Luksusowy śmieć

Dodano:   /  Zmieniono: 
"Złoto pustyni" to prawdziwy salceson filmowy. Mamy tutaj i komedię, i groteskę, i łzawą historię o pomocy niesionej irackim uchodźcom
Tomasz Raczek: - Panie Zygmuncie, czasem mi się wydaje, że Stany Zjednoczone tak chętnie biorą udział w różnego rodzaju wojnach (koreańskiej, wietnamskiej, irackiej), żeby mieć o czym kręcić filmy. Każda taka wojna prowokuje cykl poświęcony różnym jej aspektom. Operacja "Pustynna burza", czyli wyzwalanie Kuwejtu spod okupacji irackiej, zyskała ostatnio zaskakujący wizerunek w postaci "Złota pustyni". Jest to opowieść niemal o dezerterach z armii amerykańskiej, którzy mają gdzieś interesy sojuszniczych wojsk NATO, Saddama Husajna i resztę spraw omawianych w telewizyjnych dziennikach: oni tylko chcą ukraść kuwejckie złoto i resztę życia spędzić w dobrobycie.
Zygmunt Kałużyński: - Rzecz może jest nietypowa dla autentycznego wydarzenia historycznego, ale jest typowa dla Hollywood. To nie pierwszy film zrobiony według tej kliszy, bo niewątpliwie jest to sztampa. Było takich kawałków ponad tuzin: z okazji wojny paru anarchistów w mundurach na własną rękę próbuje przywłaszczyć sobie jakąś cenną, porzuconą bądź ukrytą rzecz, co staje się wyczynem.
TR: - Czyli "Złoto dla zuchwałych"...
ZK: - O właśnie, to typowy film pod tym względem! Na końcu jednak okazuje się, że nie zatrzymują oni tego skarbu i w ostatniej chwili stają się uczciwymi obywatelami amerykańskimi oraz zasłużonymi weteranami armii. I tutaj mamy całą tę kiszkę, cały ten pasztet jeszcze raz powtórzony.
TR: - Owszem, panie Zygmuncie, "Złoto pustyni" to prawdziwy salceson filmowy, w którym poszczególne kawałki pochodzą z różnych gatunków. Mamy tutaj i komedię, i groteskę (dziennikarka TV robiąca relacje na gorąco z wojny), i łzawą historię o pomocy niesionej irackim uchodźcom, którzy się zbuntowali przeciwko Saddamowi i muszą opuszczać kraj, żeby ujść cało. A więc cały konglomerat awanturnictwa, komedii, parodii i sentymentalizmu.
ZK: - W tego rodzaju filmie tkwią według mnie dwie wielkie nieuczciwości. Powiedział pan, że jest to film o wojnie, która się niedawno odbyła, a więc w pewnym sensie jest modna...
TR: - Ja już czekam na filmy o wojnie w Jugosławii, pewnie się je planuje. Ciekaw jestem, jak zostanie pokazane bombardowanie Belgradu przez wojska NATO i wytłumaczone to, że piloci się mylili i celowali nie w te obiekty, w które należy.
ZK: - Pytanie, czy będzie pokazane. Przecież wszystkie wojny w filmach są kompletnie sfałszowane. Nie sposób uwierzyć, że tak właśnie wyglądała operacja "Pustynna burza".
TR: - To komu wierzyć? Rzecznikom prasowym poszczególnych armii? Przecież oni też kłamią!
ZK: - Wszyscy kłamią, gdy chodzi o takie wydarzenie. Ale tutaj mamy kłamstwo filmowe. Dla Polaka wojna oznacza zagrożenie dla jego państwa i zniszczenie. Dla Amerykanów jest to akcja polityczno-policyjna, gdzie awanturnicy, czyli ci, którzy lubią się bić, dzielni chłopcy szukający przygody, mogą się wyżyć. A więc samo założenie, żeby pokazać wojnę w taki sposób, jest dla mnie, starego Polaka, który przeszedł te wszystkie nieszczęścia narodowe, oszustwem, antypatycznym fałszerstwem.
TR: - Zastanawiam się w ogóle, czy to jest obraz wojny, czy raczej obraza wojny.
ZK: - Poza tym jest tutaj drugie oszustwo: w gruncie rzeczy wszystkie te wojny są skomplikowane, a racje stron nieoczywiste, ale w kinie amerykańskim ta racja musi być kijem po łbie. Taka, jaką przyjmuje oficjalna opinia.
TR: - Zgodnie z tą zasadą w "Złocie pustyni" mamy jednego definitywnie złego bohatera, którego potępiają wszystkie postacie filmu, czyli... Saddama Husajna. Co prawda nie występuje osobiście, ale istnieje w każdej scenie tego filmu.
ZK: - I wszyscy jego zwolennicy to podstępni łajdacy, mordercy, terroryści, zabójcy kobiet. Słusznie im się to złoto zabiera. Na koniec nasze komando przyjaciół, które służy w armii, ale próbuje być niezależne, okazuje się całkiem zgodne z polityką Waszyngtonu. Oddają złoto temu, komu należy, i pomagają uratować się uchodźcom reprezentującym konspiracyjny opór przeciwko Saddamowi. Polityka amerykańska wychodzi na czysto.
TR: - Ale tych scen nasza publiczność nie ogląda zbyt uważnie. Mam wrażenie, że nigdy nie nauczymy się przyswajać owej przedziwnej mieszaniny patosu i naiwności. Obserwując moich sąsiadów w kinie (z których większość była w wieku poborowym), zauważyłem, że wyrażali oni całkowity brak satysfakcji z oglądania tego filmu: nie śmiali się, tylko od czasu do czasu wydawali z siebie pogardliwe prychnięcia, widoczne oznaki znudzenia i rozdrażnienia. Czy więc ten sposób podejścia do wojny, tak zabawny i oczywisty dla Amerykanów, ma szansę trafić do naszej publiczności?
ZK: - Słuchając tych spostrzeżeń na temat pana sąsiadów na widowni, czuję się wyjątkowo usatysfakcjonowany, mimo że szanuję kino i chciałbym, by je traktowano z jak największą powagą, gdyż ono na to zasługuje. Mnie też uderzył specyficzny stosunek naszej młodej widowni do tego filmu oraz naszej rodzimej produkcji zwanej "Kilerami". Chodzi ona na to (a więc życzy sobie oglądać) i kupuje bilety, ale w gruncie rzeczy ma do tych filmów stosunek pogardliwy. Mamy tu jeszcze jeden sposób odnoszenia się do spektaklu kinowego. Może być dziełem sztuki, może być wzruszający i może być dla oka po prostu czymś takim, czym są orzeszki do zagryzania. Chodzi się na takie filmy tak, jak się kupuje orzeszki - wiedząc, że to nie jest pełny obiad z zupą.
TR: - To fakt, że przy filmach typu "Złoto pustyni" nie przeszkadza mlaskanie sąsiadów ani chrupanie chipsów, ani nawet głośne komentarze, bo te filmy są głupie w samym założeniu. Nie wymagają uwagi ani korzystnej dyspozycji emocjonalnej.
ZK: - Kino powinno wykonywać i takie zadanie, bo człowiek potrzebuje też czegoś głupiego. Na koniec musimy jednak odpowiedzieć na pytanie, dlaczego publiczność z tego korzysta. Co tam jest? Na przykład przepiękny mężczyzna - szczyt urody męskiej - George Clooney, który - moim zdaniem - nie powinien być wojskowym bandytą rabującym złoto, lecz jakimś współczesnym Clarkiem Gable. To jest wyczynowy, sympatyczny aktor z tak zwaną gębą pierwszej klasy. A to, co się tam dzieje: te wszystkie strzelaniny, kopaniny, przewracania się, trupy i zwycięstwa na tle efektownie sfotografowanych pejzaży, to też jest robota. A więc jest to luksusowo wykonany śmieć w ramach wielkiej marketingowej tradycji hollywoodzkiej.
Więcej możesz przeczytać w 27/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.