Dupniak dwuosobowy

Dodano:   /  Zmieniono: 
II pakiet Kołodki, czyli jak wyrwać jeszcze więcej pieniędzy z naszych portfeli
My będziemy pracować - zapowiedział niedawno wicepremier Grzegorz W. Kołodko. - Przedstawimy projekty zupełnie nowe, daleko idące, służące oczyszczaniu struktury gospodarczej z nieefektywnych podmiotów, przyspieszające zmiany strukturalne, a także wymuszające efektywnościowe prywatyzacje, procedury prywatyzacyjne...". Przyznam szczerze, że słysząc te słowa, oniemiałem. Jestem krwiożerczym liberałem, który gotów byłby wprowadzić powszechną dyktaturę rynku. W porównaniu z tymi zapowiedziami uznałem się jednak za socjalistę. Żyjemy przecież w kraju, w którym wszystkie niemal kopalnie, huty, zakłady przemysłu zbrojeniowego, koleje itd. są państwowe, trwale deficytowe i od lat żyją tylko dzięki kroplówce tłoczącej pieniądze podatnika.

Różdżka Kołodki
Żyjemy w kraju, w którym minister Kaczmarek zamierzał prywatyzować jedno przedsiębiorstwo rocznie. I nagle - wolą Grzegorza W. Kołodki - wymuszone zostaną "efektywnościowe prywatyzacje". Przyznaję raz jeszcze - opadła mi szczęka. Na szczęście nie musiała w tej niewygodnej pozycji pozostawać zbyt długo. Najpierw 26 lipca Kołodko przedstawił w Sejmie projekty trzech ustaw dotyczących tzw. restrukturyzacji długów przedsiębiorstw wobec skarbu państwa i ZUS oraz zmian w podatku dochodowym od osób fizycznych i prawnych. Zapowiedział także rychłe przedstawienie drugiej części pakietu ustaw mających ożywić gospodarkę. Wreszcie nadszedł 13 sierpnia (ja bym trzynastego reform nie zaczynał) i Rada Ministrów rozpatrzyła owe "projekty zupełnie nowe, daleko idące".

Łyżka miodu
Projekty są dwa. Przygotowane zgodnie ze starą dobrą zasadą: łyżka miodu i beczka dziegciu. Zacznijmy od miodu. Jest nim "Rządowy program rozbudowy systemu funduszy pożyczkowych i poręczeniowych dla małych i średnich przedsiębiorstw w latach 2002-2006. Kapitał dla przedsiębiorczych". Sprawa jest ważna. Małe przedsiębiorstwa potrzebujące kredytów w wysokości kilkudziesięciu tysięcy złotych są dla banków prawdziwym utrapieniem. Urobić się przy takich kredytach trzeba strasznie, a zysk dla banku ze względu na wysokie koszty transakcyjne jest minimalny. Dlatego banki oganiają się od takich klientów jak krowa od gzów. Mnożą przeszkody biurokratyczne i stawiają zaporowe ceny (stopy) kredytów. Czynią to tym chętniej, że wielki zarobek mają dzięki pożyczaniu pieniędzy państwu. Tu wysiłek jest żaden, jednorazowo upchnąć można kilkaset milionów, zysk jest godziwy, a dłużnik ciągle jeszcze uważany
za takiego, który nie może zbankrutować.
Prosta logika podpowiada wprawdzie, że najlepszą formą pomocy małym i średnim przedsiębiorstwom byłoby zredukowanie deficytu budżetowego, sprawiające, że rynek kredytowy stałby się rynkiem klienta, a nie sprzedawcy. Skoro jednak takie rozwiązanie nikomu nie przyszło do głowy, odnotujmy z radością, że państwo będzie wspierać rozwój funduszy poręczeniowych gwarantujących kredyty dla małych i średnich firm. Rząd przewiduje, że dzięki temu w pierwszych czterech latach działania programu zostanie uruchomionych około 40 tys. pożyczek o łącznej wartości miliarda złotych.

Beczka dziegciu
Rząd, wspierając firmy małe, nie zapomina jednak o firmach wielkich. Do nich skierowany jest projekt ustawy o pomocy publicznej dla przedsiębiorstw o szczególnym znaczeniu dla rynku pracy. Cóż to takiego "przedsiębiorstwo o szczególnym znaczeniu dla rynku pracy"? Jest to firma, która do końca czerwca 2002 r. zatrudniała co najmniej tysiąc osób, a teraz nie jest w stanie sprostać konkurencji na rynku. Zgodnie z tym, co Grzegorz W. Kołodko powiedział w "Sygnałach dnia", "takich przedsiębiorstw w Polsce jest cały czas prawie 400 i pracuje w nich około 25 proc. tych spośród Państwa, którzy pracują w przedsiębiorstwach". Dodajmy, że są to wyłącznie przedsiębiorstwa państwowe. Te firmy zostały już objęte "restrukturyzacją" długów wobec skarbu państwa i ZUS. Przypomnijmy, że polega ona na umorzeniu odsetek i 98,5 proc. kwoty długu. Obecnie otrzymają kolejne prezenty. Będą na przykład mogły zawrzeć "ugodę restrukturyzacyjną" z wierzycielami prywatnymi (banki, dostawcy itd.), na mocy której zostanie umorzona całość lub część długów, ich spłata zostanie rozłożona na raty bądź odroczona albo długi zostaną zamienione na udziały, akcje lub obligacje przedsiębiorstw. Oczywiście, taką umowę przedsiębiorstwa zadłużone zawsze mogły zawrzeć. I czasem, stawiając wierzycieli pod ścianą, zawierały. Nowatorstwo projektu polega na tym, że wierzyciele będą mogli wliczyć sobie wysokość umorzonych zobowiązań w koszt uzyskania przychodu i tym samym płacić niższe podatki.

My zapłacimy
Załóżmy, że mamy dwie firmy - dobrą i złą. Dobra płaciła milion złotych podatku. Zła była winna dobrej 5 mln zł, przy czym wszyscy wiedzieli, że nigdy tego długu nie odda. Po wejściu w życie omawianej ustawy dobra firma umorzy dług i wpisze sobie 5 mln zł w koszty. O tyle też zmniejszy swój zysk i nie zapłaci ani złotówki podatku. Skutek jest zatem taki sam, jakby budżet ściągnął podatek i przekazał go firmie złej i zadłużonej. Oznacza to, że w bud-żecie będzie mniej pieniędzy i aby sfinansować wydatki, trzeba będzie na pozostałe firmy i osoby prywatne nałożyć dodatkowe podatki. Na pytanie, kto za to wszystko zapłaci, można odpowiedzieć, trawestując znany cytat z "Rejsu": Ty zapłacisz, drogi czytelniku, ja zapłacę, nasze żony zapłacą. Społeczeństwo zapłaci.
Po zawarciu "ugody restrukturyzacyjnej" na bankruta czeka druga nagroda. Koszty jego restrukturyzacji sfinansuje Agencja Rozwoju Przemysłu. Kto za to zapłaci? Ty zapłacisz, drogi czytelniku, ja zapłacę, nasze żony zapłacą. Społeczeństwo zapłaci. A ile zapłacimy? Najgorsze, że nikt tego dokładnie nie wie. Na pewno jednak będzie to znacznie więcej niż ów miliard złotych, który dotrze przez cztery lata do małych i średnich firm.
Istnieje podejrzenie, że Kołodko coś jednak wie. Przemawiając w Sejmie, chciał powiedzieć, że dogonimy Zachód w 26 lat. Coś mu się jednak pomyliło i powiedział: "Za 26 tys. lat nasz dochód będzie taki jak dzisiaj w Europie Zachodniej". Zaczynam się obawiać, że nie było to przejęzyczenie.

Moralny hazard
W angielskiej terminologii ekonomicznej istnieje pojęcie moralnego hazardu (moral hazard). Oznacza ono grę, w której przedsiębiorstwo nie płaci podatków i innych długów, licząc na ich umorzenie. Świadomie przy tym ponosi ryzyko, że owe długi nie będą umorzone i że zostaną z niego ściągnięte razem ze skórą. W Polsce dla wielkich firm państwowych moral hazard jest pozbawiony ryzyka. Dość długo szukałem przykładu gry, w którą nie można przegrać. I znowu pomógł mi "Rejs". Była tam pokazana gra w salonowca, popularnie nazywanego dupniakiem. Chodzi oczywiście o dupniaka dwuosobowego, w którego Stanisław Tym grał z Andrzejem Doboszem. Poczynania sterników naszej gospodarki Wojciech Misiąg nazwał podziemną nacjonalizacją. Może to i trafne określenie. Ja się jednak upieram, że moralny dupniak dwuosobowy brzmi lepiej.


Reguły muszą być jasne
MIECZYSŁAW CZERNIAWSKI
przewodniczący sejmowej Komisji Finansów Publicznych
Każde modelowe rozwiązanie wiąże się z ryzykiem. Głęboko wierzę, że program Grzegorza Kołodki ma szansę się powieść. Aby restrukturyzacja zadłużeń przebiegła prawidłowo, plan trzeba jednak doprecyzować. Reguły gry muszą być jasne i czytelne dla wszystkich.
Ocena 5+

Czas sprintera
RYSZARD BUGAJ
ekonomista PAN, były przewodniczący Unii Pracy
Myślę, że plan ministra Kołodki będzie skuteczny w krótkim okresie. Jego minusem jest brak propozycji rozwiązań długoterminowych. Uważam, że powinno się zastosować również inne środki doraźne, na przykład podatek importowy. Proponowane działania mają doprowadzić do zahamowania wzrostu bezrobocia, są jednak kontrowersyjne. Trudno przewidzieć ich skutki.
Ocena 3+

Zadecyduje wykonanie
WITOLD ORŁOWSKI
szef zespołu doradców prezydenta RP
O tym, czy plan jest dobry, czy zły, zadecyduje jego wykonanie. Najważniejszym, a jednocześnie najbardziej kontrowersyjnym pomysłem jest wspomaganie przedsiębiorstw. Żeby miało to sens, firmy muszą się zrestrukturyzować, a nie tylko przetrwać za pieniądze podatników. Nadzorowanie wykorzystania publicznych funduszy będzie jednak trudnym zadaniem.
Ocena 1 lub 6

Demoralizujący etatyzm
JAN MACIEJA
dyrektor Instytutu Nauk Ekonomicznych PAN
Chybione są ogólne zasady restrukturyzacji przedsiębiorstw. Wydanie dodatkowych pieniędzy na pomoc publiczną bez prywatyzacji oznacza zwiększenie deficytu budżetowego. Aby dostać pieniądze od państwa, trzeba będzie spełnić negatywne kryteria. Wybrana droga to demoralizujący etatyzm. W planie Kołodki nie wzięto pod uwagę światowych doświadczeń restrukturyzacyjnych i prywatyzacyjnych.
Ocena 2-
Więcej możesz przeczytać w 34/2002 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.