Upiorne bachory

Dodano:   /  Zmieniono: 
Dzieci zachowują się w Sejmie jak dorośli, a dorośli jak rozwydrzone bachory
Każdemu, kto regularnie śledzi obrady Sejmu i zna całą gamę poselskich zachowań, widok, jaki można było zaobserwować 1 czerwca na Wiejskiej, musiał się wydawać całkowicie nierealnym, cudownym marzeniem. Sala posiedzeń, normalnie świecąca pustkami, tym razem była szczelnie wypełniona, niemalże do ostatniego miejsca. Działo się tak przez cały dzień obrad, a nie tylko przez krótki czas głosowań. Posłowie pilnie przysłuchiwali się debacie. Nikt nie rozmawiał przez telefon komórkowy. Nikt nie czytał gazety. Nikt nie polował na ministrów i nie załatwiał spraw nie związanych z tematyką obrad.
W debacie liczyły się wyłącznie względy merytoryczne. Strona rządowa nie zapędzała opozycji na oślą ławkę bezpłodnych recenzentów. Opozycja nie malowała poczynań rządu wyłącznie czarną farbą. Uważnie słuchano każdego mówcy, a rzęsiste brawa towarzyszyły wszystkim rozsądnym propozycjom niezależnie od tego, czy padały z lewej, czy z prawej strony izby. Rzecz naprawdę niesłychana, ale wszyscy przestrzegali regulaminu obrad. Nikt nie naruszał przyjętego porządku i nie wdzierał się na mównicę w celu zademonstrowania swojej waleczności. Do głosu zapisywali się wyłącznie ci, którzy mieli coś do powiedzenia. Nikt nie przerywał mówcom złośliwymi zwischenrufami. Panowały prawdziwie wersalskie maniery, choć debatowano nad kwestią przystąpienia Polski do Unii Europejskiej, która normalnie antagonizuje Sejm jak żadna inna. Tym razem również nie było jednomyślności, ale w polemice używano rzeczowych argumentów, a nie obraźliwych inwektyw.
To wszystko działo się naprawdę, tyle że w sali nie zasiadali autentyczni posłowie, lecz członkowie obradującego raz do roku Parlamentu Dziecięcego. Warto byłoby, żeby relację z tego spotkania obejrzeli wszyscy posłowie. Pewnie niejeden zarumieniłby się ze wstydu, że trzeba było zaprosić na Wiejską dzieci, aby zawitały tam wzorowe poselskie maniery. W zestawieniu z taką sytuacją jeszcze lepiej widać, że nasz parlament coraz częściej staje się miejscem żenujących spektakli podważających jego publiczny autorytet. Trudno się uspokajać tłumaczeniem, że skandale są udziałem wąs-kiej grupy posłów, a zdecydowana większość pracuje sumiennie i ofiarnie. Na opinii o całym Sejmie w pierwszej kolejności ważą bowiem zachowania skandalistów.
Wraz z ich popisami odżywa pamięć o najbardziej tragicznych kartach historii polskiego parlamentu. Już tak kiedyś bywało, że parlament - zamiast reprezentować wolę i interesy całego narodu - stawał się igraszką w rękach bezwzględnych awanturników. Działo się tak w czasach oligarchii magnackiej, a więc w wieku XVII i XVIII. Mandatu, formalnie pochodzącego od gromadzących się na sejmikach szlacheckich wyborców, nadużywano przy załatwianiu własnych interesów. Bardziej liczyła się wola magnata watażki niż dobro Rzeczypospolitej. Uzależnieni od swego patrona posłowie przypominali raczej nadwornych hajduków niż suwerennych wyrazicieli woli narodu. Bezlitosne niszczenie najważniejszych mechanizmów ustrojowych obłudnie tłumaczono chęcią obrony imponderabiliów, za jakie uznawano rozbudowane wolności szlacheckie.
Inne są dzisiaj czasy i inna jest Polska, ale demonstrowane coraz częściej w Sejmie warcholstwo bardzo przypomina swój XVIII-wieczny pierwowzór. Nie mniej niepokojąca jest atmosfera przyzwolenia na sejmowe ekstrawagancje, biorąca się z opacznie rozumianej obrony wolności poselskich.
Trudno nie życzyć sobie poprawy parlamentarnych obyczajów, gdy dzieci zachowują się w Sejmie jak dorośli, a dorośli jak rozwydrzone bachory.
Więcej możesz przeczytać w 24/2002 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.