Linia specjalna

Dodano:   /  Zmieniono: 
Konsekwencje działalności policji politycznych byłych demokracji ludowych dotykają obywateli, często o nieposzlakowanej opinii i opozycyjnej przeszłości, jeszcze dziesięć lat po upadku żelaznej kurtyny
Najwyraźniej widać to w Niemczech, gdzie zemsta Stasi zza grobu przybrała niespotykane rozmiary, ale też nieporównywalna (nawet z KGB) była skrupulatność, z jaką enerdowska służba bezpieczeństwa kontrolowała wszystkich i wszystko w swoim kraju, we wrogiej RFN i - na ile to było możliwe - w sąsiednich państwach komunistycznych. W Polsce wszystko jeszcze przed nami, gdyż rychłe - miejmy nadzieję - udostępnienie akt SB może odkryć nieznane obszary inwigilacji i łajdactwa, obudzić przez wielu zepchnięte w podświadomość upiory przeszłości.
Były kanclerz Helmut Kohl znalazł już swoje miejsce w historii. Przyznają to dzisiaj nawet jego najzagorzalsi wrogowie, ale nie czynią tego wyłącznie z szacunku. Osobistości uznanych za historyczne nie dotyczą ogólne zasady ustawy o gospodarowaniu zasobami archiwalnymi Stasi, chroniące dobra osobiste i dane osobowe. Przeciwnicy Kohla oddawali hołd byłemu szefowi rządu RFN po to, aby w celu wyjaśnienia afery nielegalnego finansowania CDU użyć zapisów z podsłuchu telefonicznego prowadzonego przez Stasi. Kohl ma jednak dużo szczęścia. Jego polityczni przeciwnicy z SPD stali się bardzo powściągliwi, kiedy okazało się, że wschodnioniemiecka policja podsłuchiwała wszystkie osobistości RFN, łącznie z kanclerzem Gerhardem Schršderem. Na liście osób inwigilowanych znaleźli się wszyscy, którzy coś znaczyli, znaczą i będą znaczyć w niemieckiej polityce i gospodarce.
Stasi rozpoczęła podsłuch telefoniczny w 1950 r. i prowadziła go nieprzerwanie aż do grudnia 1989 r. Zajmował się tym samodzielny wydział Linia 26, w którym w samej centrali berlińskiej w momencie upadku muru pracowało 436 funkcjonariuszy. W 1952 r. w NRD rozpoczęto produkcję stale udoskonalanej aparatury podsłuchowej. Początkowo można było kontrolować jednocześnie tylko dwadzieścia rozmów, z czasem liczba ta wzrosła do tysiąca. W 1970 r. Linię 26 uzupełniono o Wydział 16 Departamentu III, zajmujący się wyłącznie podsłuchem telefonów międzynarodowych. Na jego czele stał płk Gźnther Geissendorf. Podlegało mu 131 funkcjonariuszy. Wydział mógł monitorować 98 proc. linii międzynarodowych.
Linia 26 działała w trzynastu miastach NRD, a zapisy rozmów trafiały do Berlina, gdzie były oceniane i archiwizowane. Jej szef generał major Olaf Leben szacował, że uzyskiwano w ten sposób 10 tys. wartościowych informacji rocznie, ale podsłuch telefoniczny nie służył tylko do tego. Zapisy wykorzystywano w celu dezinformacji i prowokacji. Ofiarą tej metody padł między innymi Helmut Kohl. Jego rozmowa z ówczesnym sekretarzem generalnym CDU, dziś premierem Saksonii, Kurtem Biedenkopfem, została w 1981 r. po odpowiednich zmianach i uzupełnieniach przepisana na papier firmowy CIA i dyskretnie podsunięta tygodnikom "Der Spiegel" i "Stern". Kohl mówił wówczas o spisku, ale nikt mu nie uwierzył.
Zabawną stroną całej akcji podsłuchowej było jej wykorzystanie przez ministra bezpieczeństwa państwowego Ericha Mielkego do celów prywatnych. Mielke był zagorzałym kibicem piłkarskiego klubu Dynamo Berlin i nadzorował zawodników, podsłuchując ich rozmowy telefoniczne, a także rozmowy trenerów, działaczy klubowych, a nawet bywalców ulubionego lokalu futbolistów U Lothara. Przed meczami podsłuchiwano także przeciwników.
Proceder ten był pogwałceniem artykułu 31 konstytucji NRD, gwarantującego tajemnicę rozmów telefonicznych i korespondencji. Co więcej, Stasi z okradania cudzych listów i paczek uczyniła działalność gospodarczą, przynoszącą bardzo duże dochody. Tylko w latach 1984-1989 wyciągnęła z nich i przekazała państwu 32 mln DM. Rabunkiem pocztowym - jak nazwał tę operację w książce "Erich Mielke - człowiek, który był Stasi" dr Heribert Schwan - zajmował się Wydział M, kierowany przez gen. mjr. Rudiego Strobelego, podlegającego bezpośrednio ministrowi Mielkemu.
Linię M utworzono już na początku lat 50. W najstarszym zachowanym dokumencie określającym jej zadania ("Wskazówki służbowe nr 41/53") napisano otwarcie, że pieniądze i inne znalezione w przesyłkach wartościowe przedmioty należy przekazywać szefowi wydziału. W 1964 r. do Linii M dołączono Wydział Pocztowej Policji Celnej. Erich Mielke dwukrotnie wydał polecenie kontrolowania absolutnie całej poczty na terenie NRD. Wszyscy pracownicy transportu pocztowego, łącznie z opróżniającymi uliczne skrzynki pocztowe, musieli być funkcjonariuszami Stasi w stopniu oficerskim.
Personel Linii M w Berlinie i oddziałach okręgowych kontrolował dziennie 25-45 tys. listów. W tej gigantycznej pracy pomagały specjalne aparaty do bezśladowego otwierania kopert. Stasi nie miała jednak zaufania do swoich pracowników - regulamin służbowy przewidywał, że korespondencja może być otwarta tylko w obecności dwóch osób, a jeśli znajdowały się w niej pieniądze, znalazca musiał powiadomić o tym otoczenie okrzykiem. Raz w miesiącu zdobycz przekazywano Ministerstwu Bezpieczeństwa Państwowego, które wydawało pokwitowanie. Papiery te były jednak po ośmiu tygodniach komisyjnie niszczone, dlatego nie można ocenić prawdziwego rozmiaru pocztowego rabunku. Z ocalonych dokumentów wiadomo tylko, że Stasi w latach 1986-1989 przekazała do Banku Państwa NRD "uzyskane" z listów 7 mln DM, 203 tys. marek NRD oraz równowartość znalezionych dolarów, franków szwajcarskich, funtów itd. w przeliczeniu po kursie oficjalnym wysokości 446 tys. marek NRD.
Linia M plądrowała także paczki. Według szacunkowych danych, konfiskowano - nie powiadamiając naturalnie ani nadawcy, ani odbiorcy - 500-800 przesyłek miesięcznie. Pokusa dla pełniących służbę przy pocztowym rabunku funkcjonariuszy Stasi musiała być wielka, skoro Erich Mielke 5 stycznia 1984 r. wydał zarządzenie mające zapobiegać bogaceniu się personelu. Pracownicy Linii M mieli szukać w paczkach konkretnych przedmiotów, na przykład niezbędnych części zamiennych z Zachodu, aparatury elektronicznej, przedmiotów trudnych do nabycia przez NRD za granicą. Biżuteria i inne wartościowe przedmioty musiały być przekazywane państwowemu przedsiębiorstwu Sztuka i Antyki, które podlegało Ministerstwu Handlu Zagranicznego (sprzedawano je na europejskich aukcjach, ich wartości nie sposób dziś ustalić). Natomiast pozostałe przedmioty użytkowe oddawano do dyspozycji tajnemu domowi towarowemu Zentrum przy Orangeseestrasse, w którym zaopatrywali się wysocy funkcjonariusze partyjni i państwowi oraz Stasi.
Rabusie pocztowi Mielkego w latach 1985-1989 przekazali do Zentrum towary wartości 3 mln marek wschodnioniemieckich. Nie wszystkie zostały jednak sprzedane. Jeden z pracowników tego domu zeznał, że niektóre zabierali nieodpłatnie wysocy oficerowie Stasi. I tak szef Stasi we Frankfurcie nad Odrą otrzymał radio samochodowe, gramofon i radio przenośne, funkcjonariusze z Drezna i Neubrandenburga - po telewizorze, a z Halle - lodówkę. Także generalicja berlińska nie wahała się brać upominków z cudzych paczek. Generał porucznik Kraitsch dostał zestaw narzędzi do majsterkowania, kolekcję książek myśliwskich, cynowy kufel i telewizor; generał porucznik Miller - zestaw narzędzi stolarskich i telewizor; generał porucznik Irmler - wieżę stereo; szef Departamentu Finansów Stasi i szef kontrwywiadu pobierali artykuły żywnościowe. Kierownik biura Ericha Mielkego dostał kosmetyki, kawę, herbatę i żywność, a sam minister - radioodbiornik samochodowy, komplet miśnieńskiej porcelany i aparat fotograficzny.
Niemiecka prokuratura po upadku muru postawiła personel Linii M przed sądem pod zarzutem kradzieży własności prywatnej o szczególnie ciężkim charakterze. űaden pracownik nie przyznał się do winy. Wszyscy twierdzili, że postępowali zgodnie z prawem, ponieważ mieli taki rozkaz, i sąd ostatecznie przyznał im rację. W 1995 r. Trybunał Federalny orzekł w ostatniej instancji, że funkcjonariusze Linii M, wyjmując pieniądze i przedmioty z przesyłek pocztowych, nie dopuścili się kradzieży, ponieważ nie wzbogacili się osobiście, lecz jedynie wsparli budżet państwa.
Rabunek pocztowy i prowadzenie podsłuchu telefonicznego zostały - na ile to było jeszcze możliwe - opisane, udokumentowane i przedstawione opinii publicznej. W Polsce niewiele osób pamięta, że listy z zagranicy przychodziły opatrzone pieczątką "Nadszedł ze śladami uszkodzenia". Nierzadko ginęły z nich nadsyłane pieniądze, podobnie jak z "uszkodzonych" paczek - atrakcyjne wówczas przedmioty. Jeszcze mniej osób zastanawia się, kto i po co je otwierał. Trudno podejrzewać Stasi, dysponowała przecież maszynami do bezśladowego otwierania przesyłek.

Więcej możesz przeczytać w 24/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.