Czwarty kolor

Dodano:   /  Zmieniono: 
Zanosi się na triumfalny come back Krzysztofa Kieślowskiego
Jesienią Jerzy Stuhr pokaże jego wczesny scenariusz "Duże zwierzę" we własnej reżyserii, a jednocześnie w USA szefowie wytwórni Miramax zdecydowali o przeniesieniu na ekrany noweli filmowej "Raj", napisanej przez duet Kieślowski-Piesiewicz krótko przed śmiercią tego pierwszego. Realizacją zajmie się Niemiec Tom Tykwer, który polskiej publiczności znany jest jako reżyser "Biegnij, Lola, biegnij".


Projekty przedsięwzięcia filmowego, które miałoby zilustrować dantejską triadę: piekło, czyściec i raj, sięgają roku 1993. Z kolei dzięki poparciu producentów zamiar zaczął się materializować i przeradzać w scenariusz filmowy w roku 1995. Rok później Kieślowski już nie żył. "Stawiałem sobie pytania dotyczące kontynuacji" - pisał Piesiewicz. "Decyzja nastąpiła szybko - dopóki będę mógł, dopóty postaram się kontynuować opis rzeczywistości językiem obrazów".
"Raj" spółki Kieślowski-Piesiewicz jest rozprawką utrzymaną w konwencji moralitetu. Filipina to włoska nauczycielka, która przejęła się losem dzieci uzależnianych od narkotyków przez bezkarnych szkolnych dealerów. Rozliczne interpelacje nie odnoszą skutku, skorumpowana policja wykręca się od interwencji. Filipina postanawia wymierzyć sprawiedliwość osobiście. Konstruuje bombę, która - niefachowo umieszczona - zabija przypadkowych pasażerów windy: ojca z dwiema córeczkami i 60-letnią kobietę. Schwytana przez policję, nieoczekiwanego sojusznika znajduje w debiutującym w służbie młodym protokolancie Filipie. Ten, przejąwszy się racją moralną, która pchnęła dziewczynę do tak drastycznego czynu, także postanawia odstąpić od reguł gry, jakie nakazuje mu tępa policyjna rutyna. Oczywiście daje się też powodować uczuciem do kobiety. Planuje i przeprowadza szaleńczą ucieczkę, ale ta nie może się udać. Dostawcy narkotyków i policja są bowiem, wbrew pozorom, jednym doskonale funkcjonującym organizmem. Podsłuch, szantaż i korupcja, które z policji uczyniły wykonawcę dyrektyw świata przestępczego, czynią ucieczkę obojga działaniem iluzorycznym. W finale wzbijają się w niebo porwanym helikopterem - ku pewnej zgubie, ale w ten sposób z przekonaniem osiągają "raj" na własną miarę.
Charakter przypowieści zachowują również dwie pozostałe nowelki autorstwa samego Krzysztofa Piesiewicza. "Piekło" to rozwijająca się leniwie historia trzech sióstr, boleśnie okaleczonych w dzieciństwie rozpadem małżeństwa rodziców i samobójstwem ojca. Nie zagospodarowane w dzieciństwie uczucia dają o sobie znać w życiu dorosłym. Siostry, wiodące przeciętną egzystencję w Paryżu, przechodzą przez piekło samotności. Miłość - jeśli nawet się pojawia - przyjmuje postać żywiołu bezlitosnego i obezwładniającego. "Jest tylko on, rozumiesz? Bez niego mnie nie ma. Po prostu mnie nie ma" - żali się jedna z sióstr dotknięta gwałtownym uczuciem. Żaden inny kataklizm poza paraliżującą samotnością nie nadchodzi. Chłód między ludźmi wystarcza za całe piekło.
Powiastką dydaktyczną z aktualnym podtekstem politycznym jest "Czyściec". Zachodni fotoreporter ginie w Kosowie, dokumentując czystki etniczne. Jego film udaje się przemycić do Europy, gdzie przejmuje go kolega fotografa, który podaje się za autora rewelacyjnych zdjęć i sporo na tym - w sensie zawodowym - korzysta. Żona fotografa oraz przypadkiem zamieszany w całą sprawę literat przyczyniają się jednak do tego, że w fałszerzu budzi się sumienie, a nawet wola radykalnej ekspiacji. Wyrusza do byłej Jugosławii, gdzie ginie na polu minowym.
Bohaterami tych historii są tezy moralne, przełamujące się w biografiach bohaterów. Przyszły widz amerykański nie pamięta jednak, że Kieślowski zaczynał drogę filmową od zgoła innej metody - od protokolarnej rejestracji bytowania w PRL-u. Filmował łódzkie włókniarki, zakłady pogrzebowe, rejestrował posiedzenia komisji kontroli partyjnej, a także Dworzec Centralny w porze nadawania dziennika telewizyjnego. Lata 70. przyniosły rozbudzenie "moralnego niepokoju", zapamiętanego ze słynnego "Amatora". W następnej dekadzie Kieślowski rozwinął swą pasję moralną, by zwieńczyć ją pod koniec życia przypowieściami, które zdobyły zasięg globalny.
Powrotowi Kieślowskiego do USA może wydatnie pomóc jego wcześniejsza popularność w snobistycznych kręgach nowojorskiej elity intelektualnej. Ponadto francuska twórczość autora "Trzech kolorów" stale gości w wypożyczalniach filmów wideo niemal wszystkich większych miast Ameryki w roli reprezentanta kina europejskiego. "Jego filmy oferują nie ideologię, ale prawdziwy humanistyczny etos, jednocześnie stanowią wizualną ucztę dla oka" - ocenia Annette Insdorf, autorka wydanej w Stanach Zjednoczonych obszernej monografii reżysera. Wymagający widz amerykański - co często podkreślają krytycy filmowi w USA - widzi w obrazach Kieślowskiego alternatywę wobec miejscowego kina, kokietującego fabułkami, których bohaterowie rzadko wychodzą poza stereotypy kultury popularnej.
Akcja "Niebieskiego", rewidującego obecność w życiu społecznym "wolności" wypisanej niegdyś na sztandarach rewolucji francuskiej, startowała w momencie, gdy bohaterka filmu (świetna, ściszona kreacja Juliette Binoche) wytraca cały pęd życiowy. Śmierć jej męża i córki w wypadku samochodowym powoduje konieczność ponownego zdefiniowania podstawowych pojęć o świecie, które do tej pory wydawały się niewzruszone. Cóż jednak po wolności, kiedy nie mamy co z nią zrobić. Tak postawione pytanie szczególnie zaintrygowało amerykańskich widzów. "Kieślowski co najmniej od 'Dekalogu' stawia podstawowe pytanie, jak możemy przechować fundamenty judeochrześcijańskiej tradycji, na przykład dziesięć przykazań, jeśli w praktyce codziennie je łamiemy" - przypomina Annette Insdorf. Oto istota sukcesu Kieślowskiego pod wieloma szerokościami geograficznymi: z dylematów metafizycznych miał odwagę stworzyć osnowę kina popularnego. Francuscy recenzenci chwalili go za to, że przełamał dyktaturę komercji, tak jak wcześniej w Polsce łamał zakazy cenzury. W naszym kraju równie pochlebne oceny w czasach największych triumfów Kieślowskiego wygłaszano często, choć bezmyślnie, kalkując komplementy zachodnich krytyków. Widz "Dekalogu" z drugiej połowy lat 80. z trudem identyfikował się z mieszkańcami ponurych blokowisk, którzy, odcięci od konsumpcji w stylu zachodnim, oddawali się rozważaniom etycznych subtelności. Wręcz przeciwnie - rodacy stawali się coraz bardziej praktyczni, a nawet drapieżni na wschodzącym chałupniczym wolnym rynku.
Z mieszanymi uczuciami przyjęto więc filmowy wykład Kieślowskiego na temat "równości" pod tytułem "Biały". Bohaterem jest polski fryzjer, który miał okazję "zaczepić się" w Paryżu po tym, jak zabłysnął na międzynarodowym konkursie w swej branży. Zyskał nawet serce i rękę paryskiej właścicielki skromnego, lecz nieźle prosperującego salonu. Uładzona i dostatnia egzystencja zaczęła go jednak nudzić, popadał w otępienie i ogólną, także kliniczną, impotencję. W oczach Francuzki jako amant ze Wschodu wyczerpał się, a jako partner do interesów się nie nadawał. Pozbyła się więc go jak przelotnego kochanka, skutkiem czego nasz rodak wylądował w tunelach metra, a wkrótce w ojczyźnie - bez pieniędzy i perspektyw. Drążyło go jednak poczucie odrzucenia przez Zachód. Obmyśla zemstę, co recenzenci dzieła Kieślowskiego uznali za przejaw twórczej słowiańskości. Inwencja w kraju wilczego kapitalizmu dopisuje. Dołącza do grona drobnych cwaniaczków i metodą podsłuchu, kombinacji i szantażu dochodzi do niemałych - jak na polskie parametry - pieniędzy, środka do wywarcia wyczekanej zemsty na paryskiej eks-małżonce. Finguje własną śmierć, czym zwabia naiwną Francuzkę i doprowadza do osadzenia jej w polskim więzieniu. I to miał być przykład rodzimego sukcesu na początku dekady. Tymczasem wszystkim trzeźwo zaangażowanym w poszerzanie na własną, niewielką miarę wolnego rynku marzyła się sytuacja odwrotna: polski fryzjerczyk powinien był pozostać w Paryżu i poprzez mozolną wieloletnią pracę doprowadzić do rozkwitu zakład fryzjerski, spłodzić i porządnie wychować gromadkę dzieci, a wreszcie ufundować stypendium dla obiecującego, a niezamożnego rodaka. Tylko że jako postać filmowa byłby on dla Kieślowskiego znacznie mniej użyteczny.
Niewiele pomagało odwołanie się do inteligencji, jego najwierniejszej i najbardziej naturalnej publiczności. Ta, nie dość, że zbiedniała, to jeszcze gwałtownie zaczęła tracić status duchowego przewodnika narodu. Znamienne, że Bogusław Linda, który w "Przypadku" Kieślowskiego kreował inteligenta mocującego się z państwem totalitarnym, sławę o znamionach kultu zyskał w latach 90. rolą cynicznego ubeka, a wielomilionowa widownia pokochała go za bezczelne odzywki cedzone przez zęby. Co więcej, Kieślowski rozminął się też z modą na eksploatowanie "białych plam", która wciągnęła nie tylko grono reżyserów miernych, ale także na przykład zawsze bliskiego mu duchowo Krzysztofa Zanussiego, rozliczającego się z polskim stalinizmem filmem "Cwał". Nawet więcej - jego, nakręcony w 1981 r. "Przypadek" szokował tezą, która szła pod prąd swojego czasu. O tym, czy zostaniemy bohaterem, czy oportunistą, decyduje niekiedy fakt, że spóźniliśmy się lub zdążyliśmy na pociąg. Kieślowski opisywał już wówczas ludzki los w najbardziej pojemnych kategoriach. "Polityką nic ważnego nie da się załatwić" - mówił.

Więcej możesz przeczytać w 24/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.