Kłamstwo na miłość

Kłamstwo na miłość

Dodano:   /  Zmieniono: 
Kłamstwa trzymają kobietę w niewiedzy. Nie zauważa, że jest zdradzana, oszukiwana, okradana i poniżana. Ale także dzięki nim może uda się jej przeoczyć, że się starzeje, że przestała być pożądana
"Lubimy kłamstwo we dnie, a sen w nocy. Taki jest człowiek" - napisał kiedyś twórca "Pani Bovary", Gustaw Flaubert. Taki jest człowiek, a więc taka jest kobieta - tak czy inaczej i tak wychodzi na jedno... Zwłaszcza że ta ostatnia jak nikt inny potrzebuje snu do zachowania urody, a kłamstwa? No cóż, korzysta z jego dobrodziejstwa, żeby się nie zestarzeć, żeby nie umrzeć z miłości, żeby mieć poczucie własnej wartości i żeby umieć odróżniać prawdę od nieprawdy.

Kłamstwo może być dla kobiety w równym stopniu lekarstwem na miłość jak i na jej brak. Zażywanym w zależności od okoliczności zewnętrznych i aktualnego stanu ducha. Zapasu nie spełnionych nadziei i uczuciowych oczekiwań na wyrost.
Wiedziała na ten temat niemało Zofia Nałkowska, o czym można się przekonać, czytając jej dzienniki, zwłaszcza te z ostatnich lat życia. Pisanych przez starzejącą się kobietę przez całe życie przyzwyczajoną do męskich hołdów. I tu nagle... "Popatrzyłam wokół siebie po sali. Byłam między jedzącymi przy stolikach ludźmi najstarsza"... i dalej "wyglądam na starą kobietę, którą jestem, i to wiedząc, że starość jest wstydem, upośledzeniem, że starość dyskwalifikuje.
I właśnie zachowanie pozorów, włosy w porządku i mimo wszystko zrobiona twarz, poprawność w ubiorze - to jest gorzej, to czyni rzecz bardziej widoczną". Potrzebne jak powietrze staje się więc kłamstwo. Zwłaszcza że Nałkowska należała do kobiet rozkwitających w otoczeniu mężczyzn. W tym względzie nie złożyła broni do końca życia. Musiała się podobać, chciała się podobać i przez większość życia to jej się udawało.Co ciekawe, kłamstwo nigdy nie było jej potrzebne do przestrzegania tzw. konwenansów. Tych nie przestrzegała.
"Jestem jeszcze raz - i chyba już ostatni - kobietą opuszczoną przez kochanka, przyjemnie przy tym zdziwioną, że przydarzyło mi się to w pięćdziesiątym ósmym roku życia". Mimo to pisarka nie ma zamiaru rezygnować tak łatwo z tego, co kiedyś decydowało o tak silnie odczuwanym sensie życia. Na horyzoncie pojawia się nowy mężczyzna... "Widzimy się codziennie - zawsze prawie między ludźmi. Zawsze gnani pośpiechem różnych terminów. Jestem lepsza niż w Łodzi - czy jeszcze za ostrożna. Nie dość ufna, przerażona o całość swej zbytecznej godności. Już się zgodziłam w sobie, że jestem zakochana".
W takich okolicznościach pisarce towarzyszą rozważania. "Doświadczyłam młodości. Z całą o niej wiedzą. Mówiłam, pamiętaj, że jesteś młoda i jeszcze mając piętnaście lat, powtarzałam, pamiętaj, że za drugie tyle będziesz jeszcze młoda. Teraz w tym samym uważnym skupieniu doświadczam starości. Wiem, wszystko wiem. Jak zawsze dawniej, widzę siebie z zewnątrz. Oglądam się dokładnie oczyma ludzi. To widzenie jest nieżyczliwe. Ale byłoby gorzej, gdyby było współczujące. W mej starości jestem waleczna, jestem mężna, nie popuszczam cugli. Nawet teraz, w chorobie, dokładam starań, aby być gładką, 'czystą i wyświeżoną' ...". I znowu potrzebne jest kłamstwo...
Chociaż tym razem były to słowa nie przesadzone, bowiem w tym czasie Maria Dąbrowska odnotowała: "Nałkowska olśniewała. Trzyma się coraz lepiej. Musi mieć świetnych masażystów i kosmetykarzy. Bo nawet gładka się zrobiła na gębie i na szyjsku. I co za ton, co za pewność siebie, już nie znakomitej pisarki, ale wielkiej figury politycznej. Co za protekcjonalne kiwanie paluszkiem na mężczyzn, którzy w podrygach podbiegają, by jej podać papierosa lub przyjąć w ucho jakieś szeptane zlecenie królowej. Musi chyba mieć jeszcze kochanka, bo niepodobna, by same sukcesy w karierze dały jej taki tupet". Musi słyszeć podtrzymujące ją na duchu inteligentnie zakamuflowane kłamstwa, a wtedy riposta Nałkowskiej, chociaż nie zamierzona, mogłaby być taka: "Doznaję całkowicie ludzkich uczuć radości, że go widzę. Szczęście, że go widzę zdrowym. Daję się objąć, przytulam się sama... jest dobrze, jestem ufna, bo ufam, bo ufam też sobie, bo mam tę piękną całość - wiśniową spódnicę i vieux rose bluzkę z opiętymi biodrami. Jestem zgrabna. Pocałunki. Bliskość bez przymusu".
A całe zdarzenie na nowo nadaje sens jej życiu: "Z tym wszystkim świat od wczorajszego widzenia stał się inny, stał się do wytrzymania. Moje przewlekłe życie ma sens, odkąd znowu jest ten, któremu tak na mnie zależy. No i starość, za niecałe dwa tygodnie skończę 64 lata, już 46 było ciężkim zagadnieniem". Bez kłamstw i ich dobroczynnego oddziaływania? Zgoła innego zdania jest Susan Forward, kiedy w swej książce "Gdy twój partner łże jak pies" pisze: "Kłamstwa kochanka to często jedna z najbardziej destrukcyjnych sił w życiu kobiety". Według autorki, te najpospolitsze koncentrują się wokół następujących męskich przemilczeń: mam romans, mieszkam z inną kobietą, mam dziecko w innym mieście, jestem biseksualistą, jestem alkoholikiem, jestem zadłużony itd.
Kłamstwa trzymają kobietę w kompletnej niewiedzy - jest uwięziona w świecie iluzji. Nie zauważa, że jest zdradzana, oszukiwana, okradana i poniżana. Ale także dzięki nim może uda się jej przeoczyć, że się starzeje, że przestała być pożądana, że już ktoś nie zauważa jej opiętej na biodrach spódnicy itd.
Według Forward, tajemnice stają się kłamstwem, jeśli mają na celu świadome wprowadzanie w błąd. A czym się stają, gdy mają uchronić przed bolesną prawdą? Nie lekarstwem, lecz kłamstwem na miłość?

Więcej możesz przeczytać w 21/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.