Tort Sachera

Dodano:   /  Zmieniono: 
W salonach i dyskretnych separatkach wiedeńskiego hotelu Sacher rozgrywała się historia
Gdy kilkanaście lat temu Polacy zaczęli przyjeżdżać częściej do Wiednia, początkowo pytali głównie o Mexico Platz i o to, czym najlepiej można tam pohandlować. Teraz najczęściej szukają lasku wiedeńskiego, o którym Strauss napisał walca i lokalu, w którym można by zjeść kawałek oryginalnego tortu Sachera.
Owego "lasku" w Wiedniu nie ma wcale. Strauss, owszem, skomponował "Geschichten aus dem Wienerwald", czyli "Opowieści z Wienerwaldu", ale Wienerwald to otaczające miasto góry, podobne do naszych Beskidów. Ktoś przetłumaczył dosłownie ich nazwę i tak już zostało.
A tort? Upieczony został w pośpiechu w latach 30. ubiegłego wieku przez Franza Sachera, młodego kuchcika księcia Metternicha. Arystokracie nagle przyszła ochota na tort, więc kuchcik zrobił go z tego, co akurat miał pod ręką. Czasu było niewiele, dlatego miast zdobić wypiek, oblał go z wierzchu roztopioną czekoladą. Na szczęście zapisał, ile i czego użył, więc zachowała się recepta. Do dziś oryginalnych tortów Sachera kawiarnia vis-a-vis opery sprzedaje codziennie ponad 500. Nie mówiąc o podróbkach, które można kupić w co drugiej cukierni w całym mieście.
Tort Sachera słynie na świecie, ale nie wszyscy wiedzą, że Sacher to także hotel - pierwszy adres w Wiedniu. Cukiernik Franz Sacher zbił na swym torcie majątek, za który obydwu synom postawił hotele. Jeden w Wiedniu, a drugi w Baden. Ten wiedeński dopiero pod koniec ubiegłego wieku zyskał "gwiazdki" i sławę najbardziej nobliwego hotelu nad Dunajem. Zatrzymują się tu koronowane głowy, szefowie państw i rządów, sławne postacie ze świata polityki, sztuki, biznesu.
Na początku jednak był elegancki burdelik, gdzie w szykownych separees chętnie urzędowali książęta i oficerowie Jego Cesarskiej Mości. Po Wiedniu krąży opowieść, jak to jeden arcyksiążę, wykąpawszy baletniczkę w szampanie, zawartość wanny wylewał potem na głowy przechodniów z pięterka nocnikiem! Jakiś skarżypyta poleciał z donosem na dwór, cesarz się wściekł, pchnął posłańca z listem: arcyksiążę ma natychmiast przestać i wracać do pałacu. "Natychmiast, tak jak stoi!". Zaraz potem po głównej ulicy cesarstwa, wiedeńskiej Ringstrasse, wracał do domu młodzieniec ubrany jedynie w rękawiczki, czapkę i buty.
Dopiero kiedy Eduard Sacher, kolejny właściciel budynku, ożenił się z obrotną córką rzeźnika Anną Fuchs, rozpoczęła się era świetności hotelu. Główne hasło brzmiało od tej pory: dyskrecja i ceny! Separatki? Owszem, ale nie dla młokosów i oficerów. Szampan do pokoju? Proszę bardzo, lecz tylko najdroższy. Kawior? Bitte schön, ale zapłacić trzeba od ręki. I tak pomału wykruszyła się narwana, młoda klientela, a na placu boju pozostali zasobni starsi panowie, którym na rozgłosie w takich sytuacjach zależy najmniej.
Zapomniał o tym obecny prezydent Austrii Thomas Klestil. Pokazał się tam parę razy na kawie ze swoją "lady bis" i proszę, zaraz nastąpiła małżeńska separacja od łoża i stołu, alimenty. Gdy należało uświetnić jakąś imprezę, otworzyć festiwal, pokazać się na balu w operze, towarzyszyła mu tylko córka, bo małżonka odmawiała. A przy tym rozwodu dać nie chciała. Takie prowizorium trwało trzy lata. I dopiero kiedy upłynął ustawowy termin, po którym sąd mógł orzec, że nastąpił trwały rozkład pożycia małżeńskiego, prezydent dostał rozwód. "Lady bis" awansowała na pierwszą pozycję, a poprzednia pierwsza dama naddunajskiej republiki reklamuje teraz w telewizji kawę "President".
Z ostatniej wojny hotel Sacher wyszedł bez najdrobniejszej rysy. Któż to nie stawał u Sachera? Angielska królowa Elżbieta, niemiecki kanclerz Adenauer, szach Persji, kilku amerykańskich prezydentów, Jawaharlal Nehru i Indira Gandhi. Starsi wiedeńczycy do dziś wspominają, jak apartament cesarski dla siebie i najbliższej rodziny zarezerwował w hotelu na tydzień egipski król Fuad. Jakaż była konsternacja właściciela i popłoch wśród personelu, kiedy monarcha zajechał złotym rolls-royce’em, a w ślad za nim czterdzieści żon w czterdziestu białych mercedesach. I służba. Ilu znamienitych gości trzeba było wtedy przekwaterować do innych hoteli, ile się przy tym naświecić oczami! I jakie straty! Bo zwyczaj panuje tu taki, że gość wyeksmitowany bez własnej winy za przemieszkany okres nie płaci.
Nie ma odrobiny przesady w powiedzeniu, że przez czerwony i błękitny salon w hotelu, przez salę marmurową, ale i przez dyskretne separatki, przetaczała się historia. Poważna, a czasem trochę mniej. Wieloletni kanclerz Austrii, socjaldemokrata Bruno Kreisky, miał u Sachera stolik zarezerwowany na stałe. Zaprosił tam ponoć kiedyś na kawę z koniakiem szwedzkiego premiera Olofa Palmego, kiedy ten przebywał z wizytą w Wiedniu. Palme rozejrzał się po hotelu i mówi: "Nooo... Bruno! Ładny z ciebie socjalista, skoro kawa smakuje ci jedynie u Sachera". Na co Kreisky: "Ale tylko w czerwonym salonie...".
Gorzej u Sachera wiodło się arystokratom. Parę lat temu w hotelowej kawiarni mężczyzna w podeszłym wieku poprosił o kawę. "Mocca, cappuccino, melange? Czarna, biała? Z mlekiem, ze śmietanką, z czekoladą, a może z koniakiem jak kanclerz?" - zapytał uprzejmie kelner. Starszy pan rozłożył ręce: "Nie wiem! Niech będzie jakakolwiek, byle wiedeńska". Owym panem był 83-letni dziś Felix von Habsburg Lothringen, syn ostatniego cesarza Austrii Karola I i cesarzowej Zyty. Austrię opuścił z rodzicami po I wojnie światowej, kiedy miał trzy lata, a cesarstwo stało się republiką. Gdy dorósł, republika zażądała, aby zrzekł się na piśmie prawa do tronu, swego cesarskiego pochodzenia, a nawet tego "von" przed nazwiskiem. Odpowiedział, że na tron powracać nie ma zamiaru i jego słowo powinno wystarczyć. Podpisywać niczego nie będzie, bo to tak, jakby się wyrzekł rodziny. Nie zrzekł się także obywatelstwa, więc austriacka placówka dyplomatyczna w Meksyku, gdzie obecnie Habsburg mieszka, musiała wystawić mu paszport. Bez "von" przed nazwiskiem, ale za to z adnotacją: "Dokument nie uprawnia do wjazdu ani przejazdu przez Austrię".
Postanowił więc przyjechać... nielegalnie! Udało się. Kawy u Sachera się napił, ale myśli miał czarne jak ta kawa w filiżance. Całą nadzieję pokładał w Unii Europejskiej i w europejskiej demokracji. Austria należy teraz do wspólnoty i jej obywatele mają prawo żyć, podróżować, mieszkać i pracować w dowolnym kraju unii. To może i on mógłby przyjeżdżać swobodnie do kraju, do wytęsknionego Wiednia? Okazało się, że nie może! Jeśli arystokrata jeszcze raz pojawi się w Austrii incognito, nie będzie już taryfy ulgowej.
Felix z Habsburgów czuje gorycz. Po raz ostatni prześladowali go hitlerowcy za to, że protestował przeciwko przyłączeniu Austrii do Niemiec w marcu 1938 r. Pozbawili go obywatelstwa, szukali listami gończymi po świecie "za zdradę III Rzeszy", myślał więc, że nic gorszego już go spotkać nie może. A jednak spotkało. Wyjechał zatem ponownie z kraju, ale zapowiedział, że wróci. Na granicy pozwoli się wtedy rozpoznać i zadba o to, aby ten fakt stał się głośny. "Ładnie wtedy będzie wyglądała demokratyczna Austria - powiedział - jeśli mnie władze nie wpuszczą albo zatrzymają za próbę nielegalnego przekroczenia granicy".
Między kawiarnią Demla i Sacherem od lat trwa wojna na torty. Tort od Sachera "wynaleziony" został w 1832 r. przez protoplastę dzisiejszego właściciela cukierni, nie został jednak na czas opatentowany, więc dziś każdy, kto tylko potrafi kopyść trzymać w ręku, piecze torty - sachery - i nic się na to poradzić nie da. Kiedy jednak Demel wystąpił z horrendalnym twierdzeniem, że prawdziwego sachera piecze tylko on, bo "gdzie indziej" do tortów dodają (o zgrozo!) margaryny, tego już było Sacherowi za wiele. Podał konkurenta do sądu. Nie za plagiat, bo na tort nie ma patentu, ale za szpiegostwo gospodarcze. Demel powinien mianowicie wyjaśnić, skądże to wie tak dokładnie, jaki powinien być "prawdziwy sacher", skoro receptura tego tortu od ponad półtora wieku spoczywa w ogniotrwałym sejfie, a klucz od niego wisi na piersi aktualnego właściciela cukierni Sachera.
U Demla torty oczywiście pieką dalej, ale starszy cukiernik zamknął się w sobie jak ślimak w skorupie, nie chce z nikim gadać, węsząc podstęp. Kuchciki przemykają pod ścianami, a kelnerki w kawiarni proszą, aby raczej nie rozpoczynać rozmowy na ten temat. A goście walą i tu, i tam. Próbują, który tort lepszy, smakują, czasem się o to kłócą, sąd się nie spieszy, odracza kolejne rozprawy, geszeft się kręci, więc pewnie o to w tym wszystkim chodzi...


Więcej możesz przeczytać w 29/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.