Miliardy na pochylni

Miliardy na pochylni

Dodano:   /  Zmieniono: 
Nie mam ideologicznych oporów przed nacjonalizacją zagrożonej upadłością Stoczni Szczecińskiej, dawniej (a może i znowu?) im. Adolfa Warskiego
 Chodzi o sytuację, w której nie ma innej możliwości ratunku, a przedsiębiorstwo to stanowi dla gospodarki pewną wartość i może w przyszłości być rentowne. Szczególnie ważne wydaje się ratowanie firm znajdujących się na końcu długiego łańcucha technologicznego. Bo przecież w takim wypadku w oczywisty sposób wspiera się wszystkich kooperantów. Dlatego rozsądne jest, że jeśli już kogoś ratować, to raczej stocznię, a nie kopalnię czy hutę.

Prezent dla strajkujących?
Ratowanie przez nacjonalizację (a właściwie renacjonalizację) trzeba jednak obwarować trzema warunkami. Ratować można tylko firmy, które mogą "wybić się" na rentowność, gdyż w innym wypadku jest to po prostu wyrzucanie pieniędzy w błoto. Ponadto trzeba wyjaśnić, co było przyczyną bankructwa firmy w poprzedniej strukturze własnościowej. Jest to niezbędne nie tylko do sporządzenia sprawnego programu naprawczego, ale także po to, by uniknąć błędów w innych zakładach.
I wreszcie, po trzecie, niezbędne jest zawarcie paktu z załogą. Jeżeli pracownicy otrzymują prezent w postaci uratowania zakładu i uratowania większości miejsc pracy, muszą wyrazić zgodę na redukcję kosztów, zamrożenie (lub obniżkę) płac itd. Ten warunek jest absolutnie niezbędny, gdyż osiągnięcie rentowności zawsze wymaga restrukturyzacji i współpracy załogi. Firmy, w której pracownicy będą głównie żądać i strajkować, uratować się nie da.

Po mercedesie dla stoczniowca!
Niestety, mam poważne obawy, że niedawna decyzja ministra Wiesława Kaczmarka w sprawie Stoczni Szczecińskiej owych warunków nie spełnia. A przekonuje mnie o tym jedna tylko liczba. Dług stoczni wynosi 1,9 mld zł. Owe prawie dwa miliardy złotych to 0,3 proc. PKB Rzeczypospolitej. Niemal tyle samo, ile wynosi kwartalny przyrost produktu krajowego brutto. To jedno z największych zadłużeń w historii funkcjonowania polskich firm i absolutny rekord kraju (i jeden z "lepszych" wyników na świecie), jeśli idzie o zadłużenie w przeliczeniu na zatrudnionego. Dług per capita stoczni wynosi bowiem pół miliona złotych. Oznacza to, że jeśli mamy zamiar podtrzymywać stocznię tylko po to, by uratować owe kilka tysięcy miejsc pracy, to taniej przedsiębiorstwo zamknąć, a jego pracownikom kupić po mercedesie i wypłacać dożywotnią rentę.

Czy w Szczecinie zatapiano statki?
Bardzo tajemniczą sprawą jest pochodzenie owego długu. W rankingu 500 najlepszych firm cały Porta Holding wykazywał zysk zarówno w 2000 r. (30 mln zł netto), jak i ubiegłym roku (10 mln zł). Do danych o wyniku samej stoczni
w 2001 r. nie sposób dotrzeć, ale w roku 2000 (dane z oficjalnej strony internetowej holdingu i stoczni) miała ona 126 mln zł zysku (więcej niż cały holding). Z prostej arytmetyki wynika, że nie jest możliwe, by w zeszłym roku mogła mieć stratę ponaddwumiliardową. Jest to tym bardziej dziwne, że w roku 2001 sprzedała osiem statków, uzyskując 240 mln USD przychodu (tylko o 6 proc. mniej niż rok wcześniej - 282,6 mln USD) i ma kontrakty na budowę 34 statków.
Raz jeszcze proszę się przyjrzeć podanym liczbom. Stocznia ma roczny przychód w wysokości miliarda złotych, a nagle - wynikałoby, że przez kilka miesięcy - generuje straty dwumiliardowe. Jak to możliwe? Nie wiem, jedyne nasuwające mi się wyjaśnienie jest takie, że przy wodowaniu od razu wszystkie statki topiono. Ja nie wiem, ale minister Wiesław Kaczmarek wiedzieć raczej powinien, gdyż holding Stocznia Szczecińska Porta SA jest spółką, w której skarb państwa ma 10 proc. akcji, i minister miał dostęp do wszystkich dokumentów. Minister Kaczmarek był więc chyba informowany o narastaniu zadłużenia. Dlaczego zatem nie interweniował wcześniej, mimo że ministrem jest już od siedmiu miesięcy? Bardzo proszę mi tę kwestię wyjaśnić. Bo wyjaśnienia, że stocznia straciła 150 mln zł wskutek aprecjacji złotego (znowu wszystkiemu winna RPP?), przyjąć nie mogę. A pytać muszę, bo to ja, ze swoich pieniędzy, owe dwa miliardy złotych zapłacę. Na szczęście nie sam, bo jest nas podatników 20 mln, ale i na mnie sto złotych przypadnie.

Stocznia i kredyt dla Kowalskiego
Pytanie o odpowiedzialność skarbu państwa łączy się z pytaniem o odpowiedzialność banków. To one bowiem pożyczyły 1,5 mld zł z owych 2 mld zł. Nie jednorazowo przecież, pożyczały je zapewne przez parę lat. I przez parę lat stocznia pieniędzy nie oddawała. Bardzo jestem ciekaw, jak to było możliwe? Jeśli mała firma nie oddaje bankowi 50 tys. zł, postępowanie egzekucyjne rusza jak rakieta. A jeśli stocznia winna jest miliard złotych, to pożycza jej się dalej? Rządząca koalicja w całości, a minister Wiesław Kaczmarek w szczególności, płaczą, że banki "polskojęzyczne" nie chcą kredytować gospodarki. I w tym ich brzydkim braku chęci upatrują konieczności zastopowania prywatyzacji sektora bankowego. Ale przecież z tego przykładu wynika coś dokładnie odwrotnego. "Polskojęzyczne" banki za bardzo chcą, choć dla gospodarki lepiej - o półtora miliarda złotych - byłoby, żeby nie chciały. W tym momencie warto także odnotować oczywistą sprawę, że owe 1,5 mld zł, jakie - chyba bezpowrotnie - utraciły, banki rekompensują sobie na oprocentowaniu innych kredytów. A to będzie miało poważniejsze skutki dla efektywnego oprocentowania kredytów niż kilka kolejnych decyzji Rady Polityki Pieniężnej.

Minister łamie konstytucję
Wzorem Andrzeja Leppera pytam. Pytam o parę spraw, ale na jedno pytanie sam odpowiadam. Jest to pytanie o to, czy skarb państwa powinien szerokim frontem wchodzić do stoczni. Powinien, ale dopiero wtedy, kiedy wyjdzie z niej prokurator. I kiedy zostanie spełniony jeszcze jeden warunek: gdy Sejm uchwali odpowiednią ustawę. Albowiem z faktu, że minister skarbu chce kupić stocznię, nie wynika jeszcze na szczęście to, że może. A nie może. I jego dotychczasowe działania łamią prawo, w tym także i przede wszystkim konstytucję Rzeczypospolitej Polskiej. Konstytucja bowiem w artykule 216 punkt 2 stwierdza: "nabywanie, zbywanie i obciążanie nieruchomości, udziałów lub akcji oraz emisja papierów wartościowych przez skarb państwa, Narodowy Bank Polski lub inne państwowe osoby prawne następuje na zasadach i w trybie określonym w ustawie".
Mamy więc w konstytucji jednoznaczne uwarunkowanie wszelkich zmian własnościowych skarbu państwa przepisami ustawy. I takie ustawy są w wypadku zbywania akcji (ustawa o komercjalizacji i prywatyzacji przedsiębiorstw państwowych z 30 sierpnia 1996 r., której art. 31a daje ministrowi prawo zbywania akcji) oraz w wypadku emitowania papierów skarbowych (ustawa o finansach publicznych z 26 listopada 1998 r.). Ale ustawy o nabywaniu udziałów lub akcji przez skarb państwa, Narodowy Bank Polski bądź inne państwowe osoby prawne - nie ma! Prawo zatem nie upoważnia ministra skarbu, ani nawet całej Rady Ministrów, do kupienia akcji stoczni. Taki zakup będzie możliwy dopiero po uchwaleniu przez Sejm i uprawomocnieniu się jednej z dwóch ustaw: ustawy o nabyciu akcji Stoczni Szczecińskiej Porta SA przez skarb państwa lub ustawy o nabywaniu udziałów i akcji przez skarb państwa, Narodowy Bank Polski bądź inne państwowe osoby prawne.



Więcej możesz przeczytać w 22/2002 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.