Coś za coś

Dodano:   /  Zmieniono: 
Rozmowa z MARCINEM ŚWIĘCICKIM, wiceministrem gospodarki
"Wprost": - Jakie karty przetargowe pozostały nam jeszcze w ręku w negocjacjach z Brukselą?
Marcin Święcicki: - Mamy ich kilka. Nadal większość unijnych produktów przed dopuszczeniem na nasz rynek musi uzyskać stosowny certyfikat. Rynek rolny ciągle chronimy cłami. Przy zamówieniach publicznych preferujemy krajowych dostawców. Możemy robić tzw. dumping ekologiczny, ponieważ nie obowiązują nas jeszcze unijne przepisy dotyczące ochrony środowiska. Liczne ograniczenia powodują, że unijni przedsiębiorcy nie mają na razie równych szans w konkurencji z naszymi firmami. Możemy więc jeszcze prowadzić negocjacje na zasadzie: coś za coś.
- Jest pan współautorem najnowszego raportu na temat korzyści i kosztów integracji z UE. Czy nie za szybko otworzyliśmy polski rynek dla unijnych towarów?
- Nie, albowiem był to jeden z warunków otwarcia unijnego rynku dla naszych wyrobów. Nie zapominajmy, że w ostatniej dekadzie polski eksport do krajów piętnastki zwiększył się dwa i pół raza, a nasze PKB wzrosło w tym czasie tylko o 27 proc. Unia zmusiła nas do restrukturyzacji gospodarki, dzięki czemu wiele polskich przedsiębiorstw może już konkurować z unijnymi firmami. A poza tym - czy otwarcie rynku nie było korzystne dla konsumentów?
- Czasami łatwo o wrażenie, że Bruksela stosuje zasadę podwójnej moralności. Na przykład minimalna stawka VAT wynosi w UE 5 proc., a kilka krajów potrafiło sobie wywalczyć znacznie niższe stawki na wiele produktów.
- Po pierwsze, jeżeli chodzi o VAT, UE nie narzuca konkretnych stawek, ale tylko dość szerokie przedziały. Po drugie, rzeczywiście czasami musimy przypominać unijnym negocjatorom, że ich prawo jest pełne wyjątków. Bruksela zarzuca nam, że nie przestrzegamy norm UE, ale nie zawsze zauważa, iż wiele państw piętnastki też ma kłopoty z ich przestrzeganiem. Właściwie wszystkie państwa ubiegające się wcześniej o przyjęcie do UE wywalczyły sobie okresy przejściowe i wiele ustępstw.
- A nasze warunki i żądania nie są zbyt skromne?
- Myślę, że są realistyczne. Na przykład w zakresie ochrony środowiska istnieje 170 unijnych dyrektyw i rozporządzeń, a my deklarujemy, że do chwili przyjęcia do UE spełnimy 156 z nich. Unia wymaga, aby każde państwo miało rezerwy paliwowe na 90 dni. Nasze normy przewidują posiadanie trzydziestodniowych zapasów. Nie możemy tej dyrektywy wypełnić w ciągu roku, dlatego prosimy o dziesięcioletni okres przejściowy. Tym bardziej że - według naszych szacunków - budowa nowych magazynów i wzrost kosztów przechowywania spowoduje coroczny dwuprocentowy wzrost ceny benzyny aż do 2010 r.
- Bruksela przekonuje nas, że specjalne strefy ekonomiczne są niezgodne z zasadami wolnej konkurencji, a jednocześnie utrzymuje specjalny status Luksemburga, Madery, wyspy Man czy też wysp wokół Finlandii.
- To są wyjątki, które mieszczą się w ogólnych zasadach funkcjonowania unii. Zakładając specjalne strefy ekonomiczne, nie uzależniliśmy wielkości ulg podatkowych od wartości zainwestowanego kapitału. Teraz próbujemy porządkować tę formę pomocy publicznej. Mam nadzieję, że Bruksela to zaakceptuje. Unia też wspiera inwestorów; daje im granty finansowane z budżetu. Nas na to nie stać.
- Dlaczego jesteśmy mniej zaawansowani w negocjacjach niż Węgrzy i Czesi?
- Nie odnoszę takiego wrażenia. Rozmowy są trudne, ponieważ nasz potencjał gospodarczy jest duży i dlatego mamy więcej problemów. Uważam, że zakończenie rokowań zależy od woli politycznej ze strony Komisji Europejskiej, a nie od tego, czy spełniamy od razu w 100 proc. wszystkie unijne normy. Podam tylko jeden argument: w 1990 r. w ciągu 24 godzin przyłączono obszar całej NRD do EWG. Zjednoczenie Niemiec było historycznym wydarzeniem, więc wspólnota bez słowa sprzeciwu zaakceptowała różne wyjątki i okresy przejściowe. W 2003 r. Polska będzie lepiej przygotowana do wejścia do UE niż NRD do wejścia do EWG.
- Czy ów duży potencjał nie jest iluzoryczny, związany wyłącznie z faktem, że mamy prawie 40 mln obywateli? Statystyczny Polak produkuje tylko 37 proc. tego, co obywatele państw UE, a Czech i Węgier - ponad 60 proc.
- Po pierwsze, na początku tej dekady statystyczny Polak produkował mniej niż 30 proc. tego, co statystyczny obywatel UE. Po drugie, gonimy Europę szybciej niż Węgry i Czechy. I wreszcie po trzecie, oba te państwa miały zawsze wyższy niż Polska poziom PKB na mieszkańca.
- Kto najwięcej straci na integracji z unią?
- Potencjalnie stracą pracownicy tych gałęzi gospodarki, które są najmniej konkurencyjne. Pamiętajmy jednak, że restrukturyzacja naszej gospodarki będzie prowadzona z unijną pomocą. Po raz pierwszy w swojej historii Unia Europejska uruchomiła tak wielkie programy pomocowe dla państw kandydujących. Z naszych szacunków wynika, że unijna pomoc po przystąpieniu do piętnastki będzie miała 20-30 razy większą wartość niż pomoc otrzymana w 1999 r. Możemy otrzymywać ok. 8 mld euro rocznie. Rolnicy powinni być zainteresowani szybkim przyjęciem Polski do unii, ponieważ otrzymają takie same prawa, jakie mają rolnicy niemieccy, duńscy czy też włoscy. Pomoc dla naszych rolników może osiągnąć równowartość 30-50 proc. całej naszej produkcji rolnej. Dostaną ją ci rolnicy, którzy spełnią unijne wymagania, na co trzeba będzie najpierw wydać aż 25 mld zł pochodzących ze środków pomocowych, budżetu i od samych producentów rolnych.
- Nie obawia się pan, że mit owych "wielkich pieniędzy" z Brukseli przesłoni nam konieczność szybkiej restrukturyzacji rolnictwa, hutnictwa i górnictwa?
- Do Polski przyjdą nie tylko wielkie pieniądze, ale także konkurencja. Będzie to walka nie tylko o ceny, lecz również o jakość. Jeżeli chodzi o standardy żywnościowe, to obecnie zadowala nas jakość opla, ale będziemy musieli się dostosować do jakości mercedesa. Oczywiście, nie wszyscy sprostają konkurencji. Nikogo nie można zmusić do korzystania z unijnych pieniędzy. Nikt nie zrobi restrukturyzacji za naszych rolników. Muszą być oni także świadomi, iż połowa z nich będzie musiała zmienić zawód, chociaż nie zawsze miejsce zamieszkania. Pieniądze z Brukseli będą przeznaczone m.in. na nowe miejsca pracy dla dzisiejszych rolników, na przykład w infrastrukturze.
- Inne grupy zawodowe nie mogą liczyć na takie wsparcie z Brukseli.
- To nie jest tylko kwestia pieniędzy. Jeżeli piętnastka będzie uznawała na przykład dyplomy naszych uczelni medycznych, to przed pracownikami służby zdrowia otwiera się ogromny rynek pracy w Europie. Pamiętajmy, że unijne społeczeństwa są coraz starsze i wymagać będą większej opieki medycznej.
- Unijna pomoc finansowa jest przeznaczona na wsparcie naszych projektów. Jeżeli Bruksela wyłoży milion euro na budowę drogi, to drugi milion musi wyłożyć nasz budżet. Starczy na to pieniędzy?
- Gdyby udało się nam zrealizować wszystkie plany, to unijne wsparcie finansowe może stanowić maksymalnie równowartość 4 proc. naszego PKB. Dzisiaj wydatki inwestycyjne z funduszy publicznych wynoszą ok. 3 proc. produktu krajowego brutto. Te proporcje wskazują, że nie powinno być większych problemów ze współfinansowaniem inwestycji, tym bardziej że wymagany minimalny udział Polski stanowi tylko 25 proc. kosztów każdego projektu.
- Kiedy Austria wstępowała do Unii Europejskiej, rząd austriacki obliczył, ile każda rodzina zaoszczędzi dzięki integracji z Brukselą. Czy i u nas przeprowadza się takie symulacje?
- W ubiegłym roku unijna pomoc na jednego Polaka wynosiła 7 euro, a w roku 2006 będzie to 180 euro. Nie potrafimy jeszcze oszacować, o ile zwiększą się zagraniczne inwestycje prywatne, gdy zostaniemy członkiem UE.
- Jeżeli nie wiadomo, ile zarobimy na integracji, to spróbujmy oszacować, ile będzie ona kosztowała podatników.
- Czy rząd może obliczyć, ile będzie musiało wydać konkretne przedsiębiorstwo na spełnienie unijnych wymogów i dostosowanie się do konkurencji? Każdy właściciel musi to zrobić samodzielnie, gdyż w żadnym kraju nie robiono takich szacunkowych obliczeń.
- Ale niektóre rzeczy można obliczyć. Na przykład: o ile wzrośnie cena benzyny, gdy VAT i akcyza osiągną europejski poziom?
- Oczywiście, robimy takie symulacje. Przewidujemy choćby, że ceny żywności wzrosną o 6 proc. Wspomniałem już, że zwiększenie rezerw paliwowych spowoduje coroczny wzrost ceny benzyny o 2 proc. Nie możemy zapomnieć, że z chwilą przystąpienia do UE będziemy też musieli wpłacać pieniądze do unijnego budżetu. Wielkość składki zależy m.in. od wartości PKB oraz wpływów z ceł i VAT. Według wstępnych obliczeń, w 2003 r., pierwszym roku członkostwa, nasza pełna składka wyniosłaby 1-3 mld euro.
- Nie można tego dokładniej obliczyć?
- Na razie nie, albowiem nie mamy jeszcze wszystkich kalkulacji. Pamiętajmy jednak, że wystąpiliśmy o redukcję naszych wpłat do unijnego budżetu. Proponujemy, abyśmy w pierwszym roku musieli wpłacić tylko 10 proc. należnej kwoty i przez pięć lat sukcesywnie zwiększali nasze obciążenia. Nawet gdyby przyszło nam płacić szacowaną maksymalnie wysoko stawkę, na przykład w 2007 r. - 3,9 mld euro, to wartość przekazanych nam funduszy strukturalnych, nie licząc wsparcia dla rolnictwa, może być dwukrotnie większa. Obliczenia wskazują, że wypłaty z Brukseli mogą być nawet czterokrotnie większe niż nasze wpłaty do unijnej kasy.
- Mówi pan o optymistycznym scenariuszu i przyjęciu nas do unii w 2003 r.
- Niestety, każde opóźnienie działa na naszą niekorzyść. Fundusze przedakcesyjne są mniejsze niż fundusze strukturalne. Ewentualne straty z tego tytułu są trudne do oszacowania, bo jak wyliczyć, ile stracimy w związku z ograniczonym zaufaniem do naszej gospodarki ze strony zachodnich inwestorów?
Więcej możesz przeczytać w 31/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.