Problem luksusu

Dodano:   /  Zmieniono: 
Norwegia, jeden z najbogatszych krajów, musi zaciskać pasa
Na pozór łączy ich wszystko - rząd mniejszościowy i deklaracje zaciskania budżetowego pasa. W rzeczywistości poniedziałkowa wizyta premiera Norwegii Jensa Stoltenberga w Warszawie uwydatniła tylko różnice między Polską, krajem wiecznie szukającym sposobów na załatanie dziur w budżecie, a Norwegią, krajem szukającym sposobu na ograniczenie nadwyżek. Gwałtowny wzrost dochodów z ropy naftowej doprowadził do chorobliwych wręcz rozmiarów wydatki rządu w Oslo na świadczenia społeczne. - Im więcej pompujemy w system opieki zdrowotnej, tym radykalniejsze pojawiają się żądania i tym głośniejsza staje się krytyka usług, choć są coraz lepsze. To już nie worek bez dna, ale otchłań - skarży się przedstawiciel norweskiego rządu.
Tymczasem w warunkach rosnącej współzależności gospodarczej na świecie nawet kraje najbogatsze nie mogą spocząć na laurach. Globalizacja wymusza konkurencyjność - w biznesie i w usługach publicznych. Dlatego rząd ogłosił na przykład konieczność redukcji armii. Norwegowie - przyzwyczajeni do socjalnego państwa dobrobytu i pełnego zatrudnienia - wiedząc, że kiesa państwa pęcznieje, nie chcą jednak słyszeć o żadnym zaciskaniu pasa, co w końcu może postawić w trudnej sytuacji kwitnącą dziś gospodarkę małego kraju, który swój oszołamiający sukces zbudował na eksporcie, głównie ropy naftowej, gazu czy ryb.
- Nasz problem to problem luksusu - tłumaczy trudności, jakim musi stawić czoło rząd Jensa Stoltenberga, Ingrid Schulerud, przedstawicielka Ministerstwa Spraw Zagranicznych, a zarazem żona premiera. Gabinet mniejszościowy (norweska tradycja) ma przed sobą zadanie z dziedziny psychologii społecznej, a dopiero potem polityki gospodarczej. Najmłodszy w historii kraju, 40-letni przywódca rządu, ulubieniec damskiego elektoratu, próbuje uprawiać tak modną dziś medialną politykę a'la Tony Blair. Tym chętniej, że wzorce brytyjskie są popularne w Norwegii, gdzie na scenie politycznej są m.in. konserwatyści i Partia Pracy, wielu obywateli swobodnie posługuje się angielskim, a czołowi piłkarze - m.in. Ole Gunnar Solskjar i Tore Andre Flo - grają w najlepszych klubach angielskiej Premiership.
Jeśli jednak Stoltenberg będzie forsować zmiany, w tym częściową prywatyzację usług medycznych i socjalnych oraz narodowych sreber: naftowo-gazowej firmy Statoil, na co nie ma zgody nawet w rządzącej Partii Pracy, to jego polityka może zyskać miano "thatcherowskiej". Tymczasem samo wspomnienie o "thatcheryzmie" lub "reaganomice" działa na Norwegów - przywiązanych do rozbudowanego sektora publicznego i związanych z nim przywilejów (większość osób kończy pracę między 15. a 16.) oraz niemal sztandarowego egalitaryzmu (choć kraj jest monarchią) - jak płachta na byka.
Młody premier, podobnie jak kiedyś "żelazna dama", musi stawić czoło związkom zawodowym. Dopiero co ucichł ogólnokrajowy, największy od czasu zakończenia II wojny światowej strajk, który sparaliżował Norwegię i groził załamaniem europejskiego przemysłu samochodowego (zablokowana produkcja komponentów), a już pracownicy morskich platform naftowych zażądali obniżenia granicy wieku umożliwiającego im przejście na wcześniejszą emeryturę. Pracodawcy nie ugięli się przed żądaniami i zagrozili lokautem, czyli zakazem powrotu do pracy do czasu, aż zostaną zaakceptowane ich warunki. Do akcji wkroczył rząd, nakazując powrót do pracy. Związkowcy skarżą się, że w praktyce jest to pozbawianie ich podstawowego prawa - prawa do strajku. Rząd ma tę możliwość (wielokrotnie wykorzystywaną), gdyż przemysł naftowy jest traktowany jako strategiczna gałąź gospodarki.
Powoli jednak maleje znaczenie wydobycia i eksportu ropy naftowej dla norweskiej gospodarki, m.in. z powodu kurczących się rezerw na morskim szelfie, gdzie Norwegia prowadzi poszukiwania i eksploatację. Rośnie natomiast znaczenie gazu. Przedstawiciele firmy Statoil, pytani czy w związku z tym nazwa koncernu zostanie zmieniona na "Statgas", ze śmiechem zaprzeczają. Nie mogą zrozumieć, dlaczego CPN podjął kosztowną i ryzykowną operację zmiany nazwy firmy na Orlen. Jednym z najważniejszych odbiorców norweskiego gazu już wkrótce może się stać Polska. Ze względu na bezpieczeństwo państwa od kilku lat toczy się u nas dyskusja o konieczności uniezależnienia się od dostaw gazu z Rosji. Norwegia ma nam dostarczać 4-5 mld m sześc. tego surowca rocznie. W maju ubiegłego roku premier Jerzy Buzek podpisał w Norwegii list intencyjny w sprawie budowy gazociągu łączącego oba kraje. Reprezentant Statoil mówi jednak, że to melodia przyszłości. By inwestycja stała się opłacalna, zapotrzebowanie z naszej strony musiałoby być co najmniej dwukrotnie wyższe. W budowę mogłaby się włączyć Dania - znaczący odbiorca norweskiego gazu - ale rozmowy na ten temat są dopiero na "początkowym etapie".
Już dziś gospodarka norweska czerpie większe zyski z eksportu ryb niż ropy. Polska - gdzie jest dziesięć razy więcej konsumentów niż w Norwegii - jest wymarzonym odbiorcą. W wypadku łososia - sztandarowego produktu tamtejszego przemysłu rybnego - sprzedaż do naszego kraju rosła w tempie wręcz niewiarygodnym. Tylko w ciągu ostatniego roku jej wartość zwiększyła się o 100 proc. Norwegowie przypisują ten wzrost bogaceniu się naszych konsumentów, a także wyrastającym jak grzyby po deszczu super- i hipermarketom, dzięki którym zaczęliśmy jeść więcej świeżych ryb. Jednocześnie norweskie firmy przenoszą do nas zakłady przetwórstwa (na przykład wędzarnia w Świnoujściu), ponieważ koszty pracy są w Polsce dużo niższe.
Norwegia liczy na to, że wzorem byłej NRD Polska będzie stopniowo zastępować elektrownie węglowe gazowymi (emitują mniej dwutlenku węgla). Zwłaszcza w związku z przystępowaniem naszego kraju do Unii Europejskiej, która ma wysokie wymagania, jeśli chodzi o ochronę środowiska. W krainie bajecznych fiordów i lasów te standardy są jeszcze bardziej wyśrubowane. Norwegowie zużywają pewną ilość energii elektrycznej na przesyłanie gazu rurociągami do Niemiec i Danii tylko po to, by potem sprowadzać prąd z tamtejszych elektrowni wykorzystujących norweski gaz. Z budowaniem większej liczby elektrowni gazowych u siebie Norwegia chce zaczekać do czasu opracowania nowocześniejszych technologii, które jeszcze bardziej zredukują ilość zanieczyszczeń. Poprzedni rząd ustąpił dlatego, że premier nie chciał się zgodzić na budowę elektrowni - nie spotykany w skali europejskiej powód do dymisji.
Utrzymywana w stosunkach z Unią Europejską zasada splendid isolation (wspaniałego odosobnienia) - też w pewnym stopniu wedle wzorca brytyjskiego - staje się powoli coraz bardziej iluzoryczna. Kwestia jest jednak politycznie delikatna - Norwegia to jedyny kraj, który miał już wynegocjowane warunki członkostwa w unii, ale odrzucił je w referendum. Oslo nie występuje o przyjęcie do UE, choć nieoficjalnie w kręgach rządowych przyznaje się, że pozostawanie poza nią traci sens, ponieważ kraj tak czy inaczej musi się dostosowywać do rzeczywistości tworzonej przez państwa unii, za to nie ma wpływu na jej budowanie. Chodzi nie tylko o zbliżanie się do tzw. kryteriów konwergencji (dla krajów strefy euro), by mocniej związać norweską koronę z euro, a tym samym ochronić eksport przed wahaniami walutowymi, ale także o uczestnictwo w budowaniu europejskiej tożsamości obronnej. Dla Oslo jest też ważne, by Polska szybko przystąpiła do unii. Ułatwiłoby to wzajemną współpracę gospodarczą, ponieważ w praktyce Norwegię - jako członka tzw. europejskiego obszaru gospodarczego (swobodny przepływ artykułów przemysłowych, siły roboczej i usług) - łączą ścisłe więzy z unią. Opinia publiczna wydaje się dziś bliższa zaakceptowania decyzji o przystąpieniu Norwegii do UE niż jeszcze kilka lat temu. 


Więcej możesz przeczytać w 28/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.