Zdani tylko na siebie

Zdani tylko na siebie

Dodano:   /  Zmieniono: 
Po czasach wspólnoty węgla i stali w zjednoczonej Europie przyszedł czas na wspólnotę pamięci. W myśl tego śmiałego polskiego programu, narody, które dotychczas miały prawo pisać w swojej historii, co chciały, i zapominać, co było im wygodne, od dziś wszystko, co napiszą, powinny uzgadniać z pozostałymi członkami wspólnoty.

Wyglądać to będzie mniej więcej tak, jak miał wyglądać 1 września na Westerplatte. Przedstawiciele narodów zajmą miejsca przed kamerami, a następnie poprzedzani fanfarami będą wstępować po kolei na trybunę, by – jedni klęcząc, drudzy stojąc, w zależności od tego, co tam przeskrobali – składać oświadczenia. Na przykład Słowacy opowiedzą, że choć świat o tym zapomniał, to jednak oni 1 września 1939 r. uderzyli na Polskę z Niemcami.

Na to Czesi, że oni uderzali zawsze, gdy była okazja, a poza tym, że wbili nam nóż w plecy w 1919 r., a w 1920 r. nie przepuszczali pociągów z uzbrojeniem dla Polski walczącej z bolszewikami. Tu zerwie się przedstawiciel Rosji, by podkreślić, że jeśli chodzi o wbijanie Polakom noża w plecy, to jest to stara rosyjska specjalność i on nikomu nie odda w tej sprawie pierwszeństwa. Na to przedstawiciele Ukrainy i Litwy, którzy już szykowali się do głosu, z nieznanych powodów zrezygnują. Wspólnota pamięci, której międzynarodowy spektakl udało się nam zorganizować i przeprowadzić, przyniosła tylko jedno wspólne ustalenie: II wojna światowa wybuchła 1 września 1939 r. Jednocześnie Polacy, a wraz z nimi cały świat, usłyszeli, że Polska, dotychczas uważana za pierwszą ofiarę tej wojny, tak naprawdę była przede wszystkim najlepszą sojuszniczką Hitlera. Że to Polska, nie przyjmując niemieckich niewygórowanych warunków spowodowała wybuch wojny. Że to Polska, paktując z Hitlerem i szykując się w tajnych układach do likwidacji Związku Sowieckiego, zmusiła Stalina do zawarcia niechcianego, ale koniecznego paktu z Niemcami. Że to płk Józef Beck, który nie przyjmując niemieckich warunków, w istocie uratował Rosję przed zagładą, tak naprawdę był tylko niemieckim, a ściślej hitlerowskim agentem. Dumna Polska w dniach swej wielkiej rocznicy, którą chciała święcić wspólnie, na oczach świata, usłyszała z Moskwy stek oskarżeń, pretensji i najbezczelniejszych, niczym niepopartych łgarstw.

I nikt nie przypomniał Rosji, że oskarżenie o współpracę z Hitlerem Polski, jedynego państwa w podbitej przez Niemców Europie, w którym nigdy nie powstał rząd kolaboracyjny i nie została sformowana dywizja SS, jest najbardziej haniebnym oskarżeniem. Jest oskarżeniem katyńskim. To bowiem w dniach odkrycia grobów katyńskich, gdy stalinowscy sprawcy zbrodni zerwali z Polską wszelkie stosunki polityczne, posłużyli się tym właśnie argumentem współpracy Polski z Hitlerem. „Po moim przybyciu na Kreml – zapisał ambasador Polski w Moskwie Tadeusz Romer – o północy z 25 na 26 kwietnia 1943 r. przyszło mi czekać przez dobrą jeszcze chwilę na przyjęcie przez Mołotowa. Zaaferowani sekretarze przynosili mu wykańczane w pośpiechu teksty. Po przywitaniu ze mną Komisarz Spraw Zagranicznych wziął do rąk jeden z nich i zaczął uroczyście odczytywać adresowaną do mnie notę o przerwaniu stosunków dyplomatycznych z rządem polskim w Londynie (…). I oto ten sam mąż stanu, który przed niespełna czterema laty przypieczętował swym imieniem jeden z najhaniebniejszych międzynarodowych aktów zdrady i bezprawia, pakt przyjaźni z Niemcami hitlerowskimi i nowy rozbiór Polski, ośmiela się teraz zarzucać rzekomy spisek z katem – ofierze tamtej zdrady, Polsce!".

Nikt nie przypomniał 1 września Rosji i Putinowi, że tego samego scenariusza z audycją, czy to telewizyjną (jak dziś), czy to radiową, zawierającą zarzuty i rzekome dokumenty oraz dowody polskiej zdrady, która przygotowuje, poprzedza i uzasadnia późniejsze posunięcia polityczne, Rosja stalinowska używała na co dzień. 15 grudnia 1942 r. w nocie skierowanej do chargé d’affaires ZSRR W. Wołkowa polski minister spraw zagranicznych Edward Raczyński stwierdzał: „Audycje radiostacji z terytorium Związku Socjalistycznych Republik Rad podawały kilkakrotnie w ostatnich czasach wiadomości o masowym udziale żołnierzy polskich w oddziałach armii niemieckiej, a nawet o tworzeniu specjalnych oddziałów polskich dowodzonych rzekomo przez oficerów polskich. Informacje te podawane były w takiej formie, iż mogły były stwarzać wrażenie, jakoby istniało dobrowolne współdziałanie Polaków z armią niemiecką przeciwko Armii Czerwonej".

Rzecz dotyczy losu tysięcy (ściślej 200 tys.) Polaków siłą wcielonych do Wehrmachtu na terenach przyłączonych do Rzeszy. Znaleźli się oni na wszystkich frontach tej wojny, także na froncie wschodnim. Rząd polski w Londynie bezskutecznie od początku 1942 r. czynił starania, by przekonać stronę radziecką do odmiennego traktowania owych polskich jeńców, którzy zresztą przy każdej nadarzającej się okazji bez walki przechodzili na stronę sowiecką. Odpowiedzi rosyjskie nieodmiennie donosiły, że rząd radziecki nie widzi żadnych możliwości „zastosowania wobec jeńców niemieckich – Polaków jakiegokolwiek innego regime’u niż regime obowiązujący wobec wszystkich w ogóle jeńców niemieckich". „Co się tyczy audycji sowieckich – odpowiadali Rosjanie, to należy zaznaczyć, że audycja radiowa była oparta na ścisłych faktycznych danych i nie da się zaprzeczyć faktu obecności w armii niemieckiej całych wojskowych grup i oddziałów składających się tylko z Polaków, z dowódcami polskimi na czele”.

Bez względu na etap wojny i na to, czy stosunki polsko-sowieckie są utrzymywane czy nie, Polacy dla Rosjan cały czas są sojusznikami Hitlera. Mogliśmy sobie ogłaszać uchwały w rodzaju: „Rząd polski stwierdza, że naród polski nigdy, ani przed wybuchem tej wojny, ani w jej toku nie zgodził się na żadne współdziałanie z Niemcami przeciw ZSRR oraz że w stosunku do ZSRR istnieje z naszej strony nadal dobra wola współdziałania w walce i przyjaznego sąsiedzkiego współżycia po zwycięstwie – 20 lutego 1943". Dla Rosji to nie ma znaczenia. Dramatyczne są polskie usiłowania przerwania sowieckich bombardowań Warszawy. Strona polska we wrześniu 1942 r., a więc w okresie sojuszu i współpracy, stara się przekonać stronę sowiecką, że w półtoramilionowej Warszawie mieszka tylko 9 tys. Niemców i że sowieckie bomby trafiają w ludność cywilną. W bombardowaniu 20 sierpnia zginęło 800 ludzi, a ponad 1000 odniosło rany. W odpowiedzi Rosjanie dokonali nalotu z 1 na 2 września. Według ich wersji bomby spadały na niemiecką Warszawę i przybliżyły dzień zwycięstwa.

21 marca 1944 r. opublikowany przez Rosjan komunikat TASS stwierdzał, że „w Armii Polskiej (chodzi o II Korpus gen. Andersa) wszyscy ci, którzy wyrażają chęć natychmiastowej walki przeciwko Niemcom, są z całą bezwzględnością prześladowani". Tysiące oficerów i żołnierzy – donosił komunikat – zniknęło bez śladu z szeregów Polskiej Armii na Bliskim Wschodzie. Ponad 700 oficerów i żołnierzy armii Andersa zostało skazanych na dożywotnie więzienie lub na więzienie od 10 do 14 lat na podstawie fałszywych dowodów. W odniesieniu do walki podziemnej narodu polskiego kolportowane było w prasie światowej oświadczenie Nikity Chruszczowa, że działające na Kresach partyzanckie oddziały sowieckie nigdy nie spotkały żadnego polskiego oddziału partyzanckiego podległego Londynowi. Dziesiątki artykułów o Polsce ukazujących się w centralnej prasie sowieckiej, przedrukowywanych przez lewicowe gazety na świecie, nosiły tytuły w rodzaju: „Sojusznicy Hitlera” czy „Na pasku Hitlera”. Czy ktoś mógł się spodziewać, że w 70. rocznicę wybuchu wojny te same tytuły powrócą? Wystrzegając się pochopnych wniosków, może należałoby zapytać: po co nam to było? Po co nam było do naszej bolesnej pamięci września i wojny, dla nas Polaków czystej i świętej, wpuszczać na Westerplatte brudną, pełną kłamstwa politykę. Czy tylko po to, by przekonać się o tym, że 70 lat po wojnie nie ma mowy o europejskiej wspólnocie pamięci, i że tak naprawdę nadal, jak we wrześniu 1939 r., tak i dziś jesteśmy zdani tylko na siebie.

Więcej możesz przeczytać w 37/2009 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.