Histeria relaksu

Dodano:   /  Zmieniono: 
Relaks kosztuje nas coraz więcej wysiłku! To już nie poczciwe leżenie "na dowolnie wybranym boku", czytanie książki, spacery po lesie. Dziś odpoczywać trzeba spektakularnie: szybko, efektownie, maksymalnie
Oglądając dzienniki telewizyjne w okresie wakacyjnym, trudno się nie natknąć na informacje o wypadkach drogowych, w których ginie wyjątkowo dużo osób. Co charakterystyczne - większość tych wypadków to zderzenia czołowe: kierowcy zasypiają podczas jazdy. Dotyczy to tirów, autokarów i prywatnych samochodów. Bez różnicy. Wszędzie zasypiają. Powstaje pytanie - dlaczego? Dlaczego jesteśmy ostatnio tak śmiertelnie senni?
Odpowiedź tylko z pozoru jest łatwa: bo jesteśmy zmęczeni. Dobrze, ale dlaczego aż tak bardzo? Wydaje mi się, że powoli przestajemy się wyrabiać w nowym dla nas kapitalistycznym rytmie życia. Staramy się, zdobywamy i coraz więcej mamy (wyłączając tych, którzy z różnych powodów odpadli z wyścigu albo nawet do niego nie wystartowali), niezauważalnie wspinając się po spirali ku celowi, u którego nie ma już szans na odpoczynek, bo jest on po prostu niemożliwy. Ci, którzy we śnie zderzają się czołowo z ciężarówką, doświadczają właśnie tej niemożliwości. Paradoksalnie bowiem najczęściej giną, jadąc na urlop...
Dostrzegam prawidłowość: im intensywniej żyjemy, tym intensywniej chcemy odpoczywać; im więcej napięcia w pracy, tym bardziej histeryczna potrzeba relaksu. Histeryczna, czyli nie licząca się ze zdrowym rozsądkiem. Natychmiast! jak najdalej. Nie tracąc ani chwili! Zapomnieć! Odreagować! Zaszaleć! To w takich momentach podejmujemy decyzję, by długą drogę pokonać za jednym zamachem, jadąc dzień i noc. Albo - by po powrocie z pracy w piątek wieczorem zapakować rodzinę do samochodu i "na rano będziemy".
Jeden z kolegów w pracy opowiadał mi ze szczęściem w oczach (i z nogą w opatrunku, poruszając się o kuli), że w czasie weekendowego wypadu, by zażyć pełni wolności, skakał na spadochronie. Co prawda, skręcił nogę i trochę się poturbował, ale i tak nie popsuło mu to przyjemności i całkowitego relaksu.
Ekstrema przyciągają ekstrema. Eliminują sytuacje pośrednie. Refleksję zastępują wyczynem. Odpoczynek - cóż za paradoks - wysiłkiem! Bo nasz relaks kosztuje nas coraz więcej wysiłku! To już nie poczciwe leżenie "na dowolnie wybranym boku", czytanie książki, spacery po lesie. Dziś odpoczywać trzeba spektakularnie: szybko, efektownie, maksymalnie. Jak plaża - to tropikalna. Jak podróż - to jak najkrótsza (czytaj: najszybsza). Jak sporty - to ryzykowne.
Jakże inaczej, skoro takich postaw oczekują od nas na co dzień w pracy: szybko, intensywnie, odważnie, podkreślając swoje wyjątkowe predyspozycje. Zaprogramowano nas na teledysk, a nie na film fabularny. Umiemy efektownie migotać, ale z trudem wychodzi nam sensowne dokończenie dialogu "o życiu". Ach, gdzie te długie nocne Polaków rozmowy!? Nie ma na nie ani czasu, ani ochoty. Coraz częściej brakuje też... umiejętności.
To niebywałe, jak błyskawicznie postępuje ewolucja życia duchowego i emocjonalnego Polaków w kierunku hasłowego spłycenia i całkowitej retoryczności. To nużąca powtarzalność stereotypów nas usypia! To daltonizm na niuanse odbiera nam orientację w codziennym życiu. Dlatego wolimy skręcić nogę niż napisać wiersz.
Częścią naszej histerii udanego relaksu jest fobia pogodowa: każdy jej wariant poza walącym z bezchmurnego nieba słońcem (od jakiegoś czasu nazywanym w Polsce nawet przez dorosłych byków - "słoneczkiem") uznajemy za nieudany. To porażka! Staliśmy się ślepi na piękno deszczu. Gdy próbuję się cieszyć skrapiającym ogródek, ciepłym, letnim dżdżem, zwykle dobiega mnie głos radiowego spikera, obwieszczającego grobowym głosem: I znowu barowa pogoda, ale mamy pecha! Czy coś w tym rodzaju. Nie słyszymy już muzyki wiatru, nie przychodzi nam do głowy, by podziwiać piękno zachmurzonego nieba. Ma być słonecznie, my mamy być w kąpielówkach, natarci najmodniejszym olejkiem i popijać jeden z aktualnie reklamowanych napojów orzeźwiających. Wtedy jest dobrze, wtedy jest "spoko". Każdy inny wariant jest zły.
To my, ofiary sztucznie wykreowanego modelu szczęścia, sami psujemy sobie życie. Nie deszcz, wiatr ani chłód w czasie letniego turnusu. Ani upał i susza. Ani pędzący po dziurawej szosie tir. Każdy z nas prędzej czy później zapewne to zrozumie. Szkoda, że dla niektórych będzie na to już za późno.

Więcej możesz przeczytać w 30/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.