Gorzkie lekarstwo

Dodano:   /  Zmieniono: 
Rozmowa z SURINEM PITSUWANEM, ministrem spraw zagranicznych Tajlandii
Juliusz Urbanowicz: - Co uznaje pan za główną przyczynę kryzysu gospodarczego, który dotknął kraje Azji Południowo-Wschodniej?
Surin Pitsuwan: - Brak dyscypliny w nadzorze makroekonomicznego zarządzania. Popłynęliśmy zbyt swobodnie na wielkiej fali uprzemysłowienia. Długo, bo prawie trzy dekady, wszystko szło świetnie i w efekcie za mało uwagi poświęcaliśmy regułom funkcjonowania nowych gospodarek. Byliśmy bardzo otwarci - także na działalność spekulacyjną. Gdy gospodarka regionu rosła rocznie o 9-12 proc., każdy chciał uszczknąć coś dla siebie. Kiedy jednak okazało się, że sukces ma też słabe strony, kapitał krótkoterminowy wyniósł się, ale Tajlandia nikogo nie obwiniała za swoje kłopoty. Pretensje mieliśmy tylko do siebie - że nie byliśmy przygotowani, by stawić czoło nieuniknionemu atakowi spekulantów.
- Wskaźniki makroekonomiczne Tajlandii są coraz lepsze. Czy to już koniec kryzysu?
- Przeprowadziliśmy bolesne reformy finansowe i gospodarcze, którym towarzyszyły zmiany polityczne. Kiedy w lipcu 1997 r. nadszedł kryzys, byliśmy w trakcie reformy konstytucyjnej - nowa ustawa zasadnicza została przyjęta jeszcze przed końcem roku. Nie była opracowana przez grono wybranych profesorów i proklamowana przez oficerów "w imieniu narodu", ale zaakceptowana przez społeczeństwo. Dzięki temu wychodzimy z kryzysu silniejsi, bardziej zdyscyplinowani. Wyciągnęliśmy wnioski i dziś jesteśmy lepiej przygotowani do poruszania się w skomplikowanym środowisku globalnej gospodarki. Musimy się jeszcze uporać z niektórymi skutkami kryzysu, na przykład ze złymi długami, i zrestrukturyzować banki. Odzyskaliśmy jednak międzynarodową wiarygodność i uzyskaliśmy wyższy rating inwestycyjny.
- Czyżby kryzys gospodarczy stał się akuszerem demokratycznej rewolucji?
- Polityczne reformy w Tajlandii rozpoczęły się jeszcze przed kryzysem. Załamanie gospodarcze z połowy 1997 r. pomogło nam przekonać ludzi, że bez pełnej demokratyzacji będziemy skazani na zaklęty krąg cykli koniunktury gospodarczej - boomy i kryzysy. Uświadomić im, że bez pełnego uczestnictwa, bez przezroczystości systemu i bez dobrego rządzenia nie podźwigniemy się z kryzysu i nie ma co marzyć o trwałym, zrównoważonym wzroście gospodarczym i rozwoju kraju. Tajlandia jest jedynym państwem, które postawiło sobie wyraźny cel, jasno określiło, w jakim kierunku mają zmierzać reformy. Dzięki temu obywatele wiedzą, co się dzieje, znają też dokładnie słabości systemu. Jesteśmy jedynym krajem regionu, który wyciągnął z kryzysu daleko idące wnioski.
- Tajlandia jest pupilem międzynarodowych instytucji finansowych. Czy to wam pomaga w przezwyciężaniu kryzysu?
- Wcale nie chcieliśmy się przypodobać. Sami sobie uświadomiliśmy, że bez politycznych reform nie jest możliwe optymalne wykorzystanie zasobów kraju i dynamizmu społeczeństwa. Bez pomocy z zewnątrz trudno byłoby nam jednak odzyskać zaufanie inwestorów. Udało się to zrobić dzięki Międzynarodowemu Funduszowi Walutowemu i Bankowi Światowemu. Wielu ludzi obwinia MFW za przepisywanie złego lekarstwa, niewłaściwą reakcję na kryzys. Ale nigdy wcześniej MFW nie musiał stawiać czoła równocześnie tak wielu kryzysom. Na początku reakcja MFW była podręcznikowa: zalecono podwyższenie stóp procentowych, zwiększenie oszczędności - na przykład wymagano od nas utrzymywania nadwyżki budżetowej w wysokości 1 proc. produktu krajowego brutto w celu obsługi długu zagranicznego. W czasie najgłębszego kryzysu takie podejście skomplikowało sytuację, ponieważ nie było pola manewru - sposobu na likwidację złych długów. Dopiero po roku, kiedy udowodniliśmy MFW, że panujemy nad sytuacją i będziemy wypełniać zalecenia, pozwolono nam na elastyczność, na deficyt budżetowy w wysokości 1 proc. (teraz już nawet 5-6 proc.). Dzięki temu mogliśmy zacząć sobie radzić z likwidacją długów, budować nową infrastrukturę, zwiększać zatrudnienie, stymulować rozwój. Powoli wychodzimy z zapaści. Na poziomie makroekonomicznym wszystkie wskaźniki są już pozytywne. Kryzys pokazał, że nie tylko my musimy coś zmienić, także instytucje międzynarodowe powinny być wzmocnione i zrestrukturyzowane.
- Jeśli tak dobrze radzicie sobie z przezwyciężaniem kryzysu, dlaczego inne kraje regionu nie chcą pójść waszym śladem?
- Może dlatego, że nie miały tak ogromnego zadłużenia zagranicznego i nie straciły tylu rezerw finansowych. Kiedy obecny rząd obejmował władzę, z 32 mld USD rezerwy walutowej pozostało zaledwie 800 mln USD. Wtedy potrzebny był MFW, by nam pomóc w odbudowaniu zaufania inwestorów.
- Chwalił pan MFW, tymczasem Tajlandia wraz z dwunastoma innymi krajami podjęła decyzję o powołaniu regionalnego funduszu wzajemnych pożyczek. Czy to wstęp do integracji w regionie?
- Jest to krok w tym kierunku, choć minie dużo czasu, zanim będziemy tak współzależni jak kraje Unii Europejskiej. Jednym z efektów kryzysu jest wzrost poczucia wspólnoty w regionie. Japonia, Korea Południowa, Tajlandia zdały sobie sprawę, że nie mogą iść same, że gwarancją prosperity jest dobrobyt całego regionu. Kłopoty fabryk przeniesionych do innych krajów momentalnie odbiły się na naszych gospodarkach. Zrozumieliśmy, że musimy co najmniej ściśle konsultować, jeśli nie koordynować nasze polityki gospodarcze. Kondycja makroekonomiczna danego państwa nie jest już de facto jego sprawą wewnętrzną. Rok 1997 udowodnił, że kraj wpadający w otchłań kryzysu pociąga za sobą inne.
- Czy rosnące poczucie wspólnoty jest ograniczone do sfery gospodarczej?
- Nie, jest także widoczne na przykład w sferze bezpieczeństwa. Po raz pierwszy państwa regionu poczuły się odpowiedzialne za konflikt w Timorze Wschodnim. Sytuacja w Indonezji, w regionie Morza Południowochińskiego czy na Półwyspie Koreańskim ma pierwszorzędne znaczenie dla bezpieczeństwa i stabilności całego regionu. Z kolei wydarzenia w Myanmarze (Birma) mogą bezpośrednio wpływać na sytuację wewnętrzną Tajlandii, wywołując problemy związane z handlem narkotykami, napływem uchodźców czy przemytem ludzi.
- Wierzy pan w tzw. wartości azjatyckie?
- Tak, takie wartości, jak związki rodzinne, szacunek dla starszych, wola ciężkiej pracy, skłonność do myślenia o przyszłości, oszczędzania, będą dla nas miały wielkie znaczenie jeszcze bardzo długo. Nie znaczy to jednak, że nie jesteśmy zdolni do zaakceptowania innych sposobów zarządzania. Jedną z przyczyn sukcesu gospodarczego południowo-wschodniej Azji była umiejętna kombinacja wartości rodzimych i tych "z importu". Czy w jakimkolwiek innym miejscu na świecie udało się w ciągu niecałych trzech dekad osiągnąć tyle dzięki zaangażowaniu podobnej ilości zachodniego kapitału, technologii i metod zarządzania?
- Czy mimo kryzysu wciąż ufa pan, że Geoffrey Barraclough miał rację, obwieszczając, iż wkrótce nastanie era Pacyfiku?
- Jedno jest pewne - kryzys się kończy i właśnie ten rejon będzie potrzebował coraz więcej ludzkiej energii i kreatywności.
Więcej możesz przeczytać w 31/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.