Jak rodacy ze Wschodu radzą sobie w starej ojczyźnie
- Mój ojciec miał największą w Nowosybirsku biblioteczkę literatury science fiction. Książki były napisane po polsku. Na dobranoc słuchałem bajek Lema - mówi 26-letni Michał Jańczuk, dziennikarz Polskiego Radia. Urodził się na Syberii, ale do szkoły chodził w Brześciu na Białorusi. Gdy miał kilkanaście lat, działał tam w Związku Polaków i grał w polskim teatrze amatorskim, z którym przyjechał w 1989 r. pierwszy raz do ojczyzny dziadków. Urzekło go nieszablonowe myślenie Polaków i gorąca atmosfera zmian politycznych. - Na studia było mi bliżej do Warszawy niż do Mińska. Nie tylko licząc odległość w kilometrach - mówi. Gdy otrzymał indeks Uniwersytetu Warszawskiego, dostał wezwanie do wojska. Nie było mowy o odroczeniu, bo gwarantowała je tylko uczelnia radziecka. Uciekł do Polski z jedną torbą konserw i adresem znajomego w Lublinie. Zanim zamieszkał w akademiku, pielęgnował cudze ogrody i zbierał pomidory. - W czasie pierwszych spędzonych tutaj miesięcy odkryłem, że Polska nie jest otwarta na ludzi z zewnątrz. Ksenofobiczne zachowania zauważałem dość często, zarówno w stosunku do ludzi z Afryki, jak i ze Wschodu - ubolewa. Gdy rozmawia z kimś po rosyjsku, nadal widzi wrogie spojrzenia.
Natalia Hryszkiewicz ma 26 lat. Jest studentką polonistyki i filologii białoruskiej na Uniwersytecie Warszawskim. - Ostatnio mój polski narzeczony przyznał się, że przez pierwsze miesiące znajomości traktował mnie z dystansem. Nie wiedział, czego się spodziewać po dziewczynie ze Wschodu. To obrazuje stosunek Polaków do przybyszów zza wschodniej granicy - mówi Natalia. Oczywiste było dla niej to, że studiować będzie w Polsce. W domu mówiło się wyłącznie po polsku, czytało polskie książki, obchodziło polskie święta.
Z podobnych pobudek przyjechała do naszego kraju Halina Suchańska z Mieżeńca, małej miejscowości na Ukrainie, dziś studentka Uniwersytetu Jagiellońskiego. - Tutaj jest moja ojczyzna, tu jest cała moja rodzina i tu czuję się na swoim miejscu - mówi. Uważa, że w Polsce zdecydowanie łatwiej zrobić karierę. - Nie trzeba mieć aż tak wielu układów jak na Ukrainie. Liczą się umiejętności - podkreśla. - W Polsce ludzie są lepiej wykształceni, czytają więcej książek, nie muszą myśleć o tym, jak przetrwać. To pozwala się skoncentrować na rozwoju zawodowym - dodaje Albina Król, Polka ze Lwowa i koleżanka Suchańskiej z akademika. Według danych MSWiA, legalnie przebywa w naszym kraju niemal 20 tys. cudzoziemców. Z terenów byłego ZSRR najwięcej jest obywateli Ukrainy (ok. 3 tys.), Rosji (1,7 tys.) i Białorusi (1,3 tys.).
Życie w naszym kraju wielu rodakom, zwłaszcza pochodzącym z azjatyckiej części byłego Związku Radzieckiego, wydaje się idyllą. Zderzenie wyobrażenia o Polsce z rzeczywistością jest często bolesnym przeżyciem - wynika z badań dr. Bronisława J. Kozłowskiego z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Szczecińskiego, opublikowanych w biuletynie "Wspólnota Polska". Z odległości tysięcy kilometrów Polska jest krajem, w którym "wszystkim żyje się dobrze i spokojnie", a Polacy to ludzie "bogaci, kulturalni, dobrzy, pomagający innym".
Największym problemem Polaków z Kazachstanu jest nieznajomość polskiego.
- Musiałam pokonać dużą barierę psychiczną, ale w końcu się przełamałam i zaczęłam mówić po polsku - wspomina Romualda Zagórska, repatriowana z Kazachstanu razem z siostrą i rodzicami do miejscowości Burk koło Malborka. Siostra od początku pracowała jako lekarz, rodzicom przyznano emeryturę. Romualda, nauczycielka matematyki, najpierw dostała pracę wychowawczyni w internacie. - Dzieci zaczęły przychodzić do mnie po pomoc w odrabianiu lekcji, a ja od razu postawiłam sprawę jasno: ja wam pomogę w matematyce, a wy mi w języku polskim - wspomina. Teraz prowadzi zajęcia w szkole.
Większość Polaków z Kazachstanu nie radzi sobie jednak językowo tak dobrze jak ona. - Usprawiedliwiam ich, jeśli w ich kazachskiej wsi nie było polskiego nauczyciela. Ale złości mnie, gdy - choć mają możliwości - nie robią nic, by się nauczyć polskiego - mówi Alina Iwaszkiewicz z Towarzystwa Powrót, pomagająca rodakom z Kazachstanu osiedlić się w ojczyźnie. Pomocy rodakom ze Wschodu udziela także "Wspólnota Polska", organizująca dla przybyszów kursy adaptacyjne. Wzięło w nich udział 731 osób, czyli niemal połowa wszystkich repatriantów z Kazachstanu. - Uczyliśmy nie tylko języka polskiego, kultury, historii, ale też wypełniania formularzy, radzenia sobie z podatkami, ZUS, kasą chorych - wylicza Agnieszka Panecka ze "Wspólnoty Polskiej".
Zwykle repatrianci nie nawiązują z miejscową ludnością bliższych kontaktów, mimo wielu dowodów sympatii z jej strony. - Polska jest moją ojczyzną duchową. Po polsku poznawałem większość abstrakcyjnych pojęć, w tym języku najlepiej mi się dyskutuje, uczy, pisze - wyznaje Michał Jańczuk. - Ale Syberia jest moją pierwszą, naturalną ojczyzną. To jedna z najpiękniejszych krain na świecie - dodaje. - Tęsknię za bliskimi i miejscami na Litwie, w których spędziłem dzieciństwo i młodość - przyznaje Antoni Bruzgilewicz, lekarz w Klinice Otolaryngologii Akademii Medycznej w Warszawie. Przyjechał do Polski, by zdobyć specjalizację, a następnie skończyć studia doktoranckie. Dla niego, wychowanego w polskiej rodzinie, wyjazd do naszego kraju nie był trudną decyzją.
Kresowe pochodzenie - jak zapewniają nasi rozmówcy - wzbudza na ogół sympatię i chęć pomocy. Nieco gorzej przyjmowani są jednak przybysze z Kazachstanu, głównie ze względu na słabą znajomość polskiego. - Ostatnio stosunek Polaków do repatriantów poprawił się między innymi dlatego, że w kraju jest coraz więcej przedstawicieli innych narodowości - mówi Agnieszka Panecka ze "Wspólnoty Polskiej". Uważa, że Polacy wciąż za mało wiedzą o Polonii.
Na razie szansę na znalezienie miejsca w starej ojczyźnie mają przede wszystkim Polacy z Kazachstanu, co wynika z nowego projektu ustawy o repatriacji. - Osoby z tzw. kresów mieszkają w swoich rodzinnych stronach, natomiast Polacy z Kazachstanu znaleźli się tam przymusowo. Pozostali tam ci, którzy nie mogli dotychczas do Polski wrócić, bo nie obejmowały ich umowy repatriacyjne i nie pozwalała im na to sytuacja polityczna - tłumaczy Jerzy Mojsiejuk, dyrektor Departamentu Spraw Obywatelskich w MSWiA. - Oni żyją w trudnych warunkach. - W gorszej sytuacji ekonomicznej i społecznej znajdują się Polacy na Białorusi i Ukrainie. Wyjątkiem jest jedynie Litwa - nie zgadza się Michał Jańczuk. - Przecież większość Polaków z Kazachstanu to już Rosjanie polskiego pochodzenia. Jeżeli naprawdę chce się im pomóc, trzeba działać dwutorowo: sprowadzać ich tu, ale także odbudowywać polskość tam, między innymi zakładając polskie szkoły.
Projekt nowej ustawy o repatriacji, zaakceptowany przez wszystkie kluby sejmowe, zakłada bardzo płynne kryteria: o polskości danej osoby ma decydować konsul. Należy spełnić też następujący warunek: przynajmniej jedno z rodziców lub dziadków powinno mieć narodowość polską bądź musi się wykazać takim obywatelstwem. Trzeba także udowodnić związki z naszym krajem, na przykład przekonać konsula o pielęgnowaniu w domu polskich tradycji i zwyczajów. Od jego decyzji nie ma odwołania. - Dużo bezpieczniej byłoby, gdyby konsul jedynie opiniował wniosek, a decyzję podejmował minister. Można by ją zaskarżyć do NSA, jeśli zaistniałaby konieczność - uważa Marek Nowicki z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. - Trzeba się też liczyć z tym, że do konsulatów będą wpływały bezpodstawne wnioski.
Polacy z kresów (Białorusi, Litwy, Ukrainy) są dziś traktowani jak inni cudzoziemcy. Formalności związane z uzyskaniem możliwości pobytu stałego, a tym bardziej obywatelstwa przeciągają się w nieskończoność. Nawet jeśli mają stałą, legalną pracę, a nie mają karty stałego pobytu lub statusu uchodźcy, za wszelkie świadczenia lekarskie muszą płacić z własnej kieszeni. Często jest to wydatek przekraczający ich możliwości. - Mam żal do polskich władz, że jestem traktowana jak zwykła cudzoziemka, nie przysługują mi ulgi - mówi Natalia Hryszkiewicz.
Rodacy ze Wschodu przestają się kojarzyć negatywnie, wyłącznie z handlarzami z bazarów. - Spowodowane jest to tym, że przyjeżdża coraz więcej ludzi wykształconych, ambitnych - tłumaczy Michał Jańczuk. Ale otwarcie Polski na Zachód przyczyniło się do tego, że zamykamy się na Wschód. - Polacy nie odwiedzają Kijowa, Moskwy.
Media straszą bandytyzmem. Dopóki się to nie zmieni, dopóty nie zmieni się też radykalnie stosunek do Polaków ze Wschodu.
Natalia Hryszkiewicz ma 26 lat. Jest studentką polonistyki i filologii białoruskiej na Uniwersytecie Warszawskim. - Ostatnio mój polski narzeczony przyznał się, że przez pierwsze miesiące znajomości traktował mnie z dystansem. Nie wiedział, czego się spodziewać po dziewczynie ze Wschodu. To obrazuje stosunek Polaków do przybyszów zza wschodniej granicy - mówi Natalia. Oczywiste było dla niej to, że studiować będzie w Polsce. W domu mówiło się wyłącznie po polsku, czytało polskie książki, obchodziło polskie święta.
Z podobnych pobudek przyjechała do naszego kraju Halina Suchańska z Mieżeńca, małej miejscowości na Ukrainie, dziś studentka Uniwersytetu Jagiellońskiego. - Tutaj jest moja ojczyzna, tu jest cała moja rodzina i tu czuję się na swoim miejscu - mówi. Uważa, że w Polsce zdecydowanie łatwiej zrobić karierę. - Nie trzeba mieć aż tak wielu układów jak na Ukrainie. Liczą się umiejętności - podkreśla. - W Polsce ludzie są lepiej wykształceni, czytają więcej książek, nie muszą myśleć o tym, jak przetrwać. To pozwala się skoncentrować na rozwoju zawodowym - dodaje Albina Król, Polka ze Lwowa i koleżanka Suchańskiej z akademika. Według danych MSWiA, legalnie przebywa w naszym kraju niemal 20 tys. cudzoziemców. Z terenów byłego ZSRR najwięcej jest obywateli Ukrainy (ok. 3 tys.), Rosji (1,7 tys.) i Białorusi (1,3 tys.).
Życie w naszym kraju wielu rodakom, zwłaszcza pochodzącym z azjatyckiej części byłego Związku Radzieckiego, wydaje się idyllą. Zderzenie wyobrażenia o Polsce z rzeczywistością jest często bolesnym przeżyciem - wynika z badań dr. Bronisława J. Kozłowskiego z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Szczecińskiego, opublikowanych w biuletynie "Wspólnota Polska". Z odległości tysięcy kilometrów Polska jest krajem, w którym "wszystkim żyje się dobrze i spokojnie", a Polacy to ludzie "bogaci, kulturalni, dobrzy, pomagający innym".
Największym problemem Polaków z Kazachstanu jest nieznajomość polskiego.
- Musiałam pokonać dużą barierę psychiczną, ale w końcu się przełamałam i zaczęłam mówić po polsku - wspomina Romualda Zagórska, repatriowana z Kazachstanu razem z siostrą i rodzicami do miejscowości Burk koło Malborka. Siostra od początku pracowała jako lekarz, rodzicom przyznano emeryturę. Romualda, nauczycielka matematyki, najpierw dostała pracę wychowawczyni w internacie. - Dzieci zaczęły przychodzić do mnie po pomoc w odrabianiu lekcji, a ja od razu postawiłam sprawę jasno: ja wam pomogę w matematyce, a wy mi w języku polskim - wspomina. Teraz prowadzi zajęcia w szkole.
Większość Polaków z Kazachstanu nie radzi sobie jednak językowo tak dobrze jak ona. - Usprawiedliwiam ich, jeśli w ich kazachskiej wsi nie było polskiego nauczyciela. Ale złości mnie, gdy - choć mają możliwości - nie robią nic, by się nauczyć polskiego - mówi Alina Iwaszkiewicz z Towarzystwa Powrót, pomagająca rodakom z Kazachstanu osiedlić się w ojczyźnie. Pomocy rodakom ze Wschodu udziela także "Wspólnota Polska", organizująca dla przybyszów kursy adaptacyjne. Wzięło w nich udział 731 osób, czyli niemal połowa wszystkich repatriantów z Kazachstanu. - Uczyliśmy nie tylko języka polskiego, kultury, historii, ale też wypełniania formularzy, radzenia sobie z podatkami, ZUS, kasą chorych - wylicza Agnieszka Panecka ze "Wspólnoty Polskiej".
Zwykle repatrianci nie nawiązują z miejscową ludnością bliższych kontaktów, mimo wielu dowodów sympatii z jej strony. - Polska jest moją ojczyzną duchową. Po polsku poznawałem większość abstrakcyjnych pojęć, w tym języku najlepiej mi się dyskutuje, uczy, pisze - wyznaje Michał Jańczuk. - Ale Syberia jest moją pierwszą, naturalną ojczyzną. To jedna z najpiękniejszych krain na świecie - dodaje. - Tęsknię za bliskimi i miejscami na Litwie, w których spędziłem dzieciństwo i młodość - przyznaje Antoni Bruzgilewicz, lekarz w Klinice Otolaryngologii Akademii Medycznej w Warszawie. Przyjechał do Polski, by zdobyć specjalizację, a następnie skończyć studia doktoranckie. Dla niego, wychowanego w polskiej rodzinie, wyjazd do naszego kraju nie był trudną decyzją.
Kresowe pochodzenie - jak zapewniają nasi rozmówcy - wzbudza na ogół sympatię i chęć pomocy. Nieco gorzej przyjmowani są jednak przybysze z Kazachstanu, głównie ze względu na słabą znajomość polskiego. - Ostatnio stosunek Polaków do repatriantów poprawił się między innymi dlatego, że w kraju jest coraz więcej przedstawicieli innych narodowości - mówi Agnieszka Panecka ze "Wspólnoty Polskiej". Uważa, że Polacy wciąż za mało wiedzą o Polonii.
Na razie szansę na znalezienie miejsca w starej ojczyźnie mają przede wszystkim Polacy z Kazachstanu, co wynika z nowego projektu ustawy o repatriacji. - Osoby z tzw. kresów mieszkają w swoich rodzinnych stronach, natomiast Polacy z Kazachstanu znaleźli się tam przymusowo. Pozostali tam ci, którzy nie mogli dotychczas do Polski wrócić, bo nie obejmowały ich umowy repatriacyjne i nie pozwalała im na to sytuacja polityczna - tłumaczy Jerzy Mojsiejuk, dyrektor Departamentu Spraw Obywatelskich w MSWiA. - Oni żyją w trudnych warunkach. - W gorszej sytuacji ekonomicznej i społecznej znajdują się Polacy na Białorusi i Ukrainie. Wyjątkiem jest jedynie Litwa - nie zgadza się Michał Jańczuk. - Przecież większość Polaków z Kazachstanu to już Rosjanie polskiego pochodzenia. Jeżeli naprawdę chce się im pomóc, trzeba działać dwutorowo: sprowadzać ich tu, ale także odbudowywać polskość tam, między innymi zakładając polskie szkoły.
Projekt nowej ustawy o repatriacji, zaakceptowany przez wszystkie kluby sejmowe, zakłada bardzo płynne kryteria: o polskości danej osoby ma decydować konsul. Należy spełnić też następujący warunek: przynajmniej jedno z rodziców lub dziadków powinno mieć narodowość polską bądź musi się wykazać takim obywatelstwem. Trzeba także udowodnić związki z naszym krajem, na przykład przekonać konsula o pielęgnowaniu w domu polskich tradycji i zwyczajów. Od jego decyzji nie ma odwołania. - Dużo bezpieczniej byłoby, gdyby konsul jedynie opiniował wniosek, a decyzję podejmował minister. Można by ją zaskarżyć do NSA, jeśli zaistniałaby konieczność - uważa Marek Nowicki z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. - Trzeba się też liczyć z tym, że do konsulatów będą wpływały bezpodstawne wnioski.
Polacy z kresów (Białorusi, Litwy, Ukrainy) są dziś traktowani jak inni cudzoziemcy. Formalności związane z uzyskaniem możliwości pobytu stałego, a tym bardziej obywatelstwa przeciągają się w nieskończoność. Nawet jeśli mają stałą, legalną pracę, a nie mają karty stałego pobytu lub statusu uchodźcy, za wszelkie świadczenia lekarskie muszą płacić z własnej kieszeni. Często jest to wydatek przekraczający ich możliwości. - Mam żal do polskich władz, że jestem traktowana jak zwykła cudzoziemka, nie przysługują mi ulgi - mówi Natalia Hryszkiewicz.
Rodacy ze Wschodu przestają się kojarzyć negatywnie, wyłącznie z handlarzami z bazarów. - Spowodowane jest to tym, że przyjeżdża coraz więcej ludzi wykształconych, ambitnych - tłumaczy Michał Jańczuk. Ale otwarcie Polski na Zachód przyczyniło się do tego, że zamykamy się na Wschód. - Polacy nie odwiedzają Kijowa, Moskwy.
Media straszą bandytyzmem. Dopóki się to nie zmieni, dopóty nie zmieni się też radykalnie stosunek do Polaków ze Wschodu.
Więcej możesz przeczytać w 29/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.