Linia sprawiedliwości

Linia sprawiedliwości

Dodano:   /  Zmieniono: 
Liczby odstraszają, dlatego w publicystyce, nawet ekonomicznej, powinno ich być jak najmniej.
Obiecuję, że ten tekst pozostanie "strawny" dla Czytelników, z wyjątkiem zwolenników życia "z ręką w kieszeni sąsiada". Tak bowiem nazwał zauważalne już w latach 60. tendencje do rozrostu państwa opiekuńczego Ludwig Erhard, ojciec niemieckiego "cudu gospodarczego".
Rządząca koalicja ma przed sobą kolejne podejście do zmian w systemie podatkowym. Zamiast jednak zastanawiać się nad tym, czego można oczekiwać od koalicji, parlamentu czy prezydenta (a niewiele sensownego!), proponuję się zastanowić, co w sprawach podatków jest niemożliwe, co jest możliwe i co jesteśmy w stanie zrealizować z tego, co możliwe.
Niemożliwe jest obniżenie poziomu redystrybucji do tego, jaki występuje w Hongkongu, Singapurze, na Tajwanie czy w Korei Południowej. Tam przez dziesięciolecia udział budżetu wynosił 15-25 proc., czyli dwa, trzy razy mniej niż w Polsce. Kilka lat temu Hiszpania charakteryzowała się również względnie niskim udziałem redystrybucji (30-35 proc.). Biedniejsza od niej Portugalia ma dzisiaj prawie 35-procentowy udziału budżetu w PKB. Jeśli "prowzrostowe" relacje redystrybucji do PKB osiągane przez azjatyckie tygrysy są poza zasięgiem naszych (politycznych) możliwości, to czy jesteśmy w stanie obniżyć redystrybucję do poziomu Hiszpanii sprzed ćwierćwiecza czy dzisiejszej Portugalii?

Irlandzki konsensus
W drugiej połowie lat 80. elity polityczne Irlandii, ich trzy główne partie, doszły do zgody w jednym punkcie: Irlandii potrzeba było "wielkiego pchnięcia" w kierunku ścieżki szybkiego wzrostu gospodarczego. Zasadniczym warunkiem wejścia na tę ścieżkę było radykalne obniżenie wydatków publicznych, które sięgały 50 proc. PKB. Partie zobowiązały się nie używać populistycznej demagogii o zabieraniu biednym i dawaniu bogatym, o zubażaniu szkół, szpitali, nauki itd.
Porozumienie zostało dotrzymane i w ciągu trzech lat udział redystrybucji zmniejszył się prawie o 10 punktów procentowych. W ciągu następnych kilku lat nastąpiły dalsze cięcia. Dzisiaj wydatki publiczne w Irlandii wynoszą 37-39 proc. PKB. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Radykalnie niższe wydatki to także niższe podatki, co w połączeniu z większym otwarciem na inwestycje zagraniczne dało Irlandii oczekiwane przyspieszenie. W latach 90. Irlandia rozwijała się dwu-, trzykrotnie szybciej niż reszta krajów UE, a PKB na mieszkańca sięga dzisiaj zachodnioeuropejskiej średniej.
Czy nasza klasa polityczna jest w stanie wykazać się taką postawą jak klasa polityczna Irlandii? Wątpliwości są - niestety! - w pełni uzasadnione. Irlandzki konsensus jest możliwy, ale w naszych warunkach politycznego skłócenia raczej nie do realizacji. Jest to program maksimum w zakresie ograniczania redystrybucji. To, co pozostaje, to żmudne coroczne ograniczanie redystrybucji o kolejny punkt procentowy czy nawet tylko 0,5 proc. Ale ostatnio nawet i to staje się niemożliwe do realizacji z powodu presji grup interesów żyjących "z ręką w kieszeni sąsiada"...

Liniowa sprawiedliwość
Kolejne podejście do zmian w systemie podatkowym nie zawiera propozycji najlepszego z możliwych podatku od dochodów indywidualnych, a mianowicie podatku liniowego z niską stawką dla wszystkich. Niska stawka podatku od dochodów indywidualnych zwiększa liczbę osób oszczędzających.
Arytmetyka podatkowa jest nieprzyjemna dla zwolenników obniżania podatków przede wszystkim osobom o niskich dochodach, w imię tzw. sprawiedliwości społecznej. Oszczędności rosną bowiem szybko nie tam, gdzie każdy zarabiający zwiększa swoje oszczędności o jakiś niewielki ułamek procentu, lecz tam, gdzie znaczna liczba nieźle i dobrze zarabiających przenosi się - dzięki niskim podatkom i sporym dzięki temu oszczędnościom - do kategorii osób sporo oszczędzających.
Alternatywa, przed jaką stoją nasi politycy, jest jednoznaczna: albo nisko opodatkujemy wszystkich, w tym również lepiej zarabiających, i w ten sposób znacznie zwiększymy naszą niewysoką skłonność do oszczędzania, albo oszczędności, a więc i gospodarka, będą rosnąć wolniej. I nie ma najmniejszego znaczenia (inaczej niż to się wydaje prezydentowi Kwaśniewskiemu), czy oszczędzający jest przedsiębiorcą. Tym bowiem uzasadniał on swoje weto, przekonując, że niskie podatki powinni płacić wysoko zarabiający, którzy tworzą miejsca pracy, czyli przedsiębiorcy. Współczesna gospodarka tym różni się m.in. od gospodarki wczesnego średniowiecza, że ma rozwinięty system finansowy. W ramach tego systemu strumień oszczędności płynie do tych przedsiębiorców, których inwestycje przekraczają reinwestowane zyski i ich osobiste oszczędności. Wydawałoby się, że fakt, iż złotówka oszczędności jest złotówką oszczędności niezależnie od tego, z czyjej pochodzi kieszeni, powinien być już dobrze zakorzeniony w jedenastym roku transformacji także w świadomości prezydenta RP - i to bez sięgania do opinii doradców ekonomicznych.

Krok w dobrym kierunku
Nawet jeśli obecny projekt nie wprowadza podatku liniowego, to jest on krokiem we właściwym kierunku, gdyż zmniejsza demotywacyjny charakter podatku od dochodów indywidualnych, wzmacniając bodźce do pracy i skłonność do oszczędzania. Nawet przy nie zmienionym poziomie redystrybucji pobudzi to gospodarkę i powiększy zasoby finansowe, które będą mogły być wykorzystane do celów inwestycyjnych.
Powstaje pytanie: czy w warunkach dominującej populistycznej demagogii naszą klasę polityczną stać na powzięcie takich decyzji. Plagą polskiej sceny politycznej jest m.in. i to, że nie ma u nas tradycyjnego podziału na socjaldemokratów i liberalnych konserwatystów, bardziej skłonnych niż ci pierwsi do wprowadzania prowzrostowych rozwiązań wolnorynkowych. Mamy raczej - wedle publicysty Jerzego Surdykowskiego - podział na lewicę bezbożną (SLD) i lewicę pobożną (AWS), których społeczno-ekonomiczne preferencje są bardzo zbliżone i funta kłaków niewarte z punktu widzenia ekonomii.
Istnienie różnic w dochodach nie budzi zastrzeżeń wolnorynkowego ekonomisty. Budzi natomiast te zastrzeżenia demagogiczny slogan, że przy jednej stawce podatkowej bogaci będą płacić "tak samo jak biedni". Ktoś, kogo zarobki są sto razy wyższe niż zarobki innego, zapłaci sto razy więcej. Nie istnieje żaden powód, aby te różnice zwiększać poprzez dyskryminacyjne stosowanie wyższej stawki podatkowej wobec lepiej zarabiających. Ta zasada wydawała się oczywista przez tysiąclecia i dopiero odchodzący w przeszłość wiek XX wprowadził - wedle krakowskiego filozofa Bronisława Łagowskiego - "prawo obywatela do cudzego dochodu". Służył temu mechanizm podatku od dochodów indywidualnych, jego rosnąca progresywność oraz mnożenie programów redystrybucyjnych w ramach państwa opiekuńczego. Tendencja ta uległa pod koniec XX wieku pewnemu osłabieniu.
Pożądane zmiany będą następować choćby dlatego, że życie będzie zmuszać do odstępowania od rozwiązań szkodliwych dla wzrostu dobrobytu. Wzrost bezrobocia w Polsce - przy wzroście PKB o 4-5 proc. rocznie - wskazuje wyraźnie, że przeregulowanie rynku pracy i rozwiązania prawne zwiększające koszty pracy osiągnęły poziom krytyczny. Nawet w warunkach dość wysokiej koniunktury miejsc pracy nie tylko nie przybywa, ale ubywa. Jeśli do szybko rosnących kosztów pracy dodamy niskie możliwości akumulacji w małych i średnich przedsiębiorstwach, wynikające m.in. z wysokich stawek podatkowych, to otrzymujemy ważne argumenty wyjaśniające, dlaczego tworzenie i ekspansja małych i średnich firm postępują w Polsce wolniej niż we wcześniejszej fazie transformacji i wolniej niż mogłyby następować w warunkach bardziej "prowzrostowych" regulacji.

Z ręką w kieszeni sąsiada
Jeśli zawistni zwolennicy życia "z ręką w kieszeni sąsiada" mogą lamentować nad nieuchronnym kurczeniem się państwa opiekuńczego, to mam dla nich także i dobre wieści. Otóż amerykańskie doświadczenia z lat 60. i 80., związane z radykalnymi obniżkami najwyższych stawek podatkowych dla osiągających wysokie dochody, wskazują, że przy niskich stawkach podatkowych bogaci płacą więcej! Niskie stawki podatkowe powodują bowiem, że ludzie zamożni rezygnują z przechowywania zasobów finansowych w rozmaitych "schowkach podatkowych" (tax shelters), takich jak nisko oprocentowane obligacje komunalne, i lokują je w wysoce opłacalnych przedsięwzięciach. Ponieważ te same pieniądze przynoszą często parokrotnie wyższe zyski, suma płaconych podatków wzrasta. Wzrasta też produkt krajowy. Uwolnione przez niskie podatki zasoby finansowe rynek przesuwa do finansowania przedsięwzięć tworzących większą wartość dodaną, a zatem z pożytkiem dla całej gospodarki. Inwestycje zwiększają też zatrudnienie, co oznacza, że więcej obywateli korzysta z wywołanej niskimi podatkami wysokiej koniunktury. Tak więc niskie podatki dla wszystkich, w tym także dla bogatych, łączą przyjemne z pożytecznym - wyższy wzrost gospodarczy i większe zatrudnienie. Oczywiście, pod pożytecznymi efektami podpisują się także wolnorynkowcy...
W zastygłych, sklerotycznych strukturach przeregulowanego, demotywującego państwa opiekuńczego każdy ma swoje stałe miejsce w hierarchii dochodów. Różnice w dochodach na przykład w Szwecji są znacznie mniejsze niż w USA, ale gdy podatek od dochodów indywidualnych zabiera średnio zarabiającemu połowę zarobków, prawdopodobieństwo awansu w hierarchii zamożności jest bardzo nikłe. Niewielkie jest też prawdopodobieństwo otwarcia nowej firmy dzięki wykorzystaniu własnych oszczędności, gdyż ich poziom przy wysokich podatkach będzie raczej niewielki. Tak więc model państwa opiekuńczego, oparty na wysokich (i rosnących) podatkach, nie gwarantuje ani wysokiego wzrostu gospodarczego, ani mobilności dochodowej obywateli.
Szwecja nie jest na pewno "społeczeństwem szans". Są nim Stany Zjednoczone, gdzie niskie podatki powodują duże zmiany w hierarchii dochodów. Z badań dokonanych na zlecenie Kongresu w roku 1979 i 1988 wynika, że spośród 20 proc. podatników o najniższych dochodach w 1979 r. aż 84 proc. znalazło się w 1988 r. w jednej z czterech wyższych grup dochodowych (a spośród nich aż 15 proc. dotarło do najwyższej grupy dochodowej).
Niskie podatki od dochodów indywidualnych sprzyjają ludzkiej aktywności, zwiększają szanse awansu dochodowego i zajęcia lepszego miejsca w hierarchii społecznego prestiżu, związanego z wyższymi dochodami. Ku takiemu właśnie modelowi powinna zmierzać Polska.

Więcej możesz przeczytać w 20/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.