X=córka

Dodano:   /  Zmieniono: 
Skąd tyle pań ma właściwe kiedyś żonom arystokratów i chłopów przekonanie, że chłopiec ma większą wartość niż dziewczynka, a matka chłopca jest w związku z tym wartościowsza niż matka dziewczynki?
A kiedy dziedzic?; najważniejsze, że jest zdrowe; znowu dziewczynka; może chłopiec będzie następnym razem; jeszcze macie czas. Przyjście na świat naszej córki przyjaciele przyjęli z pewnym współczuciem, a gratulacjom towarzyszyły słowa pocieszenia, z których jasno wynikało, że - czy nam się podoba, czy nie - trochę schrzaniliśmy z żoną robotę.
W moim babolandzie jest mi doskonale, ale ciekawe, że także wiele kobiet sugerowało mi, iż powinienem czuć pewne niespełnienie. Świadczy to o tym, że seksizm, czyli próba wywyższania jednej płci ponad drugą, konkretnie mężczyzn nad kobiety, rzeczywiście jest u nas bardzo głęboki. Tak głęboki, że jego rzeczniczkami są także kobiety. Skąd tyle pań ma właściwe kiedyś głównie żonom arystokratów i chłopów przekonanie, że chłopiec ma większą wartość niż dziewczynka, a matka chłopca jest w związku z tym bardziej wartościowa niż matka dziewczynki? Tego nie rozumiem. Łatwo mi za to zrozumieć obsesję wielu panów na punkcie posiadania męskiego potomka, którego uznają za najwyższy atrybut swojej męskości. Łatwo mi to zrozumieć, bo znam bardzo wielu takich, w których wypadku posiadanie syna jest jedynym dowodem męskości.
Prowincjonalny machoizm to jedna sprawa, ale skąd bierze się ta atawistyczna obsesja na punkcie ciągłości rodu i przekazywania swego nazwiska? W kraju, gdzie osobników z warstw wyższych w dużej mierze wybito albo wymiotło, a rody nie są w większości tak wspaniałe, by je koniecznie przedłużać ani wartość owych nazwisk nie jest zbyt wielka. Ta obsesja wydaje się więc echem właśnie seksizmu. Publiczne toalety są u nas brudne, zużycie mydła rośnie powolutku, spożycie alkoholu jest o wiele większe niż książek, więc może dlatego cały czas tkwimy w epoce głupkowatości na tle tego, co ma w kroku nasze dziecko. Przyszły chrzestny mojej córki, mój serdeczny przyjaciel z Niemiec, ojciec dziewczynki i chłopca, uznał na przykład, że skoro dzieci z natury są bardziej związane z matką niż z ojcem, powinny nosić nazwisko po matce. I noszą, co jakoś niespecjalnie zmniejszyło jego poczucie męskości. Na przykład w Holandii kobiety po zamążpójściu zostają przy swoim nazwisku i one decydują, jakie nazwisko będzie nosić dziecko. Ale co tam Holendrzy. Wszyscy widzieliśmy, jak oni strzelają karne.
Jest przykre, że ojcowie córek sami przechodzą do desperackiej defensywy. Stąd te słynne "u każdego zucha pierwsza jest dziewucha", w którym pierwsza - ku zgryzocie tatusia - zastępowana jest potem drugą i trzecią. Wszystkie te powiedzonka są ilustracją pewnego kompleksu. A ten tekst? Po cóż aż tak się gorączkuję? Otóż wyłącznie dlatego, że nie jestem w stanie ścierpieć jak kolejna osoba patrzy na mnie jakby chciała powiedzieć (albo patrzy i mówi), że jeszcze nie wszystko stracone. Nie sądzę, by ostatecznym i negatywnym świadectwem mojej męskości miało być to, że cięższe chromosomy X, które dają dziewczynki, są u mnie skuteczniejsze niż lżejsze Y. Więcej, uważam, że jeśli już o czymkolwiek to świadczy, to najwyżej o mojej męskości. Amerykańscy naukowcy, którzy przyjrzeli się kilkuset wybitnym sportowcom, doszli do wniosku, że zdecydowana większość mężczyzn uprawiających sport wyczynowy ma córki (taki Ivan Lendl na przykład ma ich aż pięć). Córki mają też najczęściej politycy - Jelcyn, Gorbaczow, Putin, Clinton, młody Bush, Kwaśniewski, Buzek. Okazuje się, jak widać, że reprezentantom dwóch fachów kojarzonych z prawdziwą męskością najczęściej wychodzą dziewczynki. Jeśli więc już jest jakakolwiek prawidłowość, to taka, że im więcej testosteronu w organizmie, tym większa szansa na córkę.
Polska chciała być kiedyś podobno drugą Japonią, więc powinna się przyjrzeć temu, co się dzieje w pierwszej Japonii. Otóż w kraju zamieszkiwanym przez potomków samurajów mamy do czynienia z odwróceniem wielosetletniej tradycji - większość ludzi chce mieć córki. I to nie jakaś tam pierwsza lepsza większość, ale całe 75 proc.
W setkach tysięcy egzemplarzy sprzedają się teraz w Japonii poradniki mające ułatwić rodzicom spłodzenie dziecka określonej płci, płci żeńskiej konkretnie. I to wszystko w kraju, gdzie jeszcze całkiem niedawno niemożność urodzenia przez kobietę potomka płci męskiej stanowiła podstawę rozwodu. Dlaczego aż taką karierę robią w Japonii dziewczynki? Bo są ładniejsze, emocjonalnie bardziej dostępne, łatwiejsze w wychowaniu (z tym już bywa różnie) i w mniejszym stopniu narażone na stresy związane z wywiązywaniem się z ról, jakie nakładają na mężczyzn czasem idiotyczne stereotypy. A na dodatek dają rodzicom większą nadzieję, że zajmą się nimi, gdy ci sami będą potrzebować pomocy. No dobrze, ale dlaczego japońskim macho do zaspokojenia męskości nie są już aż tak bardzo potrzebni synowie? Może po prostu już z tej najprymitywniejszej wersji machoizmu wyrośli.
Nie uważam rzecz jasna, że córki są lepsze niż synowie. Uważam jedynie, że nie należy Bogu zaglądać w karty i narzekać na prezenty, które nam daje. Nie mam się więc za żadnego zucha, u którego już druga jest dziewucha. Jestem zwykłym szczęśliwym ojcem dwóch dziewczynek. I tyle.

Więcej możesz przeczytać w 28/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.