Uczniowie czarnoksiężnika

Uczniowie czarnoksiężnika

Dodano:   /  Zmieniono: 
Prawo popytu i podaży działa zarówno wtedy, gdy funkcjonuje wolny rynek, jak i wtedy, gdy wypiera go państwowy interwencjonizm
Obserwuję z rosnącym zainteresowaniem, jak niektórzy uczestnicy debaty o nadprodukcji w naszym rolnictwie odkrywają prawo popytu i podaży. Część z nich przypomina uczniów czarnoksiężnika - przyczynili się do wyzwolenia sił, które teraz zdają się ich przytłaczać.

Drogo sprzedać, tanio kupić
Prawo popytu i podaży bierze się wprost z natury ludzkiej i dlatego jest uniwersalne. Występując w roli dostawców produktów czy usług, staramy się uzyskiwać za nie jak najwyższe ceny. A jeśli to nam się w jakiś sposób uda, jest zachętą, by danego towaru dostarczyć więcej, bo w ten sposób dodatkowo zwiększamy nasze dochody. Płacąc wyższe ceny dostawcom, przyczyniamy się zatem do zwiększania przez nich podaży.
Odwrotnie zachowujemy się w roli nabywców. Chcemy płacić za dane dobro jak najmniej. A jeśli musimy lub musielibyśmy zapłacić więcej, często ograniczamy zakupy bądź w ogóle z nich rezygnujemy. Wzrost ceny prowadzi więc do ograniczenia popytu na określone dobro. Siła tej reakcji zależy od rodzaju towaru; wydatki na dobra podstawowe, na przykład na żywność, można ograniczyć w mniejszym stopniu niż inne.
Prawo popytu i podaży działa zarówno wtedy, gdy pozwala się funkcjonować wolnemu rynkowi, jak i wtedy, gdy się go eliminuje przez polityczno-biurokratyczny interwencjonizm. Wolny rynek jest mechanizmem współdziałania wolnych dostawców i nabywców. Dostawcy nie są skrępowani biurokratycznymi regulacjami, nie korzystają też ze sztucznego subsydiowania. Nabywcy określają z kolei swój popyt tylko zależnie od własnych preferencji i dochodów, a nie kartek czy przydziałów. Żądane i płacone ceny mogą się swobodnie kształtować.
Wolny rynek wykazuje tendencje do równowagi podaży i popytu, a więc nie wytwarza systematycznych nadwyżek podaży nad popytem (nadprodukcji) albo ich przeciwieństwa - kolejek i niedoborów. Ta równoważąca właściwość wolnego rynku opiera się na masowych i elastycznych dostosowaniach podaży, popytu i cen. W wypadku niektórych dóbr, na przykład nieruchomości, owo wzajemne dostosowywanie się jest związane z dużymi wahaniami cen.

Interwencja, czyli antyrynek
A co się dzieje, gdy państwowy interwencjonizm wypiera wolny rynek? Nie eliminuje to działania prawa popytu i podaży; natury ludzkiej nie da się ominąć ani zniszczyć. Antyrynkowy interwencjonizm sprawia natomiast, że działanie tego prawa przejawia się w formie systematycznych niedoborów lub nadwyżek.
Socjalizm - przypomnijmy - był ustrojem masowych braków, kolejek i związanych z nimi układów. Brało się to wprost z jego antyrynkowej istoty. Wszystkie trzy równoważące siły - podaż, ceny i popyt - były skrępowane przez centralne planowanie, czyli nakazy i zakazy. Na dodatek ceny wielu dóbr, zwłaszcza żywności, sztucznie zaniżano przez masowe dotowanie, co dodatkowo potęgowało ich braki. W końcówce PRL ceny, jakie uzyskiwali rolnicy za swe produkty, były o wiele wyższe niż ceny detaliczne dla konsumentów. Rolnikom opłacało się kupować chleb i karmić nim świnie.

Enklawy niedoborów
Pierwszy pakiet reform z końca 1989 r. szybko zlikwidował masowe kolejki i brak towarów, ale wszędzie tam, gdzie nie pozwolono działać rynkowi, pozostały enklawy niedoborów. Największą z nich jest służba zdrowia, gdzie oficjalnie usługi nadal są bezpłatne. Działają więc mechanizmy rozdzielcze; w tym wypadku kolejki, dojścia i niekiedy nieoficjalne płatności. Taka jest cena za wyeliminowanie legalnego rynku.
Generalnie jednak po 1989 r. sfera niedoborów zdecydowanie się skurczyła, ale powiększył się obszar występowania nadwyżek podaży. Te drugie mają swoje źródło w podbijaniu przez państwo określonych cen powyżej poziomu ich rynkowej równowagi. Bardzo ważnym rodzajem cen są płace; są one ceną za świadczenie pracy. Te ważne ceny są pod silnym politycznym wpływem. Chodzi tu zwłaszcza o istnienie ustawowych płac minimalnych i o wyznaczanie ich na takim poziomie, że przedsiębiorstwom nie opłaca się zatrudniać dodatkowych pracowników. Ci nie zatrudnieni tworzą nadwyżkę podaży pracy nad popytem na nią, czyli bezrobocie.

Nadprodukcja pod dyktando
Nadprodukcja żywności, o której była mowa na początku, też nie jest dziełem rynku. Doprowadziła do niej nasilająca się tendencja do zastępowania mechanizmów rynkowych państwowym skupem pod dyktando agresywnych organizacji związkowych, reprezentujących głównie wąskie i krótkotrwałe interesy dużych producentów zbóż. W 2001 r. podwyższono ceny interwencyjnego skupu pszenicy o 13,3 proc., a ceny żyta o 10,9 proc. Na dodatek równocześnie znacznie wzrosły bezpośrednie dopłaty dla producentów. Podbicie cen zachęciło dostawców do zwiększania produkcji. Obudzono się w sytuacji nadprodukcji i gwałtownie zadłużającej się Agencji Rynku Rolnego, powiększającej w ten sposób dług państwa. Nie można przy tym nawet powiedzieć, że mądry Polak po szkodzie. W styczniu tego roku ustalono wysokie ceny skupu za półtusze wieprzowe. Rolnicy znów dostali fałszywy sygnał.
Etatyści lubią interweniować, by "poprawiać" (a w rzeczywistości wypierać) rynek. Doświadczenie pokazuje, że źle się to kończy dla społeczeństwa.
Więcej możesz przeczytać w 27/2002 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.