Pani Małgosia

Dodano:   /  Zmieniono: 
Czujni na każdym kroku męscy szowiniści nie boją się tego, co kobieta ma w głowie - bo jak się nie odzywa, to jeszcze pół biedy - ale tego, co z szarymi komórkami chciałaby uczynić publicznie
Co innego pisać, a co innego przeżyć na własnej skórze. Co innego nie zgadzać się, a co innego dawać odpór. Gdy zdumienie sprawia, że z niedowierzaniem przecieramy oczy i nie wierzymy w to, co słyszymy. Żeby już dłużej nie gmatwać, od razu przechodzę do rzeczy. Ta dotyczy ciągle ponawianych prób "pacyfikowania" kobiety.
Wiadomo, męscy szowiniści czy - jak kto chce - antyfeminiści nie zasypiają gruszek w popiele. Czujni na każdym kroku dyskredytują najmniejszy przejaw kobiecej niesubordynacji, woli bycia kimś więcej niż tylko powojem na męskiej szyi i potrzebę być może rzeczywiście kobiecego interpretowania świata. Tacy mężczyźni z konieczności, idąc z duchem czasu, nie tego się boją, co kobieta ma w głowie, bo jak się nie odzywa, to jeszcze pół biedy, ale tego, co z szarymi komórkami chciałaby uczynić publicznie. Ci bardziej postępowi wpatrzeni w talerz z pomidorową wysłuchują więc w milczeniu żoninych mądrości o uciemiężeniu słabej płci. Wysłuchują, bo i nikt inny ich przecież nie słyszy, i żona wieczorami bywa milsza.To trochę jak w starym, ale życiowym dowcipie... "Wraca mąż do domu i waląc pięścią w drzwi, woła: - Kto tu rządzi? Zanim się obejrzał, już żona zamachnęła się na niego ścierką. - To już nawet zapytać o nic nie można? - wycofuje się mąż". Co innego jednak, gdy kobieta swoje wolnomyślicielstwo chce kontynuować poza domowymi pieleszami. Wówczas w niejednym mężczyźnie budzi się lew. Nie, on, mężczyzna, do takiego wolnościowego rozpasania nie może dopuścić. Podobnie myśli mężczyzna siedzący w telewizyjnym studiu, skrępowany gorsetem akademickiego autorytetu.
Moszcząc się w przymałym foteliku, scenicznym szeptem oznajmia, że garnitur ma od... przepraszam, zapomniałam. Przepraszam za to specjalistę od naukowego analizowania najnowszych badań dotyczących prozy dnia codziennego i jej bohaterów, mężczyzn i kobiet. Z wygłaszanych przez niego ze swadą kwestii wynika, że zwłaszcza kobiece czyny i myśli bez trudu poddają się profesorskiej wiwisekcji. Wszystko idzie potoczyście, ale jest pewna niedogodność - co zrobić z siedzącą obok i "mądrzącą się", to znaczy również zaproszoną do interpretowania badań, panią redaktor, której na dodatek wydaje się, że może w studiu rozmawiać z profesorskim gorsetem jak równa z równym? Nazwać ją feministką? Nie, to mogłoby sugerować brak politycznej poprawności.
Trzeba więc postąpić "dyplomatycznie" i każde wypowiadane przez taką panią zdanie przerywać dramatycznym skinieniem, żeby nie powiedzieć - machnięciem ręki, i odpowiednią dozą emfazy w głosie: - Ależ, pani Małgosiu... I spokojnie kontynuować profesorski monolog.
Niestety, pani Małgosia najwyraźniej nie zrażona profesorskim "kto tu rządzi", zaczyna wypowiadać kolejne opinie, uczone sądy, gdy słyszy.... Ależ, pani Małgosiu, nie wiedziałem, że ma pani takie radykalne poglądy? - dziwuje się autorytet z teatralnym machnięciem ręki, kolejną dozą emfazy i ironicznym grymasem na ustach. Przy ponownej próbie powołania się na jakiś inny (poza profesorskim) autorytet pani Małgosia słyszy już z nutą złości w głosie, że powołuje się na nieodpowiednie badania i tak naprawdę nie wiadomo, skąd je w ogóle bierze. Ach, ta pani Małgosia niepoważna jakaś, radykalna i jeszcze upiera się przy badaniach z sufitu.
A co na to pani Małgosia? Zresztą imię nie ma tu naprawdę żadnego znaczenia, bo taka lekceważąca pobłażliwość w męskim wydaniu może się zdarzyć i pani Zosi, i Kasi, i Celestynie każdego dnia i w każdej sytuacji. Ma ona do wyboru albo robić dobrą minę do złej gry, udawać, że nie dostrzega tego studyjnego podziału na pana profesora i panią Małgosię, albo rewanżować się tym samym i do profesora zwracać się per panie Irku, albo nie dać przyzwolenia na takie traktowanie. Nie w imię własnych ambicji, lecz w imieniu wszystkich kobiet, które mają nie tylko coś w głowie, ale i jeszcze z tego czegoś udaje się nieźle korzystać.
Wbrew pozorom to, czego pani Małgosia doświadczyła na własnej skórze, wcale nie jest takie łatwe do przełknięcia. I to nie z powodu braku wiary we własne poglądy, nie z braku języka, przepraszam za wyrażenie, w gębie, ale ze wstydu za tę drugą stronę, tym razem barykady. Za tych profesorów, męskich inżynierów dusz i godnych podziwu mędrców w spodniach, którzy nie polemizują na argumenty, lecz z płcią. Nagle dwa plus dwa przestaje się równać cztery, bowiem dosięga ich matematyczny Alzheimer. Ten wstyd, to zażenowanie jest zimnym prysznicem, brutalnie sprowadzającym kobietę z krainy równouprawnieniowych mrzonek na ziemię. Na ziemię, na której ciągle więcej jest pań Basieniek, Irenek i Małgoś niż kobiet partnerów. Zastanawiam się, komu takie pozycjonowanie kobiety może służyć? Czy już nawet profesorski gorset, nawet ten od najlepszego krawca, nie jest w stanie zapewnić mężczyźnie poczucia własnej wartości?
Warto się nad tym zastanowić, panie profesorze. Życzę dalszego poszerzenia nie tyle naukowych, ile życiowych horyzontów. I życzę tego panu nie jako pani Małgosia, lecz pani Małgorzata. Niby to samo, a jednak brzmi inaczej.
Więcej możesz przeczytać w 31/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.