Nasi wrogowie

Dodano:   /  Zmieniono: 
Polacy mają już dość ciągłego judzenia ich przeciwko komuś lub straszenia czymś


W starej piosence pewien dżentelmen dochodzi do wniosku, że aby zrobić karierę, "czas najwyższy mieć wrogów". Podobna zasada rządzi od lat polityką III RP: każdy musi mieć swego wroga. Programy pozytywne są u nas blade, sztampowe i od lewa do prawa jednobrzmiące: przeciwdziałanie bezrobociu, walka z przestępczością, ochrona najuboższych, pomoc dla rolnictwa, górnictwa, służby zdrowia itd. Prawdziwa pasja pojawia się dopiero wtedy, gdy politycy mówią, z kim będą walczyć. Zamiast więc uparcie wtłaczać polską politykę w słabo do niej przystające pojęcia lewicy i prawicy, lepiej opisywać ją z punktu widzenia wrogologii.

Przeciwko masie
Polacy nie są zapewne jedynym społeczeństwem, które łatwiej mobilizować przeciwko niż za. W naszym wypadku jednak polityczną skuteczność określania się poprzez wroga wzmogło historyczne doświadczenie. Nie przywykliśmy organizować się, by osiągać wspólne cele - przywykliśmy być przeciwko. Bycie przeciwko w znacznie większym stopniu dotyczy działaczy antypeerelowskiej opozycji niż przeciętnego wyborcy. Kiedy zabrakło totalitarnego aparatu represji, część z nich całkiem się pogubiła - wypadek skrajny to znany z odwagi i niezłomności bojownik podziemia, który okupację sowiecką zastąpił żydowską, by w imię niepodległości stawiać krzyże pod obozem zagłady. Kilku innych, dla odmiany, poświęciło się walce z nietolerancją bądź niehumanitarnym traktowaniem przestępców. Ci zaś, którzy po przełomie pozostali w polityce, rzucili się do gardeł sobie nawzajem.
Niepojęta dziś zajadłość tak zwanej wojny na górze szła w parze z wątłością pozytywnych haseł: jedni domagali się demokracji, drudzy pluralizmu. Obóz Wałęsy dysponował jednak charyzmatycznym przywódcą, jego przeciwnicy - nie. Aby nadrobić ten brak, sięgnęli po socjotechnikę zagrożenia. W wyborczych spotach wałęsowska siekierka rozrąbywała budziki i mapę Polski, a on sam miał prowadzić do wyzwolenia demonów nienawiści i antysemityzmu.
Ta pierwsza w wolnej Polsce kreacja politycznego wroga dokonała się spontanicznie (gwałtownie zostały uwolnione inteligenckie kompleksy) i przyniosła skutki odwrotne do zamierzonych. Salon warszawsko-krakowski utożsamił Wałęsę z narodem ukazywanym jako ciemny i ksenofobiczny, a Mazowieckiego z pogardzającą motłochem kawiarnią. Środowisko późniejszej Unii Demokratycznej i Unii Wolności nigdy już nie zdołało (prób nie było zresztą wiele) pozbyć się tej gęby.

Przeciwko strukturze
W snutych przez "partię ludzi rozumnych" ostrzegawczych wizjach Polaków jako skłonnego do nienawiści tłumu istotną rolę odgrywało odrzucenie tabu, jakim w podziemiu była krytyka Kościoła. Paradoksalnie, antyklerykalizm w polskiej polityce rozkwitł nie wtedy, gdy rzeczywiście były ku temu przesłanki. Na początku dekady faktycznie istniało oczekiwanie, że katolicyzm wypełni ideologiczną pustkę po marksizmie, a księża zastąpią politruków. Posłowie ówczesnego Parlamentarnego Klubu Lewicy Demokratycznej, łącznie z posłanką Sierakowską, głosowali zgodnie za poprawką wskazującą jako cel edukacji narodowej wychowanie w duchu wartości chrześcijańskich.
Prawdziwy wybuch antykościelnych emocji wywołano jednak w chwili, gdy problem faktycznie przestał istnieć, a sprawili to odzyskujący polityczne znaczenie postkomuniści. Inicjując modę na straszenie "państwem wyznanionym", liberalna część byłej opozycji zgrabnie podała im piłkę; w krytyce Kościoła dawna PZPR była znacznie bardziej wiarygodna. Antyklerykalizm stał się dla postkomunistów namiastką utraconej ideologii, wizja "pazernego kleru" pozwoliła skonsolidować i skupić zwolenników. Kościół zresztą, nawet bez niezręczności z jego strony, z natury nadaje się doskonale na obiekt spiskowych teorii - oskarżenie o pociąganie z ukrycia za sznurki towarzyszy mu od wieków. Antyklerykalizm, pełniąc podobne funkcje kompensacyjne jak antysemityzm, miał tę przewagę, że nie trzeba się go było wstydzić.
Antyklerykalizm lat 90. jest wyjątkowym przykładem nie tylko wzbudzenia histerii, ale i umiejętnego jej wyciszenia, kiedy okazało się, że konkordat nie zmienił Polski w państwo wyznaniowe, a sprawą ważniejszą od mobilizowania radykałów stało się pozyskanie wyborców umiarkowanych. Wiara w utajony wpływ Kościoła na władzę oraz poczucie zagrożenia z jego strony pozostają jednak częścią identyfikacji twardego elektoratu lewicy.

Przeciwko nowemu
Po co szukać nowych wrogów, gdy pod ręką wciąż są starzy - uznała formująca się po 1989 r. centroprawica, wzywając do walki z komunistami. Aby wezwanie to dopasować do sytuacji, trzeba było jednak grono komunistów poszerzyć. Najpierw zaliczono do nich zwolenników "grubej kreski", później pogromcę lustracji i "patrona ubeków" - Wałęsę. W końcu o "sprzyjanie komunistom" i sabotowanie w ich interesie jednoczenia prawicy zaczęli prawicowcy oskarżać siebie nawzajem. Aby walka z komunizmem miała sens, trzeba było także zakwestionować jego upadek. To doprowadziło większość prawicy do zajadłego potępienia reform, a ostatecznie - wszystkich zmian po 1989 r.
Podobnie jak środowiska liberalne w wypadku antyklerykalizmu, tak i prawica uwiarygodniła w ten sposób i zrehabilitowała w oczach wyborców byłą PZPR - wypadek o tyle żałosny, że sprzeczny z jej deklaracjami. Przeciętny Polak bowiem ledwie przyjął do wiadomości rozłam obozu solidarnościowego w 1990 r. - mrowie posolidarnościowych partyjek i ich wzajemne anse w ogóle go nie obeszły.
W świadomości wyborcy scena polityczna dzieliła się do niedawna wyłącznie na "komunę" i "Solidarność". Dopasowanie się do tego prostego podziału i połączenie na zasadzie "wszyscy przeciwko komunie" przyniosło wyborczy sukces AWS.
Skoro sama "Solidarność" zakwestionowała sens ustrojowej zmiany, w oczywisty sposób popchnęło to wyborców ku siłom kojarzonym z PRL. Jeśli Polska została po 1989 r. "zniszczona", "doprowadzona do ruiny" i "wyprzedana", wniosek z tego oczywisty, że dobrzy byli Gierek i Jaruzelski.

Przeciwko nie wiadomo komu
Historyczne odtrącenie przez wyborców "Solidarności" w ostatnich wyborach całkowicie zmieniło wrogologiczną perspektywę III RP. Podział na "komunę" i "Solidarność" przestał być dla Polaka istotny - jednym z dowodów na to jest niechętny odbiór anty-Buzkowych filipik Leszka Millera. Zdaniem niektórych publicystów, wrogowie polskich polityków stali się klasowi. Można to istotnie powiedzieć o Samoobronie, grającej na zawiści odrzuconych wobec tych, którym się powiodło. Być może dałoby się tak powiedzieć o odwołującej się do tych drugich Platformie Obywatelskiej. Już jednak tożsamość Prawa i Sprawiedliwości zbudowana została na walce z wrogiem całkiem realnym - bezkarnym i rozzuchwalonym bandytą. Raczej nie mają też klasowego charakteru dość dobrze już opisane antymasońskie i antysemickie fobie środowisk garnących się pod sutannę ojca dyrektora. Wrogiem, w opozycji do którego starają się zdobyć poparcie politycy tak różni jak Antoni Macierewicz i Janusz Korwin-Mikke, stała się Unia Europejska. Z kolei obóz rządzący występuje przeciwko obcemu kapitałowi, bankom i międzynarodowym koncernom, co w jego wypadku wydaje się zresztą igraniem z ogniem.
Trwa w tej chwili wielkie poszukiwanie nowego, czytelnego wroga, którego można skutecznie sprzedać Polakom. Kto znajdzie najlepszego wroga, ten wygra. Możliwe, że rozstrzygnięcie konkursu nastąpi już w czasie wyborów samorządowych. Politycy ignorują zupełnie sygnały świadczące o tym, że Polacy mają już dość ciągłego judzenia ich przeciwko komuś lub straszenia czymś. Fenomen popularności Aleksandra Kwaśniewskiego na pewno ma swe źródło między innymi w świadomym odrzuceniu przez niego wszelkich przekazów negatywnych na rzecz wezwań optymistycznych: budujmy przyszłość, trzeba kochać ludzi. Być może również w przecenieniu podatności Polaka na judzenie leży przyczyna niedawnej spektakularnej klęski blokad Leppera. Jeśli tak, można mieć nadzieję, że polski wyborca wreszcie powie politykowi nie "pokaż wroga", ale "powiedz, co masz do zaproponowania".

Więcej możesz przeczytać w 28/2002 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.