Mutacja łapówki

Dodano:   /  Zmieniono: 
Nie da się walczyć z łapówkarstwem, kiedy państwo jako pierwsze wyciąga łapę po wziątek
Podczas ostatniego posiedzenia Sejm zajmował się zmianą ustawy o ewidencji ludności i dowodach osobistych. Uzupełnił ją o szczegółowy harmonogram wymiany starych, tzw. książeczkowych dowodów osobistych na nowe, wykonane z plastiku. Dotychczasowe zapisy, pochodzące z 1998 r., mówiły, że cała operacja wymiany dowodów winna się zakończyć do 31 grudnia 2005 r. Ktoś naiwnie założył, że dwadzieścia kilka milionów Polaków systematycznie, po kilkanaście tysięcy każdego dnia, będzie się zgłaszać do urzędów i spontanicznie wymieniać dokumenty. Rzecz jasna, stało się inaczej. Do tej pory, przez trzy i pół roku, dowody wymieniło niewiele osób, głównie ci, którzy naprawdę musieli to zrobić. I tak byłoby przez kolejne lata aż do końca 2005 r., kiedy urzędy zostałyby zalane falą interesantów.
Aby przeciwdziałać kataklizmowi, ustawę uzupełniono o harmonogram porządkujący całą operację. Dowody wydane do 1972 r. mają być wymienione do 31 grudnia 2003 r. W 2004 r. przyjdzie kolej na dokumenty wydane w latach 1973-1980 i tak dalej, aż do zamknięcia całego procesu 31 grudnia 2007 r. Można temu tylko przyklasnąć, bo jest szansa, że tym razem przysłowie, iż Polak jest głupi i przed szkodą, i po szkodzie, nie znajdzie potwierdzenia.
Jeszcze jest jeden powód, by spopularyzować wspomniane posunięcie Sejmu. Posłowie zwrócili uwagę na karygodne opłaty pobierane za wydawanie nowych dowodów. Koszt wyprodukowania jednego dokumentu wynosi 19,52 zł, a pobierana w urzędach opłata - aż 30 zł. Nie ulega wątpliwości, że ludzie dobrze sytuowani takiego wydatku w ogóle nie zauważą. Nie da się jednak tego powiedzieć o milionach Polaków cierpiących biedę. Dla bezrobotnej rodziny 30 zł to często więcej niż kwota, jaką otrzymuje z pomocy społecznej na całotygodniowe utrzymanie. A przecież w niejednej rodzinie dowody wymienić będzie musiało parę osób.
Prawdziwą plagą naszego państwa staje się ustanawianie przez urzędy kolejnych wymagań i obarczanie kosztami zwykłych obywateli. Władza publiczna - wydawałoby się nowoczesna i demokratyczna - coraz bardziej przypomina średniowiecznego feudała, który nie dość, że bezlitośnie ściągał daniny należne monarsze, to jeszcze dokładał do nich własną, sutą prowizję.
Jeśli tak dalej pójdzie, doczekamy się powrotu pańszczyzny. Skoro za przymusową wymianę dokumentu tożsamości ściągany jest haracz w wysokości 30 zł, to równie dobrze można zarządzić, że każdy mieszkaniec zobowiązany do opłaty wieczystej za dzierżawiony od gminy grunt musi przepracować na jej rzecz jeden dzień w miesiącu.
Cywilizowane, nowoczesne państwo utrzymuje się z płaconych przez obywateli podatków, a nie z opłat za elementarne czynności urzędnicze. Jeśli dzieje się inaczej, to nie sposób wymagać, by obywatele szanowali taki kraj i jego władze. Tego szacunku natomiast Polska potrzebuje dzisiaj jak powietrza. Nasza historia nie sprzyjała budowaniu autorytetu państwa. Już w XVII wieku demokracja szlachecka wyrodziła się w anarchię, gdzie cnotą było nieposłuszeństwo władzy królewskiej, postrzeganej jako zagrożenie dla złotej wolności szlacheckiej.
W 1989 r. także i dla naszego kraju nastał czas normalności. Ułomna to jednak jest normalność, kiedy we własnym, suwerennym i demokratycznym państwie trzeba każdorazowo płacić za elementarne urzędnicze czynności. Trzeba z tym jak najszybciej skończyć, także dlatego, że nie da się skutecznie walczyć z łapówkarstwem, kiedy państwo jako pierwsze wyciąga łapę po wziątek.
Więcej możesz przeczytać w 37/2002 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.