Homo europeicus

Dodano:   /  Zmieniono: 
Czy "nowa gospodarka" zmusi państwa Europy do rewizji polityki imigracyjnej?


Kinder statt Inder" ("Dzieci zamiast Hindusów") - to jedno z haseł, pod którym stanął do wyborów lokalnych nadreńsko-westfalski szef CDU Jürgen Rüttgers. Jego zdaniem, lekarstwem na demograficzny niż i kadrowy deficyt w Niemczech jest "płodzenie potomstwa i zapewnienie mu wykształcenia", a nie "niemoralne wybieranie z krajów na dorobku ich nielicznej wykwalifikowanej kadry". Rüttgers sprzeciwia się sprowadzeniu z zagranicy 30 tys. specjalistów informatyków, którzy mają pomóc Niemcom w zmniejszeniu dystansu dzielącego ich od USA w tej dziedzinie. Kanclerski pomysł transferu intelektu nie dotyczy jednak tylko tej branży. Propozycja Gerharda Schrödera obnażyła brak koncepcji niemieckiej polityki imigracyjnej i wywołała dyskusję nad pojęciami tożsamości i interesu narodowego.

Pomysł Schrödera
jest teoretycznie prosty: fachowcy z importu zdynamizują postęp RFN w dziedzinie przetwarzania danych, po czym z pełnymi portfelami wrócą w rodzinne strony. Założenie to jest jednak błędne, gdyż nie uwzględnia doświadczeń z przeszłości ani współczesnych trendów wynikających z globalizacji gospodarki. Gdy przedstawiciele rządu Niemiec zapoznali członków Komisji Europejskiej z planem Schrödera, brukselscy urzędnicy nie zareagowali. Zezwolenia na pracę dla osób spoza Unii Europejskiej oraz polityka imigracyjna są uznane za sprawy wewnętrzne krajów członkowskich.
Polityka imigracyjna Francji i Wielkiej Brytanii wynika z ich kolonialnej przeszłości. W Anglii o dwu- lub czteroletnią zgodę na pracę (z możliwością przedłużenia pobytu) mogą się ubiegać przede wszystkim osoby młode z krajów Commonwealthu oraz państw osiedleńczych (jak Kanada, Nowa Zelandia czy Australia) i mające brytyjskich przodków. Wśród przybyszów najliczniejszą grupę stanowią Hindusi, których kanclerz Schröder chciałby dziś zwabić do Niemiec, ale państwo to zdaje się stać na straconej pozycji. Pominąwszy barierę językową, dla gastarbeiterów znaczenie ma brak perspektyw na osiedlenie się i sprowadzenie rodzin. W efekcie na ofertę kanclerza odpowiedziało tylko
73 informatyków hinduskich, co stanowi 7 proc. złożonych podań.
"Inder mit Kinder" ("Hindusi z dziećmi") - odpowiadają na slogan Rüttgersa zwolennicy głębokich zmian w polityce wobec obcokrajowców.

Wiek gastarbeiterów
Gastarbeiterzy w historii Niemiec nie są zjawiskiem nowym. Najpierw byli imigrantami z wyboru, w czasach III Rzeszy - niewolniczą siłą roboczą, później - zaproszonymi realizatorami "cudu gospodarczego" chadeckiego tandemu Konrada Adenauera i Ludwiga Erharda. W połowie lat 70. liczba "gościnnych pracowników" wraz z rodzinami wzrosła do pięciu milionów. W okresie gorączki sukcesu nie zastanawiano się, co się z nimi stanie, gdy nie zechcą wracać do domów.
Instrumentalne traktowanie gastarbeiterów i zbyt liberalne przepisy azylowe zemściły się już przy pierwszych trudnościach gospodarczych po zjednoczeniu Niemiec. Gdy w latach 1989-1993 przybyły do tego kraju trzy miliony osób (razem z tzw. późnymi przesiedleńcami), dworcowe fety powitalne przerodziły się w eskalację wrogości wobec obcokrajowców. Był to rezultat pomieszania opiekuńczości z brakiem przejrzystej polityki imigracyjnej oraz kurczowego trzymania się ustawy z 1913 r. (według której, o obywatelstwie decyduje niemiecka krew), a także pielęgnowania mitu o narodowej samowystarczalności.

"Nasi zagraniczni współobywatele"
W pięciomilionowej Danii, gdzie ze względu na małą liczbę ludności obawiano się zdominowania przez obcokrajowców, o powstrzymaniu nie kontrolowanego napływu imigrantów zadecydowano już na początku lat 70. Równocześnie opracowano preferencje dla potencjalnych kandydatów na Duńczyków. W efekcie zmalała liczba osób nadużywających prawa do azylu i obciążających państwową kasę, a wzrosła tych, którzy przyczyniają się do rozwoju gospodarczego kraju. Aby zachęcić do przyjazdu wykwalifikowane kadry, zadecydowano, że imigranci płacą przez pierwsze trzy lata tylko jedną trzecią podatku dochodowego.
W USA elastyczne pojęcie tożsamości narodowej wynika z wielokulturowości społeczeństwa. O tym, kto może być Amerykaninem, decydują potrzeby społeczno-gospodarcze. Tak zwaną liczbę regulującą napływ ludności wprowadzono już w 1921 r. Początkowo faworyzowano imigrantów z Europy, a większe możliwości pozyskiwania Permanent Resident Card przez przybyszów z innych kontynentów pojawiły się dopiero w 1965 r. W amerykańskiej polityce imigracyjnej jednak ewolucja od kategorii etnicznych do zawodowych i rodzinnych jest wyraźna. Dziś mówi się tylko o ogólnej liczbie imigrantów, która nie może przekroczyć 675 tys. osób rocznie. Kryteria zawodowe obejmują 140 tys. wiz rocznie. Ponadto między ubiegającymi się o pobyt w USA rozlosowuje się co roku 55 tys. wiz. W pierwszej kolejności przyjmuje się menedżerów i ekspertów, założycieli firm z kapitałem nie mniejszym niż pół miliona dolarów, a także naukowców, artystów i sportowców.
W dziedzinie informatyki Stany Zjednoczone posiłkują się kadrą z Azji Wschodniej, Europy i Kanady. Według stowarzyszenia Technology Association of America, w kraju tym brakuje 350 tys. fachowców w dziedzinie przetwarzania danych. Oferta kanclerza Niemiec nie jest więc niczym nowym. Różnica polega na tym, że w USA wydanie zielonej karty oznacza możliwość osiedlenia się na stałe i poczucie przynależności do społeczeństwa amerykańskiego. W RFN w ostatnich wyborach do Bundestagu socjaldemokraci i chadecy zgodnie głosili, że "nie będzie żadnej amerykanizacji stosunków" ani "multikulturowego społeczeństwa Niemiec". Nawet Schröder, gdy ogłaszał nabór zagranicznych informatyków, powiedział: "Jestem gotów do wprowadzenia karty, która w Ameryce nazywa się zieloną, ale u nas będzie się nazywać czerwono-zieloną". Mówiąc bez ogródek, obowiązywać ma zasada "murzyn zrobił swoje, murzyn może odejść".

Syndrom przepełnionej łodzi
Otto Schily, minister spraw wewnętrznych RFN, twierdzi wręcz, że "granice społecznego obciążenia obcokrajowcami" są już przekroczone. Na 82 mln mieszkańców Niemiec obcego pochodzenia jest 7,5 mln osób (ok. 9 proc. ludności). Pod tym względem kraj ten zajmuje piąte miejsce w Europie (po Luksemburgu, Szwajcarii, Belgii i Austrii). Gdy półtora roku temu rządy objęła koalicja SPD/Zieloni, jedną z jej pierwszych inicjatyw było zastąpienie anachronicznego "prawa krwi" ustawą, dzięki której Niemiec może mieć żółtą skórę lub być wyznawcą islamu. Nowelizacja tych przepisów dotyczy jednak głównie ludności "drugiej kategorii", od dawna żyjącej w RFN na ograniczonych prawach. Koncepcji ofensywnej polityki imigracyjnej nadal nie ma. Postulat oficjalnego uznania Niemiec za kraj osiedleńczy i stworzenia preferencji dla imigrantów - zgłoszony dwa tygodnie temu w Bundestagu przez liberałów z FDP - został odrzucony. Tematu nie podjęto, choć - jak szacują demografowie - z powodu ujemnego przyrostu naturalnego ludność tego kraju może już w 2050 r. spaść do 60 mln mieszkańców.
W sytuacji ponadosiemnastomilionowego bezrobocia w krajach UE nie ma chętnych do rozmowy o wspólnej polityce imigracyjnej, która byłaby traktowana jako wstęp do zrzeczenia się narodowej tożsamości. Unia - co podkreślają wszyscy jej członkowie - to nie Stany Zjednoczone Europy. Homo europeicus żyje w grupach etnicznych o słabo rozwiniętym poczuciu przynależności do eurowspólnoty, a ludność obcego pochodzenia kojarzy się mu przede wszystkim z przeciążeniem kas socjalnych, zajmowaniem miejsc pracy i wzrostem przestępczości.
Po ofercie złożonej przez kanclerza RFN informatykom z zagranicy natychmiast odezwały się inne branże, zresztą nie tylko high-tech. W szpitalach brakuje personelu pomocniczego, na niedobór fachowców narzekają koncerny mleczarskie i kombinaty chemiczne, a przemysł spożywczy nie wie, skąd brać technologów i inżynierów genetyki. Na razie niemiecki minister pracy Walter Riester godzi się wyłącznie na import programistów. Zdaje sobie sprawę, że RFN inaczej nie sprosta konkurencji z USA, gdzie w ubiegłym roku przybyło 20 tys. specjalistów w dziedzinie przetwarzania danych (jest ich tam teraz ponad 110 tys.). Riester nie przeczy jednak, że "ustawa imigracyjna mogłaby być przydatna", ale nie spodziewa się jej w najbliższych latach, gdyż temat ten jest bardzo "obciążony emocjonalnie".
Tak czy owak, uchylenie furtki dla gastarbeiterów informatyków wymusza zastanowienie się nad nową definicją polityki społeczno-gospodarczej przy uwzględnieniu dwóch istotnych założeń: państwa narodowe same nie sprostają wyzwaniom przyszłości, a pomoc z zewnątrz potrzebna jest nie tylko na pewien czas.


Więcej możesz przeczytać w 19/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.