Najkrótsza rewolucja w skansenie

Najkrótsza rewolucja w skansenie

Dodano:   /  Zmieniono: 
Rolnictwo w naszym kraju może być dochodowe bez unijnych subwencji
Przez lata zajmowałem się cudami gospodarczymi, które potrafiła sprawiać wieś. Źle znoszę biadania nad naszą wsią, którą Unia Europejska, sama bezradna wobec swej gospodarki rolnej, miałaby poddać konkurencji dopłat. Jeszcze gorzej znoszę upokarzającą aurę żebractwa, zwłaszcza w sytuacji, gdy nie umiemy zagospodarować pieniędzy z własnych kieszeni.
Od startu naszej demokracji rolnictwem zajmowali się ludzie nie znający "Podręcznika polityki agrarnej" Zdzisława Ludkiewicza ani "Ruchu spółdzielczego" Stanisława Wojciechowskiego. Ich następcom własna zagroda horyzontów nie rozszerzała, serialu "Najdłuższa wojna nowoczesnej Europy", który by im uzmysłowił szanse wsi, nie oglądali. Próbowałem w książce "Sami sobie" przypomnieć cuda gospodarcze sprawiane przez wieś od Danii po Wielkopolskę i Lisków. Recenzował to jeden z obecnych przywódców PSL, Czesław Siekierski. On czytał, ale inni nie. Nie pojechali do Dzierzgonia ani w Dolinę Strugu, ani tym bardziej do Danii, by pytać, jak zbudowała własnymi "ręcamy" dobrobyt i kulturę.

Podatek dla pośredników
Czy musimy przegrywać z dumpingiem subwencji unii do produktów rolnych? Koszty własne naszych produktów rolnych, liczone w kosztach pracy żywej, są parokrotnie niższe od zachodnich. Przy tym z polskiej ceny detalicznej rolnik producent bierze najwyżej 30 proc. (zwykle kilkanaście procent), a detalista - do 20 proc. Co najmniej 50 proc. biorą pośrednicy. Ceny detaliczne można więc obniżyć o 20 proc. Gdyby nie pośrednicy, nawet dotowane zachodnie produkty rolne nie byłyby tańsze od polskich.
Pomysł podatku antyimportowego oznacza dzisiaj ochronę pośredników, nie chłopów. Dla jasności: zaliczam do pośredników także "skomercjalizowane" mleczarnie. Byłe "spółdzielnie", kiedyś pod władzą biurokracji "spółdzielczej", stanowią teraz jej własność także prawną, dlatego trzeba zaczynać od zera. Spółdzielczość mleczarską obmyślili w XVIII wieku szwajcarscy chłopi, by ich sery trafiały na rynek bez pośredników. Gdyby mleczarniom przywrócono ustrój związków producentów mleka (jest na to sposób), zarabialiby oni więcej, mleczarnia dbałaby o rozwój ich kwalifikacji i materiału hodowlanego (ile potrafią w tej mierze fachowcy, wiem dzięki doświadczeniom inżyniera Przedpełskiego w Chorzelach). Wiejską pracę żywą można w Polsce stosunkowo szybko uczynić efektywniejszą, choćby - w wypadku mleczarstwa - podnosząc klasę bydła mlecznego i zwiększając różnorodność przetworów mlecznych. Bo autentyczni hodowcy bydła mlecznego to jednak fachowcy.

Agroturystyka z przyszłością
Na wsi mieszka 38 proc. Polaków. Z rolnictwa żyje dwie trzecie tej grupy, a połowa z nich z produkcji mogącej liczyć na dopłaty z unii. Jednak nikt nie bada i nie rozgłasza (poza naiwnymi specjalistami), jak żyje się z pensjonatów bądź tylko z wynajmu pokojów i żywienia gości tam, gdzie to umieją. Znam góralski dom, o pięknej zresztą architekturze, postawiony rękami właściciela i jego synów. Parę dochodowych miesięcy w roku, przy wcale niebogatych wczasowiczach, pozwoliło właścicielowi wykształcić potomstwo.
Większość naszych wsi leży w atrakcyjnych rejonach, ukazywanych dziś w programach Wojciecha Nowakowskiego i jego kolegów. Każda wieś nad jeziorami (bezprawnie dziś sprzedawanymi) może ze swych jachtów, łodzi, kajaków i "kadetów" dla nastolatków, z kursów żeglarstwa żyć wręcz zamożnie. Inne wsie "turystyczne" mogą zarabiać na kortach i pływalniach ze szkołami tenisa i pływania (najpiękniejszą pływalnię wiejską pobudowała dawno temu Sidra w Białostockiem z inicjatywy dr Kuźmy).
Można liczyć na 14 mln średnio i mało zarabiających klientów z miast powyżej 50 tys. mieszkańców, nie czekając na pół miliona rodzin bywalców Wysp Kanaryjskich. Handel zatrudnia na wsi i w miasteczkach nadal mniej ludzi (procentowo) niż w dużych miastach, podczas gdy z handlu, gastronomii, usług i przemysłu hotelarsko-turystycznego może się utrzymywać co najmniej 30 proc. mieszkańców polskich wsi i miasteczek.

Sami sobie
Jak rolnictwo przestawić na wysoką efektywność? Znam trzy środowiska zdolne razem do zdziałania takiego cudu. Pierwsze to duchowieństwo wiejskie. Nie straciło autorytetu. Jeśli je zwoła ktoś wiarygodny i rozda im choćby owo "Sami sobie" i wyciąg z Wojciechowskiego, a potem podręczniki organizacji życia społecznego wsi Surzyckiego, jeśli ich zaprosi do dyskusji nad przyszłością wsi, proboszczowie z różnych stron Polski - od Krasiczyna po Dzierzgoń - zarysują mądre perspektywy. Fundacje kościelne pomogą, bo nie brak w nich ludzi oddanych. Drugie środowisko to rolnicze uczelnie, z warszawską SGGW na czele. Byle ktoś ich potrzebował, włączą się na pewno. Mogą promieniować wiedzą i dobrą wolą na terenie, na którym działają. No i ośrodki doradztwa rolniczego, nie docenione, a świadome, że nikogo nie obchodzą. Czasem trochę kulawe, ale z ogromną przynajmniej wiedzą o rolnikach z ich rejonu, tyle że dziś nikt nie organizuje okręgowych wystaw rolniczych ani wycieczek do najlepszych gospodarstw, nikt nie ogłasza list czołowych producentów zbóż czy hodowców. Pomnę, jak dopiero od doktora Rosa w Grodzisku Wielkopolskim dowiedziałem się o miejscowej oborze, własności dwóch pań: siedem z ich jedenastu krów było w pierwszej dziesiątce mleczności w kraju! ODR-y, ze swą wiedzą i kontaktami, przy współpracy weterynarzy, to sojusznik znakomity.
Posiąść zapomnianą wiedzę o społecznej i gospodarczej samoorganizacji wsi nie jest trudno, podobnie jak obmyślić, jak dotrzeć do tych, którzy stracili wiarę w jutro. Największym problemem mych przyjaciół z Doliny Strugu jest stan ducha tych, którzy nie wierzą w szansę zrobienia czegokolwiek. Ale pomogą gazety lokalne - jeśli są (niezależna gazeta lokalna to sprawdzian zdolności demokratycznej danej społeczności). Niewierzącym ofiarowuję się z moimi "Kilkoma sposobami na niemożliwość" (pod adresem www.fcp.edu.pl - o paradoksie, wcześniej drukiem wyjdzie to po... białorusku; może i słusznie).



Co świat chciałby w Polsce kupić?
O wszystkim zadecyduje punkt wyjścia: nie pretensja do świata, że nie chce kupić tego, co mamy, lecz pytanie, co mamy takiego, co ktoś chciałby kupić. Nie ma dwóch jednakowych gmin, ale są wzory i doświadczenia. Jak z jednej obory tak i z hektara inspektów o czystej ziemi żyć może cała rodzina, pod warunkiem że zbytem zajmie się spółdzielnia lub spółka producentów, a nie pośrednik za 60-75 proc. ceny detalicznej. I bez obaw: świat będzie się długo bał modyfikacji genetycznych, zwłaszcza anglosaskiego smaku. Sam bym nie jadł.
Oczywiście, trzeba zainspirować komasację gruntów. Obraz ich rozdrobnienia znikł z rocznika statystycznego, by nas nie kompromitować, ale komasacja to czysty interes wsi. Przywrócić trzeba wsi ubezpieczenia wzajemne, by nie bogacić cwaniaków. Tu informacja dla "Financial Times": spółka Eureko wiedziała, że w paserskiej operacji nie kupuje "państwowego" PZU, lecz ukradziony społeczeństwu Powszechny Zakład Ubezpieczeń Wzajemnych, prowadzący obowiązkowe ubezpieczenia publiczne. Na marginesie: zachodnie komercyjne towarzystwa ubezpieczeniowe nie przywożą technologii ani kapitału, zatrudniając kształcone w Polsce kadry. Podobną bzdurą są wakacje podatkowe dla supermarketów, bo to nie przemysł, gdzie warto premiować przywóz technologii i kapitału.

Nowoczesna wieś w trzy lata
Jak odbudować system kredytowy wsi, piszę w "Kilku sposobach". Jest tam i miejsce na wielką zabawę. Z młodzieżą analizującą gleby na lekcjach chemii i ogłaszającą mapy czystości gleb w sąsiedztwie. Z konkursem na wyszukiwanie lokalizacji spiętrzeń wodnych i zbiorników retencyjnych. Takich na kilkanaście, do 30-50 kilowatów elektrowni wodnych, ale na setki megawatów łącznie. Już nie mówię o budowie dróg metodą stabilizacji gruntu prof. Pachowskiego - tanią, spoiwami klasy 125, do czego niegdyś użyto popiołów po węglu brunatnym odkrytych jako spoiwa przez profesora ponad 40 lat temu. Dzięki nim Rzeszowskie za Domagały zbudowało kilkaset kilometrów dróg wysokiej klasy. Każda gmina może mieć w ciągu roku (!) takie drogi. Własnymi siłami, własnymi maszynami i rękami.
Proszę uwierzyć: mając telewizję i wyobraźnię, przez trzy lata (2002-2004) można dokonać radykalnych zmian na polskiej wsi. Pan Bóg stworzył świat w sześć dni; dla nowej wyobraźni trza więcej czasu, ale może by spróbować, miast słuchać politykierów ścigających się o posady czy moich znajomych wyrzekających, że chłopów to jeno utopić. Ale na to wszystko musiałaby istnieć telewizja publiczna.

Więcej możesz przeczytać w 33/2002 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.