Trybun@ ludu

Dodano:   /  Zmieniono: 
Redaktorzy internetowych gazet lokalnych stali się rzecznikami praw obywatelskich

Taka już moja rola, by kolejnym wstępniakiem zedrzeć z waszych twarzy różowe okulary, przez które być może wcale nie widać ekskrementów, no... zwykłego gówna, w którym w Łukowie wszyscy zaczynamy się topić" - napisał Piotr Giczela w wirtualnym piśmie ziemi łukowskiej Głos Łukowa. Giczela oraz setki dziennikarzy lokalnych pism internetowych są często jedynymi źródłami prawdziwych informacji o sitwach, o korupcji przy przetargach czy nepotyzmie władz samorządowych. Internetowe gazety są często jedynymi niezależnymi mediami w regionie - ich byt nie zależy bowiem od ogłoszeń lokalnych władz czy reklam firm komunalnych.
Maciej Zarecki pracował w jednym z elbląskich dzienników. Opublikował tam kilka tekstów na temat nieprawidłowości popełnionych przez dyrektora Zarządu Komunikacji Miejskiej w Elblągu. Wkrótce musiał się pożegnać z pracą. - Szefowa redakcji była "dyspozycyjna" wobec urzędu miejskiego. Ówczesny rzecznik prezydenta strofował ją za moje teksty, więc musiałem wylecieć - opowiada Zarecki.
Historia elbląskiego dziennikarza nie jest wyjątkowa. Pisma regionalne utrzymują się z reklam zamawianych przez lokalnych biznesmenów. Oni z kolei są często powiązani z miejscowymi politykami i samorządowcami. Konińscy dziennikarze z ironią mówią, że jedna z tamtejszych gazet żyje z prenumeraty urzędu miejskiego. - Dziennikarze, którzy obserwują obrady rady miasta, widzą, że po przerwie obiadowej część radnych ma kłopoty z utrzymaniem pozycji pionowej, a w sali unosi się odór alkoholu. Nikt nie odważył się dotychczas ujawnić, że o naszych sprawach decydują pijani ludzie - opowiada redaktor dziennika ukazującego się we wschodniej Polsce.

Głos obywatelski
Maciej Zarecki nie przestał być dziennikarzem po wyrzuceniu z pracy. Został redaktorem naczelnym Elbląskiej Gazety Internetowej Portel. Pierwszy w Elblągu opublikował materiały o milionowych długach Zarządu Budynków Komunalnych wobec prywatnych zarządców nieruchomości. - Interesuje nas wszystko - od źle zaprojektowanej ścieżki rowerowej, nowego układu komunikacyjnego, przez działalność zakładów budżetowych miasta, po dostęp do referatu komunikacji. Piszemy o problemie bardzo wysokiego bezrobocia i nieudolnych próbach jego łagodzenia. Za pośrednictwem rubryki "... a moim zdaniem" czytelnicy podsuwają nam pomysły na kolejne publikacje - mówi Zarecki.
W sieci istnieje kilka tysięcy lokalnych gazet internetowych. Działają głównie w niewielkich miejscowościach, na przykład w 25-tysięcznym Kościanie w województwie wielkopolskim. Koscian. net współorganizuje w swoim mieście akcję antykorupcyjną. - Jesteśmy dociekliwi do bólu. Koncentrujemy się na prawie obywateli do informacji oraz na kontroli wydatków publicznych. Trafiamy głównie do czytelników, którzy nie kupują gazet w kiosku - mówi Paweł Sałacki z witryny Koscian.net.
Artykuły zamieszczane w wirtualnych gazetach są znacznie bardziej krytyczne niż materiały publikowane w tradycyjnych mediach. "Jeden radny, powszechnie nazywany bezradnym, czując pismo nosem, powoli zaczyna prowadzić kampanię reklamową swojej osoby, dzięki której wdrapie się na miejski stołek, na którym przez kolejną kadencję będzie zbijał bąki. Niby nic nadzwyczajnego, wszak wszystkie świdnickie męty powoli będą robić elektorat w tak zwane bambuko" - oceniają rozpoczynającą się kampanię wyborczą redaktorzy Świdnickiego Portalu.
Prawdziwymi rzecznikami obywateli na polskiej prowincji są nie tylko wyrzuceni z pracy dziennikarze gazet, ale również młodzi wolontariusze i zapaleńcy. Grzegorz Witek, student trzeciego roku politologii, szukał w Internecie wiadomości o swoim mieście. Nie znalazł, więc sam założył witrynę Zakliczyn.w.pl. Dziś jest to adres lokalnej gazety. - Kilka minut po zredagowaniu pismo jest dostępne dla prenumeratorów. Odpadają koszty kolportażu. Mając cyfrowy aparat fotograficzny, komputer oraz darmowy program do obróbki grafiki, można złożyć całkiem niezłą gazetę - opowiada Grzegorz Witek, który na co dzień pracuje w rodzinnym gospodarstwie, działa w organizacji pozarządowej i jest lokalnym "pogotowiem komputerowym".

Dialog z władzą
Lokalni politycy, urzędnicy i samorządowcy przyzwyczajeni do "współpracy" z mediami często nie mogą się pogodzić z tym, że stracili kontrolę nad tym, co się o nich pisze. Na internetowe publikacje reagują nerwowo. - Do dziś ciągnie się w sądzie sprawa przeciwko byłemu pracownikowi Kopalni Węgla Brunatnego Konin, oskarżanemu w związku z publikowaniem w lokalnej witrynie krytycznych tekstów o zarządzie przedsiębiorstwa - opowiada Jacek Świderski z serwisu Konin.lm.pl.
Część samorządowców nauczyła się już nie obrażać na "wirtualnych pismaków": zamiast straszyć ich sądami, sami wykorzystują Internet do przedstawiania własnych racji. Lubelski urząd miejski poprosił serwisy, które publikowały nieprzychylne opinie na temat jego pracy, o możliwość wypowiadania się na ich stronach. - To skuteczniejsze niż przysyłanie sprostowań. Mamy tam swoje rubryki, w których możemy odpowiadać na zarzuty i przekonywać do swoich racji - tłumaczy Zbigniew Bagiński, członek zarządu rady miasta. Niezależne lokalne media internetowe powoli stają się w Polsce ważną instytucją życia publicznego. Tym istotniejszą, że zbliżają się wybory samorządowe - po raz pierwszy bezpośrednie. Im więcej wyborcy będą wiedzieli o kandydatach na radnych (często rządzących ich miejscowościami od lat), tym lepiej i uczciwiej będą rządzeni. Na razie redaktorzy lokalnych gazet internetowych są samotnymi szeryfami, wkrótce mogą być lokalnymi rzecznikami praw obywatelskich.

Więcej możesz przeczytać w 34/2002 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.