Korniszon w garmażu

Korniszon w garmażu

Dodano:   /  Zmieniono: 
W reality show płoną kolejne zastępy kandydatów na gwiazdy. Patrzymy, jak stroszą piórka i po chwili zamieniają się w popiół
Mój ostatni felieton, "Sformatowani" poświęcony samoograniczaniu się mediów i marginalizowaniu w nich dziennikarskich osobowości, by spełnić coraz bardziej zawężające ofertę kulturalną pomysły marketingowców, wywołał lawinę listów. Siedziałem przed komputerem i nie mogłem uwierzyć, widząc, jak moja skrzynka pocztowa z godziny na godzinę wypełnia się e-mailami od czytelników i dziennikarzy. Przede wszystkim młodych. Ich główna myśl była taka: jesteśmy tu (w radiu, telewizji, czasopiśmie - przyp. TR), bo kochamy tę pracę, ale prawie już nie mamy czym oddychać; cenzura była niczym w porównaniu z obecnym formatowaniem i wąskim profilowaniem mediów.
Poziom frustracji tych młodych ludzi (nierzadko o znanych już nazwiskach, których nie wymienię, by nie narazić ich na wyrzucenie z pracy) jest poruszający. Codziennie słyszymy ich głosy, czytamy ich artykuły, oglądamy ich programy i nie zdajemy sobie sprawy, że cały czas robią nie to, w co wierzą, nie to, co uważają za dobre, lecz to, co wynika z komputerowej playlisty tematów. Nie są kreatywni, bo nikt tego od nich nie wymaga! Tracą osobowość, bo za to są premie. Mają tylko powtarzać zadany wzór i przez powtarzanie pełznąć w kierunku kariery. Brr.
Wygląda na to, że losy mediów (czyli tego, co wypełnia prawie w całości nasz wolny czas) wymknęły się z rąk twórców i na stałe zostały wpisane w tabelki Excela (jest to komputerowy program rachunkowy - przypomnienie dla czytelników nie mających styczności z komputerami). Słowa "twórca", "kreacja", "posłannictwo", "idea" nabierają coraz bardziej anachronicznego i wręcz groteskowego brzmienia. W tej sytuacji tym bardziej nie dziwi mnie kariera programów z gatunku reality show. Są one dla odbiorców taką atrakcją, jaką dla pozbawionych teatru i kina widzów byłby widok kogoś dokonującego na głównym placu miasta aktu samospalenia. Okrutne, ale fascynujące widowisko. Przynajmniej przez chwilę.
W reality show płoną na naszych oczach kolejne zastępy kandydatów na "gwiazdy" (ciekawe, że naprawdę sami tak o sobie myślą!). Patrzymy, jak stroszą piórka i po chwili zamieniają się w popiół. Już nie są interesujący. Jeszcze próbują reklamować piwo albo noże do sałatek w Telezakupach, ale to już wszystko. Na tym ich rola się skończy. To, że przez chwilę na nich patrzyliśmy, wynikało z nadziei, że będą inni niż reszta telewizji, choćby trochę nieprzewidywalni. I byli. Przez moment. Potem wtopili się w masę medialnego garmażu i stali się jeszcze jedną galantyną drugiej świeżości. Aż strach, jak szybko to poszło.
Być może dlatego taką atrakcją okazał się ostatnio nowy, nieoczekiwany uczestnik telewizyjnego reality show - Kuba Wojewódzki, dziennikarz. Jego szybko rosnąca popularność wynika z tego, że okazał się na ekranie wręcz modelowym impertynentem oraz objawił skłonność do okrucieństwa. Okrucieństwo jest tym, czego nam było brak, by zaostrzyć smak garmażu. Takiego właśnie korniszona! Korniszona umieszczono w programie "Idol", nadawanym przez Polsat. Jest to nowy rodzaj konkursu talentów, mający wyłonić z amatorów ciekawą osobowość muzyczną i doprowadzić do nagrania płyty (zrobi to wytwórnia BMG), która stanie się sensacją na naszym rynku. Amatorzy poddawani są przesłuchaniom o charakterze egzaminów i konfrontowani z bezkompromisowymi opiniami czworga jurorów. Wśród nich szczególną kąśliwością i nonszalancją wyróżnia się właśnie nasz korniszon. Jest inteligentny, czasem błyskotliwy, cudacznie przebrany i ma w przyszłości zostać menedżerem wyłonionego w programie idola. Walczy więc o swój los, sam stając się w ten sposób uczestnikiem reality show, traktowanym przez telewidzów na tych samych zasadach jak egzaminowani i poniżani przez niego amatorzy.
Podoba mi się okrucieństwo korniszona. Podoba mi się, bo jest uczciwe - oddaje prawdziwą sytuację, w jakiej znaleźli się kandydaci na gwiazdy. Nie mami ich śmietankową atmosferą i komplementami bez pokrycia, jak to bywa w innych programach tego rodzaju. Jest ciosem w nos, do pierwszej krwi. Jeśli kandydat wytrzyma, potrafi nie ubabrać sobie koszuli krwią i jeszcze się uśmiechnąć - ma szansę. Korniszon też ją ma. Podobno już dostał propozycję od Polsatu, by po wakacjach poprowadzić "nieobliczalny" talk show, kompromitujący tym razem zawodowe gwiazdy.
W każdym razie tak sam o tym mówi. Byłby to pierwszy w Polsce wypadek, gdy udział w telewizyjnym reality show (a "Idol" jest raczej reality show, a nie konkursem talentów) pozwolił komuś zrobić prawdziwą karierę. O ile po drodze korniszon nie utopi się w garni…


Więcej możesz przeczytać w 22/2002 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.