Nieletni gangsterzy

Nieletni gangsterzy

Dodano:   /  Zmieniono: 
Okradają sklepy i turystów w miejscowościach letniskowych
W Polsce działa już ponad sto dziecięcych i młodzieżowych grup przestępczych

Włamują się do mieszkań i instytucji. Pracują na jumie, czyli w Niemczech kradną kosmetyki, ubrania, sprzęt komputerowy i RTV. Mają własnych paserów. Handlują narkotykami, a czasem mają własne plantacje konopi indyjskich. Wymuszają haracze w szkołach i na osiedlach. Nieletni przestępcy pracują również dla dorosłych gangów, w tym najgroźniejszych grup z Pomorza, Pruszkowa, Wołomina, Katowic czy Jeleniej Góry. Najczęściej wystarcza im nóż, kastet, kij baseballowy, ale posługują się też bronią palną. Potrafią torturować rówieśników i dorosłe ofiary. Bywa, że zabijają. Najmłodsi mają dziewięć, dziesięć lat. Na czele grup stoją zwykle piętnastolatkowie, ostatnio również dziewczynki. Czasem działają w rodzinnych gangach, nierzadko są jedynymi żywicielami patologicznych rodzin. Wielu ma na swoim koncie kilkadziesiąt przestępstw. Od 1992 r. liczba rozbojów i wymuszeń popełnianych przez nieletnich wzrosła prawie czterokrotnie, a od kilku lat mamy już w Polsce do czynienia ze zorganizowaną przestępczością młodocianych. Ich profesjonalizm powoduje, że statystyki nie zawsze odnotowują wzrost zagrożenia ze strony nieletnich gangsterów, których złapać na gorącym uczynku jest o wiele trudniej niż dawniej. Policja szacuje, że w naszym kraju działa ponad sto dziecięcych i młodzieżowych gangów. Walkę z nimi praktycznie uniemożliwia polskie prawo. Obecne regulacje wręcz zachęcają podziemie do posługiwania się dziećmi, przyczyniają się do gwałtownego wzrostu zorganizowanej przestępczości wśród nieletnich.

Nietykalni z piątej klasy
Dwa tygodnie temu policja zatrzymała gang działający w Pruszczu Gdańskim. Tworzyli go trzej trzynastolatkowie - Grzegorz, półsierota, którym opiekuje się ciotka, Łukasz i Daniel - oraz piętnastoletni Tomasz. Zarzuca się im popełnienie 19 przestępstw. Wszyscy pochodzą z rodzin patologicznych, nie chodzą do szkoły. Grupą kierował Grzegorz, już wcześniej zatrzymywany przez policję. Gdy funkcjonariusze zawożą go do Centrum Pomocy Rodzinie, następnego dnia ucieka i popełnia kolejne przestępstwa. Specjalnością grupy były kradzieże z włamaniem. Chłopcy najczęściej kradli słodycze, jedzenie, alkohol i papierosy. Sami piją i palą. Kradli też rowery z garaży. "Zrobili" lombard, lecz zabrali tylko zegarki. Gang nie działał na zlecenie dorosłych, ale miał własnego, dorosłego pasera.
Młody przestępca z bydgoskiego Szwederowa, lider kilkunastoosobowej bandy wymuszającej haracze, przekonuje, że wcale nie trzeba kraść, bo pieniądze leżą na ulicy: - Kiedy człowiekowi zabraknie drobnych na "automat" [automatyczne gry hazardowe], wystarczy podejść jakiegoś frajera z puszką dla kalekich [kwestujących na rzecz niepełnosprawnych dzieci]. Nawet nożem nie trzeba machać. Od razu bank oddają i w nogi - przekonuje. Noże nie są jedyną bronią raczkujących gangsterów:
- Za 70 zł kupiłem maczetę. Sięgała mi do kolan. Chodziłem w krótkich spodenkach, żeby było widać ostrze - chwali się trzynastolatek przebywający w zakładzie poprawczym na Pomorzu.
W wielu miastach Polski grupy młodych rabusiów specjalizują się w tzw. wyrwach, czyli kradzieży z samochodów damskich torebek lub zostawionych na siedzeniu dyplomatek. Jeden obserwuje auta, a gdy wypatrzy ofiarę, przez telefon komórkowy daje sygnał wspólnikowi ustawionemu na skrzyżowaniu. Ten wybija szybę i kradnie torby. Podczas ucieczki porzuca zdobycz w "bezpiecznym" miejscu albo przekazuje w ręce kolejnej osoby z szajki. Podobny podział ról obowiązuje przy kradzieżach kieszonkowych. Tak działają zorganizowane gangi dorosłych. Ich "żołnierze" często wywodzą się z uczniowskich szajek wymuszających haracze od młodszych kolegów. W sezonie letnim kilkunastoosobowe gangi dziecięce grasują w znanych miejscowościach turystycznych, m.in. w Trójmieście, Szczecinie, Kołobrzegu, Darłowie, Łebie, Mikołajkach, Władysławowie, Zakopanem i Krynicy.

Poza prawem
Nieletni przestępcy czują się bezkarni - nie ma bowiem w Polsce skutecznych instrumentów prawnych do walki z patologicznymi zachowaniami dzieci i młodzieży. Uwidoczniła to akcja Małolat, czyli próba wprowadzenia w kilkunastu miastach Polski godziny policyjnej dla osób poniżej osiemnastego roku życia. Sytuacja jest tak zła, że przyjęcie nowej ustawy o postępowaniu w sprawach nieletnich stało się jednym z istotnych warunków przystąpienia Polski do Unii Europejskiej. Nie istnieje także baza penitencjarna przeznaczona dla nieletnich. Brakuje miejsc w poprawczakach i zakładach wychowawczych - prawie połowa nieletnich umieszczona w 1999 r. przez sądy w takich placówkach musiała czekać na wolne miejsce. Absurdalne jest także to, że w poprawczaku można przebywać do dwudziestego pierwszego roku życia, będąc - już jako osoba pełnoletnia - wielokrotnie skazywanym za bardzo groźne przestępstwa.
- Konieczna jest zmiana całego prawa karnego, w tym dotyczącego nieletnich. Obecna faktyczna ich bezkarność jest bardzo demoralizująca. Nieletni muszą sobie zdawać sprawę, że każde naruszenie prawa wiąże się z realnym ryzykiem poważnych dolegliwości. Po pierwsze - należy zaostrzyć kary stosowane wobec nieletnich, utworzyć bardziej rygorystyczne zakłady poprawcze i przywrócić zakłady o szczególnym rygorze. Po drugie - w skrajnych wypadkach trzeba stosować kary pozbawienia wolności wobec osób, które ukończyły 13 lat - uważa Jarosław Kaczyński, poseł koła parlamentarnego ROP-PC. Zmiany legislacyjne powinny doprowadzić do tego, żeby młodzi ludzie przestali wierzyć, iż do ukończenia piętnastego roku życia są bezkarni. Obecny stan prawny bezwzględnie wykorzystują dorośli przestępcy, najgroźniejsze polskie gangi. W ich rękach zdeprawowane dzieci stają się nierzadko zbrodniarzami.

Prawo Bronksu
Małoletnich przestępców łączą nie tylko wspólne interesy, ale także kibicowanie jednej drużynie piłkarskiej, zainteresowanie muzyką lub na przykład satanizmem. Między kolejnymi włamaniami i kradzieżami urządzają burdy, demolują przystanki, a nawet cmentarze. W Trzebini urządzili sobie zabawę właśnie na cmentarzu: rzucali zniczami, łamali krzyże, wyrywali płyty nagrobkowe. - W naszym świecie panuje "prawo Bronksu" - oznajmiał swoim ofiarom 16-letni Krzysztof B. z Wrocławia, grasujący na Książu Małym i w okolicach dworca kolejowego.
Przestępczość nieletnich koncentruje się w wielkich aglomeracjach (80 proc.). Przyszli bandyci są najczęściej ofiarami biedy - tak wynika z badań przeprowadzonych przez prof. Wielisławę Warzywodę-Kruszyńską z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Łódzkiego. - Stale rośnie liczba "dzieci ulicy". Jeszcze dwa lata temu na ulicy wychowywało się co dwudzieste dziecko, dziś już co czternaste (łącznie ok. 400 tys.). Duża część z nich wchodzi na drogę przestępstwa. Znane jest zjawisko wykorzystywania tych opuszczonych i zaniedbanych dzieci przez gangi zajmujące się rozprowadzaniem narkotyków i innymi przestępstwami - mówi Wiesław Kołak, przewodniczący Krajowego Komitetu Wychowania Resocjalizującego.
Dziecięce gangi działają na wielką skalę w południowej Ameryce, szczególnie w Brazylii, Azji, Afryce, a także w krajach byłego ZSRR. Do wejścia na drogę przestępstwa popycha tam dzieci przede wszystkim bieda, wykorzenienie oraz patologie rodzinne. W Polsce do gangów trafiają także osoby z tzw. dobrych domów. - Zbrodnie i przestępstwa popełniają dzieci, które nie miały dobrej opieki wychowawczej - zarówno te z dobrych domów, jak i z rodzin patologicznych. Często zdarza się, że wolności na ulicy szukają dzieci z rodzin mobbingowych, tyranizowane nauką czy zmęczone odgórnym kreowaniem ich kariery - mówi Barbara Głowacka, sekretarz Krajowego Komitetu Wychowania Resocjalizującego.

Rodzinny interes
- Dzieci i dorośli przestępcy tworzą gangi rodzinne, w których "pracują" ojciec, matka i wujek po wyroku - wylicza Henryk Paluch, od wielu lat pracownik resocjalizacji w schronisku dla nieletnich w Szczecinie. - Rola najmłodszych członków grupy wcale nie jest drugoplanowa. Obecnie na "czujkach" stoją częściej dorośli, a dziecko - szczególnie o drobnej budowie - wykonuje złodziejską robotę, przeciskając się tam, gdzie ojciec nie dałby rady. Dzieciom powierza się także obserwację mieszkań typowanych do rabunku. Pokoleniową współpracę widać chociażby przy upłynnianiu pochodzącego z kradzieży towaru. Młodzi zawsze są "niewinni", "o niczym nie wiedzieli". Nieletnich nie wtajemnicza się jednak w najważniejsze dla rodzinnego gangu sprawy i najpoważniejsze przestępstwa, gdyż zawsze istnieje ryzyko, że dziecko może "sypnąć".
Przestępczym interesem łączącym pokolenia są wspólne wyjazdy na "niemiecką jumę", czyli kradzieże z przygranicznych supermarketów kosmetyków, bielizny, butów, sprzętu komputerowego, fotograficznego czy RTV. - Dorosły załatwia transport, benzynę i zieloną kartę na samochód, bez której nie można przekroczyć granicy - opowiada nastoletni złodziej, działający w okolicach Choszczna. - My jesteśmy od wynoszenia towaru. Na robotę jedzie się w trzech lub czterech, żeby nie było tłoku w aucie i przy ladzie. W niemieckiej perfumerii trzeba sprzedawcę zagadać, przetestować nowe wody. Dobrze jest znać język. Lepiej coś kupić, żeby nie budzić podejrzeń. Kiedy wącham i płacę, kumpel ładuje pod kurtkę, co się da. Zyski dzieli się sprawiedliwie: czasami w towarze, czasami po sprzedaży pachnideł. Butelki, a nawet testery bez nakrętek, kupują wszyscy. Kumpel sprzedawał w szkole zestawy Old Spice po 20 zł. Brały nawet nauczycielki. Nikt nie pyta, dlaczego tak tanio. Zresztą po co pytać? Przecież wiadomo, skąd te pachnidła.

Szkoła mafii
- Gangi wykorzystują nieletnich najczęściej do rozprowadzania narkotyków, włamań do samochodów oraz kradzieży pojazdów na zlecenie. Zainteresowanie współpracą z nieletnimi wynika z tego, że w praktyce kara dla nich ma charakter symboliczny, a równocześnie oferowany młodym ludziom styl życia - duże i szybkie pieniądze - jest dla nich niezwykle atrakcyjny - mówi prof. Emil Pływaczewski z Zakładu Kryminologii i Problematyki Przestępczości Zorganizowanej Uniwersytetu w Białymstoku.
Mieszkańcy nękanego przez złodziei warszawskiego Żoliborza zauważyli niedawno, że po ich osiedlu kręci się często młody rowerzysta. Czasami chłopak manipulował przy sklepowych markizach, innym razem zaglądał ludziom w okna. Może to przypadek, ale zawsze w tak naznaczonym domu dochodziło do kradzieży. Rowerzysta z pewnością działał w większej, zorganizowanej grupie. Robił rozpoznanie terenu, być może rozłączał systemy alarmowe. Grupy przestępcze najczęściej wykorzystują dzieci właśnie do rozpoznania: obserwują one konkretne osoby, sprawdzają zachowanie domowników, pod byle pretekstem dostają się do domów "typowanych" do kradzieży, by ustalić, co cennego się tam znajduje. Dzieci używa się też do obserwacji konkurentów, na przykład przed przygotowywanym zamachem. Czasem dostarczają listy z pogróżkami, nękają upatrzone osoby głuchymi telefonami.
- Startowałem w fachu sześć lat temu. Najpierw chodziłem na rowery, potem z kilkoma kumplami z dzielnicy zacząłem "robić" mieszkania i kantory. Zdarza się, że dorośli przestępcy, tacy po kryminale, zlecają nam temat. Mówią na przykład: "znam sprawę, ludzie wyjeżdżają, mają w chacie kasę, nie mogę pójść sam, bo mnie w okolicy znają". No to my idziemy - opowiada piętnastoletni złodziej przebywający w poprawczaku. - Niedawno pół kilograma złota i 3 tys. DM tak zgarnęliśmy. Temu dorosłemu odpaliliśmy 1500 zł "działki" za cynk. Z prawdziwym "kryminałem" (dorosłymi po wyrokach) dobrze trzymać, bo oni mają doświadczenie. Jak się chłopaki urodzą w kryminalnej rodzinie, to ojciec często kasę wyłoży na interes dla dzieciaka. Na przykład warsztat samochodowy kupi, załatwi koncesję na działalność. Wtedy w tym warsztacie przebija się numery albo wozy z jumy rozbiera na części.

Dziecięcy narkobiznes
Cztery nastolatki ze Szczecina prawie przez trzy lata terroryzowały rówieśników mieszkających na osiedlu Majowym. Zatrzymane w styczniu przez policję przyznały się do popełnienia ponad 80 przestępstw: głównie pobić i uszkodzeń ciała, wymuszeń oraz handlu amfetaminą. Dziewczyny sprzedawały narkotyki w osiedlowej szkole podstawowej. Narkotykowy interes 16-letniej Emilii R., jej rówieśniczki Eweliny R., 17-letniej Anny L. oraz 19-letniej Izabeli S. trwał - według ustaleń policji - około dwóch lat. Prawdopodobnie dziewczynom udało się sprzedać uczniom pół kilograma białego proszku. Uczniowie byli często zmuszani do kupna kolejnej partii narkotyków: szantażem, biciem, opluwaniem.
W 1999 r. policjanci z Biura do Walki z Przestępczością Narkotykową skierowali do sądów rodzinnych materiały dotyczące czynów karalnych popełnionych przez 954 nieletnich. Już niemal 25 proc. rynku pozostaje w rękach nieletnich dealerów, którzy w szkołach praktycznie monopolizują obrót marihuaną, amfetaminą czy extasy. Jednego z najmłodszych w Polsce handlarzy narkotyków zatrzymano w Ełku. Dziesięciolatek wyjawił, że marihuanę kupował od swoich starszych o trzy lata kolegów i sprzedawał z zyskiem w najstarszych klasach podstawówki. Podczas śledztwa ustalono, że w interesie uczestniczyło dwanaście osób. Producentem i dostawcą "towaru" okazał się pełnoletni uczeń technikum chemicznego, który w Szarejkach koło Ełku uprawiał konopie indyjskie.
- Na robotę w detalu trzeba mieć pozwolenie dealerów z dzielnicy. Oni dają towar i rozliczają z utargu. Jak ktoś dzieciakom "wypruje" (ukradnie) towar, dzwoni się do dealera na komórkę. Wtedy jest po tym gościu, który wypruł. Ale taki dzieciak od handlu i tak ma przegrane, bo jest traktowany jak śmieć - mówi piętnastolatek ze Szczecina. - Znałem takiego, który miał długi. Wolał się powiesić, niż dać się pociąć żyletką albo wylądować z głową w mrowisku. Drugi dzieciak, który stracił pieniądze dealera, celowo uszkodził w swoim bloku instalację gazową. Tak mu ze strachu na głowę padło, że chciał wylecieć w powietrze z całym wieżowcem.
Więcej możesz przeczytać w 24/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.