Klucz do pokoju

Dodano:   /  Zmieniono: 
Według sondaży, aż 72 proc. Izraelczyków jest zadowolonych z zakończenia trwającej od 22 lat okupacji południowego Libanu
Po wycofaniu się Izraelczyków rozwój sytuacji w Libanie zależy od Syrii

Z pewnością nastroje te wynikają także z faktu, że wojsko wycofało się, nie tracąc ani jednego żołnierza. "Nikt nie doznał najmniejszego zadrapania... Gdybyśmy mieli potem kilkadziesiąt pogrzebów, sytuacja wyglądałaby zupełnie inaczej" - stwierdził z ulgą premier Ehud Barak po tym, jak 24 maja o 6.43 rano ostatni oflagowany czołg z wiwatującymi żołnierzami wyjechał z Libanu.
Oddziały izraelskie wycofały się pod ostrzałem islamistów chcących stworzyć wrażenie, że to oni wyzwolili południowy Liban, nadając izraelskiej ewakuacji charakter "panicznej ucieczki". W istocie nie wyrządzili wielkich szkód. Sytuację na pograniczu izraelsko-libańskim zmienił nagły rozpad proizraelskiej Armii Południowego Libanu (SLA), co zmusiło izraelskie dowództwo do przyspieszenia odwrotu. W przeciwnym razie - jak przewidywał wywiad Izraela - żołnierze izraelscy mogliby się stać celem zamachów. Wszystko po to, by Hezbollah uzyskał "dowód zwycięstwa", potrzebny mu szczególnie w dalszych rozgrywkach o władzę w Libanie.
Ostatecznie jednak obie strony zdołały w jakiś sposób zachować twarz, co wytworzyło rodzaj chwiejnej równowagi, mogącej utorować drogę do rozmieszczenia w południowym Libanie sił pokojowych ONZ. To zaś z kolei może pomóc rządowi libańskiemu w przejęciu kontroli nad południowym pograniczem. Tym bardziej że tamtejsi chrześcijanie (maronici) coraz bardziej domagają się tego w obawie przed Hezbollahem. Dodatkowym bodźcem do wysłania wojsk rządowych na południe jest groźba masowej ucieczki maronitów do Izraela. Gdyby maronici uciekli, ulegający wpływom syryjskim rząd w Bejrucie straciłby jeszcze bardziej na wiarygodności. Na razie do Izraela przybyło ponad 6 tys. uchodźców - żołnierzy SLA i ich rodzin.
Izrael powiadomił oficjalnie ONZ, że zlikwidował strefę bezpieczeństwa, realizując w ten sposób w pełni 426. rezolucję Rady Bezpieczeństwa. Według premiera Baraka, za bezpieczeństwo północnego Izraela odpowiadać będą od tej pory władze Libanu i Syrii, których obowiązkiem powinno być blokowanie Hezbollahu. Rząd Baraka spodziewa się, że ONZ zatwierdzi granicę między Izraelem a Libanem i wyśle do południowego Libanu dodatkowe oddziały "błękitnych hełmów". Zdaniem Izraelczyków, tylko w ten sposób można będzie zapobiec całkowitemu opanowaniu tych terenów przez Hezbollah i ułatwić władzom libańskim wysłanie tam oddziałów żandarmerii i armii rządowej. Pod koniec tygodnia siły pokojowe ONZ (UNIFIL) wznowiły patrolowanie strefy przygranicznej, a Terje Larsen, specjalny wysłannik ONZ na Bliski Wschód, zwrócił się do Izraelczyków o dostarczenie map z zaznaczeniem pól minowych pozostawionych na południu Libanu. Nieoficjalnie wiadomo, że mapy te zostały przekazane, co świadczy, że na pograniczu napięcie zdaje się nieco opadać. Dzieje się tak pomimo nieustannych prowokacji i demonstracji antyizraelskich, organizowanych przez Hezbollah wzdłuż zasieków granicznych. Zwolennicy Hezbollahu wymachują żółtymi flagami, obrzucając kamieniami i koktajlami Mołotowa żołnierzy izraelskich.
Niepokoje przygraniczne mają głównie na celu zyskanie na czasie, gdyż Hezbollah nie opracował jeszcze dalszej taktyki wobec Izraela. Największe napięcie panuje w przygranicznej miejscowości Metula. Tam znajduje się dawne przejście Fatma, z którego jeszcze do niedawna korzystali mieszkańcy libańskiego południa pracujący w Izraelu . W miniony weekend przejście Fatma stało się prawdziwą atrakcją turystyczną. Przemianowano je na "Bramę Przekleństw", a tłumy Izraelczyków z dziećmi, chorągiewkami i lornetkami przybywały tam, żeby "obejrzeć Hezbollah", i przekrzykiwały się z islamistami niosącymi makiety katiusz...
Przy użyciu tej broni terroryści z Libanu atakowali Izrael już w latach 70. Wtedy jednak nie był to Hezbollah, lecz Palestyńczycy z OWP, która po usunięciu z Jordanii w 1971 r. utworzyła "państwo w państwie" w Libanie. Izrael, dokonując inwazji na Liban w 1982 r., zmusił tę organizację do przeniesienia się do Tunisu, czego trudno raczej oczekiwać od Hezbollahu, organizacji rodzimej i uchodzącej za ruch narodowowyzwoleńczy. Według Izraela, Hezbollah sterowany jest przez Syrię, która okupuje faktycznie cały Liban. Damaszek w zamian za ewentualne zablokowanie Hezbollahu chciał wymusić na Izraelu zwrot wzgórz Golan i zgodę na dalszą obecność w Libanie, zapewniającą syryjskim elitom polityczno-wojskowym znaczne korzyści finansowe.
Syria do końca nie wierzyła, że Izrael - bez uprzedniego z nią porozumienia - wycofa się z Libanu. Teraz Damaszek musi opracować nową strategię działania. Możliwe nawet, że aby utrzymać się w Libanie, reżim Asada będzie dążyć do wznowienia wojny domowej w tym kraju. - W Libanie nie ma prostych rozwiązań. Możliwe, że nie ma żadnych rozwiązań - mówią ludzie premiera Baraka.

Więcej możesz przeczytać w 23/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.

Autor: