Linia życia

Dodano:   /  Zmieniono: 
Rozmowa z GUSTAWEM HERLINGIEM-GRUDZIŃSKIM
Wiesław Kot: - Pański życiorys bywa powszechnie odbierany jako "biografia świadectwa". Okazał się pan wyjątkowo odporny na działanie relatywizmów wszelkiego typu.
Gustaw Herling-Grudziński: - Wybrałem dość konsekwentną drogę życiową, która polegała na tym, by trzymać się praw moralnych i nie pozwalać na ich dewa-
luację. Nie mam skłonności do osądzania kogokolwiek, ale pamiętam, że Tadeusz Borowski wyszedł z Oświęcimia jako człowiek moralnie wypalony. Ja byłem w łagrze i starałem się, z wielkim trudem, trwać przy pewnych wartościach. Nie 
jestem jednak pewien, czy taką linię zachowałbym do końca - uratowała mnie amnestia.
- W Polsce żywe jest przekonanie, że Niemcy starali się zniszczyć naród fizycznie, natomiast Rosjanie próbowali ukraść Polakom duszę.
- Rosjanie kładli ogromny nacisk na duchową transformację Polaków. Byłem tego świadkiem podczas kilkumiesięcznego pobytu we Lwowie po wrześniu 1939 r., zanim trafiłem do łagru. Rosjanie traktowali ówczesny polski Lwów intelektualny jak rodzaj poligonu. Chcieli się przekonać, czy inteligencja polska okaże się odporna na ideologiczną infiltrację. Moim zdaniem, wynieśli z tego okresu przekonanie, że inteligencja raczej się podda, i - kierując się nim - stosowali wiadomą politykę po wojnie. Przeciwstawienie niszczycielskiej działalności Niemców polityce ZSRR uważam za zbyt uproszczone. Rosjanie także zajęliby się eksterminacją Polaków, tyle że nie używaliby do tego gazu.
- Polskiej inteligencji z czasów radzieckiego naporu zarzuca pan postawę kapitulancką.
- Ale to nie dotyczy tylko Polaków. Gdy patrzymy z perspektywy dnia dzisiejszego, okazuje się, że zawiedli niemal wszyscy intelektualiści Europy. Zachowywali się bardzo źle i łatwo ulegali naciskom, tłumacząc to na najrozmaitsze sposoby. Trudno więc się dziwić, że opinia publiczna nie patrzy na nich jak na wzór i autorytet. Więcej, postrzegani bywają raczej jako ludzie, którzy się nie sprawdzili.
- Przez to, że wygłasza pan takie opinie, uchodzi pan za surowego moralistę.
- Wielu moich kolegów rzeczywiście uważa, że jestem zbyt surowy. W czasach, kiedy polska elita intelektualna uwikłała się w komunizm, byłem na 
Zachodzie i w związku z tym nie mogę powiedzieć z całą odpowiedzialnością, jak zachowałbym się na ich miejscu. Tylko że zawsze stawiałem sobie wysokie wymagania. A na emigracji zostałem z pełną świadomością pełnienia swego rodzaju misji o charakterze patriotycznym.
- Czy nie ma pan wrażenia, że epoka, w której intelektualiści czuli się zobowiązani do pełnienia pewnej misji, skończyła się po roku 1989?
- Współczesny konsument literatury nie szuka już w niej oparcia, rady czy inspiracji duchowej, bo stracił zaufanie do pisarzy. Zresztą wpływ intelektualistów na społeczeństwo zmalał drastycznie, zwłaszcza jeśli spojrzeć na wiek XIX. Dzisiaj czytelnik szuka książek dobrze napisanych, dostarczających rozrywki umysłowej. Na naszych oczach literatura zupełnie zmieniła swoją rolę. Przestała być powołaniem, stała się rodzajem intelektualnego relaksu. Ktoś nazwał mnie "ostatnim polskim pisarzem XIX stulecia". Może uczynił to przez złośliwość, ale ja jestem raczej dumny z tego określenia.
- Współczesna literatura polska ucieka od poważnych problemów, staje się rodzajem gry słownej.
- Interesujących pisarzy jest dziś w Polsce niewielu. Większość uprawia gry literackie. Nic więc dziwnego, że literatura znalazła się na marginesie życia społecznego. Nie dziwię się też, gdy przeglądam rankingi najbardziej poczytnych książek i widzę, że królują tam utwory pornograficzne i kryminały.
- To rzeczywiście sytuacja paradoksalna, ponieważ przemiany ostatniej dekady dostarczają tematów w obfitości.
- Bardzo drażni mnie niesprawiedliwa ocena ostatniej dekady. Opinie publikowane na ten temat w mediach układają się w nie kończący się ciąg narzekań. Tymczasem Polska zrobiła ogromny krok do przodu i nie można tego zanegować. Nawet więcej: mamy prawo być dumni z tego, co się w ciągu tych lat wydarzyło. Drażni mnie, że sami tego nie doceniamy. Kiedy się rozmawia z Polakami, słychać na przemian narzekania i westchnienia za PRL.
- Także obawy przed wejściem do unii.
- Musimy wejść do Unii Europejskiej, ponieważ nie mamy innego wyjścia. Jest to dla nas ogromna szansa rozwoju. Nie mam co do tego wątpliwości, choć jako stary emigrant znam wszystkie negatywne konsekwencje "bycia w Europie". Natomiast gadanie o tym, że Europa odbierze nam tożsamość narodową to wielkie zawracanie głowy.

Rozmawiał Wiesław Kot
Więcej możesz przeczytać w 19/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.