Gazpaczo po polsku

Dodano:   /  Zmieniono: 
Piękne kobiety, wymowni negocjatorzy i biedni rolnicy - takie wspomnienia zabrali z sobą zachodni dziennikarze zaproszeni do Polski, aby na własne oczy mogli się przekonać, jak wygląda przyszły kraj członkowski Unii Europejskiej
Podczas trzydniowej wycieczki korespondenci najbardziej wpływowych zachodnich mediów mieli się zapoznawać z sytuacją polskiego rolnictwa. Obejrzeli starannie dobrane przez organizatorów "potiomkinowskie" gospodarstwa, ale nie dali się zwieść opowieściom o proeuropejskiej postawie polskich rolników. - To było naprawdę zaskoczenie. Kiedy w naszej telewizji pojawia się materiał o Polsce, na ekranie zaraz widać konia i furmankę - przyznaje Sandro Pozzi z największego hiszpańskiego dziennika "El Paiz". Pozzi był najmłodszym uczestnikiem wycieczki. Ma dwadzieścia siedem lat, ale w swoim kraju jest już znany jako zdolny brukselski korespondent. Europa Wschodnia jest dla niego terenem dopiero odkrywanym. Po wycieczce zmienił zdanie na temat Polski: - Chociaż wciąż jesteście daleko za Hiszpanią, to jednak na pewno nie w Trzecim Świecie – przyznaje Pozzi.

Wycieczka nad Wisłę
Polska budzi coraz większe zainteresowanie unijnej prasy. Brukselscy korespondenci najbardziej znanych i prestiżowych mediów zgłaszali się tłumnie na wyjazd, bowiem wraz z rozwojem negocjacji czterdziestomilionowy kraj oczekujący w unijnym przedpokoju coraz częściej trafia na łamy ich gazet. Wielu z nich nigdy wcześniej w Polsce nie było. Jawiła im się ona jako kraj, który twardo, czasem może nawet zbyt twardo, broni swoich racji. Media, ale też unijni politycy, uważnie słuchają głosów dochodzących z Warszawy. Ta uwaga czasem nawet zaskakuje naszych polityków, przekonanych, że nadal mówią jedynie do polskiego elektoratu. Niemal zawsze, kiedy mowa o polskich problemach, jak bumerang powraca temat rolnictwa. Problemy z dostosowywaniem prawa do unijnych przepisów czy restrukturyzacja przemysłu zajmują dalsze pozycje. Pozytywnie oceniane jest tempo rozwoju gospodarczego, ale o tym zachodnia prasa wspomina rzadziej. Częściej wspomina się o kłopotliwej wielkości Polski - największego pod względem liczby obywateli kraju wśród ubiegających się o członkostwo. Głównym celem zorganizowanej dla przedstawicieli mediów wycieczki było przekonanie ich, że polskie rolnictwo nie jest aż tak groźne dla unii, a polska dyplomacja ma uzasadnione powody, by bronić w negocjacjach rolników.
Pierwszy obraz po przyjeździe do Polski zapisał się niemal tak samo w pamięci wszystkich przybyszów. Hotel, w którym ich ulokowano - jak to delikatnie określają - "nie był najlepszy". Co bardziej odważni wyjaśniają, że złe wrażenie robiła stojąca w jego holu prostytutka. Cóż, może była luksusowa, ale na pewno nie była ładna - utrzymują zgodnie. I trochę się nawet o nią martwią, bo stała tam wytrwale przez trzy dni ich pobytu. Hotel, do którego trafili, to niedawno odremontowany "Dom Chłopa" i sądząc po reakcjach, dobrze, że nie zamieszkali w nim przed remontem.

Kolacja z ministrem
Pierwszy oficjalny punkt programu, czyli kolację na warszawskim Starym Mieście z szefem Urzędu Komitetu ds. Integracji, dziennikarze wspominają już o wiele cieplej. Umiejętnie posługujący się skomplikowanym unijnym żargonem minister Jacek Saryusz-Wolski zrobił na brukselskich korespondentach wrażenie człowieka kompetentnego i poinformowanego. Francuskich dziennikarzy uwiódł niewątpliwie szarm konwersacji w ich rodzinnym języku - polscy negocjatorzy chętnie posługują się językiem francuskim. A chłodnik, uznany za polską odmianę hiszpańskiego gazpaczo, cieszył się nawet większym powodzeniem niż polscy negocjatorzy.
Sama stolica wywołała uczucia mieszane, ale raczej pozytywne. "Robi naprawdę bardzo dobre wrażenie, widać, że ciągle się rozwija" - chwali Warszawę często odwiedzający Polskę Michael Smith z "Financial Times". Smith jest o wiele starszy od Hiszpana i transformacja Polski i pozostałych krajów postkomunistycznych nie jest dla niego niczym zaskakującym. Wytrawny korespondent najbardziej poczytnego w Komisji Europejskiej dziennika utrzymuje, że w Polsce nic go nie zaskoczyło. Jest daleki od spostrzeżeń innego z kolegów, zdumionego brakiem pomników bohaterów komunizmu: "Nie wiem, ile u was stało Leninów albo Stalinów, ale to niesamowite, że nie ma już ani jednego. Został wam tylko Pałac Kultury?". "I tyle pięknych kobiet! Skąd u was tyle atrakcyjnych kobiet?" - entuzjazmuje się Hiszpan. Większość podkreśla rzucający się w oczy styl miasta w budowie. Niektórym Warszawa przypomina wschodnią część Berlina i miasta Skandynawii. Innym zaś wydała się prowincjonalna i rozbałaganiona.
O wiele bardziej niż Warszawa interesowało jednak dziennikarzy nasze rolnictwo. Początkowo podróżujących po Polsce dziennikarzy zachwycał fakt, że na wsiach buduje się tyle nowych domów. Mit rozbudowującej się gwałtownie wsi rozwiał się, kiedy upewnili się, że te nie wykończone domy są od lat stałym elementem polskiego krajobrazu. Dziennikarze zwiedzili między innymi wzorcowy ośrodek doradztwa rolniczego w Bartoszycach koło Łodzi i zostali zawiezieni do kilku wsi w okolicach Radomia i Kozienic. Przy okazji przekonali się, w jak kiepskim stanie jest polska sieć drogowa. - Nikt mnie nie przekona, że to, po czym jechałem, to autostrada, ale lepiej teraz rozumiem potrzebę przyznania Polsce funduszy pomocowych na nowe drogi - przyznaje Pozzi.
Korespondenci nieufnie odnieśli się do prezentowanych im gospodarstw. - Myślę, że nie pokazano nam naprawdę biednych farm - uważa Marc Paolini z francuskiej "La Tribune". Kilku dziennikarzy podejrzewało także, że przedstawieni im rolnicy zostali starannie wyselekcjonowani i przeszkoleni wcześniej w proeuropejskiej konwersacji. - Podczas wycieczki zauważyłem jedną rzecz - popiera wątpiących kolegów przedstawiciel "Financial Times". - Nie spotkaliśmy na wsi ludzi starych.

W poszukiwaniu prawdziwego rolnika
Wątpliwości korespondentów są jak najbardziej uzasadnione. Według ostatnich badań, ponad połowa polskich rolników skończyła już 40 lat. Podpierając się wynikami sondaży, według których aż 78 proc. polskich rolników uważa, że efektem integracji będzie zubożenie wsi, dziennikarze zażądali przerwy w programie i sami wyruszyli na poszukiwanie prawdziwego rolnika. Znaleźli go niedaleko Puszczy Kozienickiej. Miał i tak całkiem spore jak na polskie warunki dziesięciohektarowe gospodarstwo, krowę i dziesięć świń. Hodował zboże i ziemniaki. - Powiedział, że ma pięćdziesiąt cztery lata, a wyglądał o wiele starzej - opowiadają z przejęciem.
- Mówił, że nie radzi sobie od czasu wprowadzenia w Polsce gospodarki rynkowej i uważał, że przystąpienie do unii spowoduje jego zupełną klęskę.
Wizyta w tym małym gospodarstwie pozostała dziennikarzom w pamięci. - Miał twarz człowieka zrezygnowanego, który wiele wycierpiał - przyznaje Paolini. Korespondent francuskiej gazety ekonomicznej z sympatiami lewicowymi sam jest w wieku opisywanego rolnika. Przypuszcza, że rolnik spod puszczy to chyba to drugie, skrywane przez organizatorów wyjazdu oblicze polskiego rolnictwa. Ten sam rolnik stał się jednym z bohaterów artykułu Patricka Smytha z "Irish Times". Irlandczyk słynie z bezpardonowego sposobu zadawania pytań. Polska chyba wzbudziła jego sympatię, bo jego artykuł o naszym kraju to przede wszystkim wyjaśnienia, dlaczego rolnicy boją się unii. Jego tekst to także rodzaj poparcia dla polskich negocjatorów, ponieważ tłumaczy w nim, że nawet polskim zwolennikom unii trudno się modernizować, jeśli wciąż nie wiedzą, ile lat mają na dostosowanie. Smyth przekazał też irlandzkim czytelnikom apel Polski, by po przystąpieniu naszego kraju do unii polskim rolnikom przysługiwały takie same prawa jak farmerom z pozostałych państw członkowskich.

Przychylni Duńczycy
Duńczyk, Jacob Nielsen z dziennika "Politiken", nie tylko jeździł z grupą, ale także zwiedzał na własną rękę. Trzydziestokilkuletni Nielsen uważa, że Duńczycy to naród najbardziej przychylny rozszerzeniu. Nie obawiają się czterdziestomilionowego sąsiada i interesują się integracją. Nielsen pojechał do Nowej Rudy na Śląsku, oglądał zamykane kopalnie i miejscowości, w których mieszka wielu bezrobotnych. Zaskoczyło go, że nawet bardzo młodzi ludzie nie znają obcych języków.
Edukacja to bardzo ważna sprawa nie tylko zdaniem Nielsena. To chyba najbardziej jednoznaczny wniosek z wizyty w Polsce. Początkowe wrażenie, że rolnicy są nie doinformowani, przekształciło się w przekonanie, że są słabo wykształceni. Spostrzeżenia wywiezione z trzydniowej zaledwie wycieczki są jak najbardziej słuszne: jak wynika z ostatnich danych, aż dwóch na pięciu polskich rolników zakończyło swoją edukację na szkole podstawowej.
Dla Nielsena najbardziej pozytywną niespodzianką było Opole. - To bardzo dynamiczne miasto, prawie jak w Niemczech, widać, że tu dużo ludzi coś robi - wspomina Niel-sen. Nie on jeden zwrócił uwagę na wielkie różnice między terenami biednymi i bogatymi. To samo zobaczyli Irlandczyk, Hiszpan i Francuzi. - Są dwie Polski, jedna dynamiczna, przedsiębiorcza, i druga - stara, zmęczona, niewykształcona i nadal obrócona twarzą do przeszłości - uważa Smyth. - Podobny podział występuje w całej Europie - zgadza się dziennikarz "Politiken". - Tyle że u was ci biedni są naprawdę bardzo biedni.
Ostateczne wnioski z pobytu nie są jednakowe. - Właściwie jest u was mniej biednie niż myślałem - przyznaje Marc Paolini. Tak samo uważa Hiszpan z "El Paiz". Inni twierdzą, że nie byli bardzo zaskoczeni. Nikt nie uznał, że jest gorzej niż można się było spodziewać. Jedni są zdania, że przypominamy Hiszpanię kilka lat przed jej przystąpieniem do UE, inni zaś, że raczej Belgię i Francję lat 50. Niektórym pobyt w naszym kraju pomógł zrozumieć polski upór w sprawie daty rozszerzenia. Przekonały ich tłumaczenia naszych negocjatorów, że inaczej trzeba planować na trzy lata, a inaczej na pięć. Jacques Docquiert, korespondent "Les Echo", francuskiej gazety ekonomicznej bliskiej prawicy, obawia się, że polscy proeuropejscy rolnicy wiążą zbyt wielkie nadzieje z wejściem do unii.
- Mam wrażenie, że nie mówi się im całej prawdy - zastanawia się Francuz. - W unii trzeba dokładnie liczyć pieniądze, są ograniczenia w produkcji, pieniędzy na rolnictwo będzie coraz mniej i tego chyba entuzjaści nie biorą pod uwagę.
Jeśli chodzi o możliwą datę wejścia Polski do UE, brukselscy korespondenci są zgodni. - Moim zdaniem, najbardziej prawdopodobna data to 2004 r. Rok 2006 to już niebezpiecznie daleko - ocenia korespondent "Financial Times". W rok 2003 nie wierzy nikt. Helmut Bunder z "Frankfurter Allgemei-ne Zeitung" w swoim artykule z Polski napisał, że odwoływanie się do wspólnej historii Europy już nie wystarczy. - Nie można wciąż wymagać, by rozszerzenie było aktem historycznej sprawiedliwości po Jałcie. Zdaniem Bundera, nie ma też co liczyć na poparcie Francji i Niemiec, by w imię historycznych zasług przyjąć Polskę do unii, darowując jej dostosowanie się do unijnych standardów. Niektórzy, mówiąc o dacie realnej, wymieniają lata 2005-2006.

Spór o datę
To właśnie pobyt tej grupy dziennikarzy wywołał w Polsce polityczną burzę. Z niejasnych wypowiedzi ministra Kułakowskiego kilku z nich wyciągnęło wniosek, że Polska zaczyna się wycofywać z deklarowanej gotowości przystąpienia do unii w 2003 r. Kiedy wspomnieli o tym w swoich tekstach, polski negocjator musiał się gęsto tłumaczyć przed polską prasą, że doszło do nieporozumienia. Niezależnie jednak od tego, co minister powiedział i co dziennikarze zrozumieli, według korespondentów zachodnich mediów, z rozmów z polskimi dyplomatami wynika jasno, że Polska przestaje wierzyć w przyjęcie do unii za trzy lata. Do wielu z nich dotarło również, że negocjacje w sprawie rolnictwa to stawka w wewnętrznej grze o społeczne zadowolenie. Bardziej doceniają rozmiary poświęcenia, jakie czeka kraj, który musi zmniejszyć liczbę rolników o ponad sześćdziesiąt procent.
Jeśli chodzi o równe traktowanie polskich rolników, czyli prawo do finansowego wsparcia z unijnej kasy, korespondenci z reguły bronią zaplanowanego przez UE bud-żetu i rozmiary koniecznych inwestycji raczej nie zachęciły ich do zmiany zdania. Tu natychmiast włącza się mechanizm liczenia pieniędzy, każdy oblicza, ile jego kraj straci pieniędzy z powodu przyjęcia Polski. Ostrzegają też, że jeśli polscy rolnicy nie wykorzystają otrzymywanych funduszy na modernizację, to i tak przegrają z unijnymi kolegami.
- Kiedy się było w jakimś kraju, oglądało go z bliska, to zawsze patrzy się potem trochę inaczej - uważa Małgorzata Alterman, rzeczniczka polskiej reprezentacji przy unii, jeszcze kilka lat temu korespondentka polskiej prasy w Brukseli. - Nie oczekujemy, że wszyscy nagle zaczną pisać przychylne artykuły o Polsce, bo przekonywanie wymaga czasu, ale myślę, że pobyt przybliżył polskie racje, a o to przecież chodziło.
Zachęceni doświadczeniem kolegów do drzwi naszej reprezentacji przy unii pukają kolejni dziennikarze chcący odwiedzić Polskę. Są na tyle zamożni, że perspektywa darmowej wycieczki odgrywa mniejszą rolę niż zainteresowanie naszym krajem - sprawiającym spore kłopoty, ale nadal uważanym za lidera rozszerzenia. Kolejna grupa przyjedzie na początku lipca. 


Więcej możesz przeczytać w 24/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.