Bohater z o.o.

Dodano:   /  Zmieniono: 
„Wysoki, barczysty, duża twarz i głowa, grube rysy, uczesany z przedziałkiem na gładko, wąsy lekko podkręcone do góry, twarz golona, rzucający się w oczy duży nos, mocne łuki brwi, nosi się z chłopska, chodzi w butach, bez krawata, barwa oczu ciemna, przy czytaniu nosi okulary, pali papierosy”. Pod koniec 1933 r., gdy ten list gończy za zbiegiem był publikowany, nikt w Polsce nie miał wątpliwości, kogo dotyczy. Jedynym, który nosił się z chłopska, chodził w sukmanie, w butach z cholewami i nigdy nie zakładał krawata był Wincenty Witos.

Był jednym z najważniejszych polskich polityków, trzykrotnym premierem, bohaterem narodowym. A jednak ścigano go jak pospolitego przestępcę. Czy dlatego, że my, Polacy, nie potrafimy uszanować naszych bohaterów?

Wincenty Witos to autentyczny chłopski syn urodzony w biedzie, na podtarnowskiej wsi. Całe jego wykształcenie stanowiły cztery lata (ściślej – cztery zimy) tzw. szkoły ludowej. Ale Witos czytał setki książek. Gdy miał 22 lata, jako Maciej Rydz opublikował  pierwszy artykuł w prasie ludowej. Gdy miał 34 lata, w 1908 r., został wójtem w rodzinnych Wierzchosławicach, a następnie posłem w sejmie galicyjskim. Po trzech kolejnych latach znalazł się w parlamencie wiedeńskim. Języka uczył się, podróżując koleją, polityki uczył się, słuchając innych. W odróżnieniu od innych posłów chłopskich hołdujących zasadzie „jak dają, to trzeba brać", Witos był nieprzekupny. Co więcej, był daleki od obowiązującego stereotypu opozycjonisty, który, „musi krzyczeć, że jest źle, i to ciągle na rozmaite tony, bo to daje popularność w Polsce, a do realnej pracy nie powinien się brać, bo spadnie z wysokości".

Witos nie krzyczał i nie uprawiał demagogii. Popularność budował wokół swej prawdziwej chłopskości, swej kościuszkowskiej sukmany, butów z cholewami i rozpiętej koszuli, obowiązkowo bez krawata. W tym sensie należał do nowoczesnych, wręcz prekursorskich polityków, świadomych tego, iż rozpoznawalność to popularność. W latach premierostwa miał zwyczaj w tej sukmanie orać na oczach dziennikarzy swoje pole i, stając przy drodze, zaczepiać gospodarzy, by pogadać o tym, „co tam, panie, w polityce".

Dał się poznać jako polityk zrównoważony, niechętny radykalizmowi, uczciwy i głęboko patriotyczny. Kiedy więc wybuchła niepodległość, to on stanął na czele Polskiej Komisji Likwidacyjnej w Krakowie, która stanowiła pierwszą polską władzę. Co więcej, bez jego wiedzy i zgody wpisano go jako ministra aprowizacji w skład tzw. rządu lubelskiego. Podobnie bez jego wiedzy i zgody znalazł się w składzie pierwszego niepodległego rządu Jędrzeja Moraczew- skiego w Warszawie. Po latach, także bez jego wiedzy i zgody, komuniści wpisali go na swoją listę Krajowej Rady Narodowej.

W roku 1920, w dniach wojny z bolszewikami, Witos stanął na czele rządu obrony narodowej. Odrzucił propozycje ewakuacji władz i urzędów państwowych z Warszawy. Pozostawał na posterunku. Wydawał odezwy, konsolidował naród i przemawiał do polskiego chłopa, tłumacząc, co to znaczy być obywatelem. Witos, chłopski polityk, w tych dniach stawał się symbolem jedności narodowej. Dla chłopów był drugim Kościuszką. W dniach bitwy warszawskiej znalazł się wśród walczących oddziałów pod Radzyminem, by dodać ducha żołnierzom. Marszałek Piłsudski za ten rok 1920 odznaczył Witosa Orderem Orła Białego, nie godząc się na przedwczesną dymisję jego rządu. Następne lata tę polityczną wielkość Witosa dodatkowo wzbogaciły. „Stojąc na czele silnej, centrowej partii – napisał prof. Paweł Wieczorkiewicz – która w kolejnych izbach odgrywała rolę języczka u wagi, jako że bez posłów ?Piasta? nie mogła powstać żadna realna większość, kontrolował w istocie do maja 1926 roku całą politykę sejmową". Za Wyspiańskim powszechnie powtarzano: „W naszych oczach chłop urasta do potęgi króla Piasta", co nie znaczy, że nie szczędzono Witosowi krytyki. Uważano, że jest zbyt mało wykształcony i pozbawiony politycznej zręczności. „Wszyscy powiadali – zapisał Wacław A. Zbyszewski – że z audiencji u premiera Witosa wychodzili zawsze z uczuciem zawodu, bo niczego nie można było z nim załatwić. Dlaczego? Bo Witos nie miał zaufania do nikogo, a najmniej do siebie samego. Zdawał sobie sprawę, że danej sprawy nie zna, że jej nie rozumie. (…) Więc normalnie tylko słuchał, odpowiadał ogólnikami, jak jego słynne: „będzie gorzej”.

I było gorzej. Witos notował: „W Sejmie widziałem złą wolę na niemal każdym kroku, żądania wprost niewykonalne, walkę przechodzącą w formy wprost nieludzkie i ordynarne". Społeczeństwo zaś wrzało gniewem przeciwko Sejmowi i politykom. Kolejne lata przyniosły horrendalną inflację i falę strajkową. Witosa i jego rząd obwiniano o tragedię krakowską, kiedy 6 listopada 1923 r. w starciach poniosło śmierć 18 robotników i 14 żołnierzy i oficerów, a setki ludzi zostały ranne. Winą za to obciążono gen. Józefa Czikiela, o którym Piłsudski pisał „zdatny jedynie do wyrzucenia z wojska", a który rozkazał otworzyć ogień do tłumu. Jego nieudolność kosztowała Witosa fotel premiera. Po raz trzeci Witos stanął na czele rządu w przeddzień przewrotu majowego w 1926 r. Na trzy dni. Nieprzekonany do sensu two- rzenia rządu udzielił wówczas wywiadu, który uznano za prowokację i kpinę z Piłsudskiego: „Mówią, że Piłsudski ma za sobą wojsko, jeśli tak, to niech bierze władzę siłą. (…) Ja bym nie wahał się tego zrobić”.

Jak wiadomo, Piłsudski się nie zawahał. Po trzech dniach walki Witos i jego rząd podali się do dymisji. „Chyłkiem, jak przestępca przemykał się ulicami Warszawy poseł Wincenty Witos, gdy rozstąpił się łańcuch żołnierskich bagnetów i herszt zbójeckiego rządu obdarowany został wolnością. Mknął pod murami kamienic jak pies parszywy, czując skupioną na sobie nienawiść wszystkich prawych obywateli kraju" – pisała socjalistyczna prasa. Wincenty Witos miał nigdy nie wrócić do władzy. Pewnie nie tego się spodziewał, skoro jego klub, PSL Piast, przy wyborze prezydenta po zamachu majowym oddał głosy na Piłsudskiego, by wobec rezygnacji marszałka głosować na wskazanego przez niego Ignacego Mościckiego.

„Sądziłem, że sięgając tym sposobem po władzę, przynosi z sobą jakiś wielki, dotąd nie znany plan, bo przecież chyba nie o samą władzę chodziło, tę bowiem mógł w sposób legalny w każdej chwili otrzymać i przedtem – mówił Witos podczas tzw. procesu brzeskiego. – Na parę dni przed utworzeniem rządu przeze mnie posłałem do niego znanego w Polsce człowieka, ażeby mu zechciał wytłumaczyć, że akurat przyszedł czas, by rządy objął. Odpowiedzią ze strony Piłsudskiego była obelga". O tej roli Witosa, polityka opowiadającego się za zamachem majowym, ale też wzywającego do niego, zapomniano. Tak jak zapomniano, że proszony do telefonu na polecenie Piłsudskiego przez premiera Bartla zaproponował, żeby go w dupę pocałować.

Druga twarz Witosa, polityka odsuniętego od władzy, który na kongresie Centrolewu w Krakowie obraża władze RP, wzywa naród do niepłacenia podatków, do walki, przekreśla akty prawne, została zapomniana. W latach PRL ta działalność Witosa w ramach walki politycznej „z faszystowską dyktaturą Piłsudskiego i piłsudczyków" przez dyżurnych historyków była uznawana za zasługę. Nie raził fakt, że w ramach tej walki w 1937 r. Witos z emigracji podpalał kraj, wywołując falę strajków chłopskich i buntów, które pociągnęły za sobą dziesiątki ofiar śmiertelnych i setki rannych. Nie raziły fakty zapisane we wspomnieniach przez samego Witosa o praskich rozmowach z gen. Władysławem Sikorskim w 1936 r.: „Generał zapewniał o przygotowaniach, jakie poczynił szczególnie w kołach wojskowych w Polsce. Spodziewa się, że przewrotu będzie można dokonać na wiosnę. Może to się stać drogą masowego nacisku albo gwałtem. Trzeba być gotowym na jedno i drugie. [Sikorski] ma swoją konspirację, która działa".

Maturzysta próbujący przeniknąć ducha naszej historii znajduje pomniki tych, którzy wywalczyli niepodległość, i tych, którzy przeciwko cudem odzyskanemu państwu występowali. Tych, którzy budowali, i tych, którzy starali się to, co wspólne, zrujnować. Za co tak naprawdę postawiliśmy pomniki Witosom, Mikołajczykom czy Sikorskim? Bo jeśli za wcześniejsze zasługi, to warto przypomnieć, że marszałek Philippe Pétain, francuski bohater narodowy, zwycięzca spod Verdun, mimo takich zasług pomnika się nie doczekał. Bo też co to za historia, w której i Abel, i Kain zostają świętymi, przy czym Kain w uznaniu swych wcześniejszych zasług.

Więcej możesz przeczytać w 22/2009 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.