Zwroty miesięczne

Dodano:   /  Zmieniono: 
Potrzasneli Polska '99


Czesław Kiszczak. "Archiwum filmowe", numer styczniowy. Przejęty słabą kondycją polskiej kinematografii, ledwie dyszącej w kapitalistycznym jarzmie, wspomógł rodzimą produkcję filmową bogatą taśmoteką byłej SB, która - traf chciał - znalazła się w jego prywatnym mieszkaniu. Oczywiście, bez żadnego związku z funkcją szefa MSW, jaką pełnił w końcówce PRL, i z powszechnym wówczas wynoszeniem i niszczeniem ubeckich archiwów. Na premierowy seans w dekadę rozpoczęcia obrad "okrągłego stołu" wybrał dokument filmowy z Magdalenki, ukazujący gehennę ówczesnej elity solidarnościowej, zmuszonej imać się różnych forteli, by tylko z pozoru wyglądało, że biesiadują z jej eksoprawcami. "Ja tylko maczałem usta przy toastach" - wyjawił zaraz po pokazie długo skrywaną tajemnicę Lech Wałęsa, śmiejąc się z naiwności ubeków, których znów przechytrzył.

Krzysztof Skiba. "Estrada polska", numer lutowy. Charyzmatyczny lider światowej sławy ansamblu muzycznego Big Cyc uświetnił prestiżowy koncert w katowickim Spodku, z udziałem premiera Buzka i jego małżonki, prezentacją swej osoby od najlepszej strony. Upewniwszy się, czy premier jeszcze jest na widowni i rozważywszy w światłach rampy iście hamletowski dylemat - "kolano czy dupa" - postanowił nie zawijać nogawki (mogłaby stracić kant), lecz zsunąć wytwornie ineksprymable w dworskim ukłonowypięciu. Niestety, państwo Buzkowie zbierali się już do wyjścia i clou programu pozostało przez nich niemal nie zauważone.

Dariusz Janas. "Kolekcjoner", numer marcowy. Rzecznik stołecznej policji, którego ulubionym tłem do wystąpień przed kamerami telewizji był wiszący w jego gabinecie olejny portret polskiego szlachcica Feliksa Dzierżyńskiego. - Mam sentyment do starych rzeczy - wyznał przepytującym go na okoliczność malowidła dziennikarzom, a jego szef, komendant Michał Otrębski, opowiedział im o kolekcjonerskich pasjach swego rzecznika. Działacze Ligi Republikańskiej przynieśli mu więc do kompletu stare konterfekty innych arystokratów: Stalina, Hitlera, Pol Pota, Jaruzelskiego i Humera, za które Janas nawet im nie podziękował, uznając najwyraźniej ów dar jako należny wyraz uznania za powszechnie znaną skuteczność stołecznej policji, zwłaszcza w rozpędzaniu happeningów ligi.

Wojciech Matusik. "Acta Fecalia Varsaviana", numer monograficzny. Jako dyrektor wydziału zagospodarowania przestrzennego stołecznego ratusza dał wywiad do zagranicznego pisma, w którym przeprowadził fachową i wnikliwą analizę walorów architektonicznych stolicy ze szczególnym uwzględnieniem najnowszych inwestycji. Jedna z nich, Puławska Financial Center, zdaniem dyrektora "looks like someone took a shit in the middle of the city". To zdanie wywołało ogólnopolską debatę lingwistów, anglistów, tłumaczy i native speakerów na temat polskiego odpowiednika wyrażenia "take a shit" w rozmaitych kontekstach znaczeniowych, kulturowych i skatologicznych. Kibicująca tej debacie "Gazeta" przez wiele tygodni notowała głosy czytelników, skłaniających się ku którejś z trzech opcji: "zrobić kupę", "usadzić gówno" lub "nasrać". Quartum non datur.

Dariusz Ratajczak. "Przegląd oświęcimski", numer kontynuowany. Doktor historii, naukowiec, wykładowca, nauczyciel akademicki na Uniwersytecie Opolskim, wychowawca młodzieży. Ogłosił pracę badawczą "Tematy niebezpieczne", w której zaprzeczył elementarnym ustaleniom dotyczącym Holocaustu. Komory gazowe w Auschwitz miały - według niego - służyć do zabijania wszy, nie ludzi. Oskarżony o kłamstwo oświęcimskie, został uwolniony od zarzutu przestępstwa "ze względu na nikły stopień społecznej szkodliwości". Bo jego dzieło miało mały nakład - uzasadnił sąd. Toteż zaraz zrobił dodruk w nakładzie 30 tys. egzemplarzy, dziesięć razy wyższym niż pierwszy, w słynnej oficynie dytorskiej Leszka Bubla, wydającej świetne dowcipy w rodzaju: "Co robi Żyd w kominie?".

Tomasz Karwowski. "Mały lustrator", numer majowo-czerwcowy. Poseł KPN-OP, który przeczytał w starym receptariuszu wydanym przez oficynę Von Rakowiecka przepis na pieczonego agenta ' la premier i próbował wysmażyć go na kuchence w swym sejmowym pokoiku z dostępnych na bazarze składników. "Weź skruszonego buzka, dobrze go umocz i obgadaj przez słomkę, obłóż śląską ubeczyną, dodaj rydzyka i sosu z trybuny, podgotuj w internecie i wyłóż na konferencji prasowej". Potrawę łyknęło tradycyjnie kilka tzw. pism prawicowych od "Czasa" do lasa, pospołu z "Nie" i Radiem Maryja, zaś poczęstowany tym specjałem sędzia Nizieński - zwrócił go z niesmakiem.

Kazimierz Kapera. "Wytyczne rasowego ministra", numer lipcowy. Pierwszy prawdziwie męski (sześcioro dzieci) pełnomocnik rządu do spraw rodziny, który potraktował swój urząd nie tylko jako posadę, ale i misję humanitarną. Poruszył ludzkie serca szczerym zatroskaniem, wyrażonym dla uczczenia narodzin sześciomiliardowego Ziemianina, czy biała rasa będzie miała w przyszłości coś do powiedzenia. Nawet premier Buzek, nie należący do osób nazbyt popędliwych, zdobył się na ocenę, że było to "może trochę niefortunne". Dyscyplinarny sekretarz klubu AWS Andrzej Szkaradek zaproponował, by KK w ramach pokuty za te słowa "wziął na wychowanie żółte dziecko". Zadał mu więc - używając prawideł hokeja na lodzie - "karę mniejszą", czyli dwuminutową. "Karą większą" byłoby dziecię czarne.

Andrzej Celiński. "Wolny demokrata", numer sierpniowy. Legenda opozycji, były członek KOR, sekretarz "Solidarności", jeden z najbliższych współpracowników Wałęsy, internowany za antykomunizm, poseł i senator OKP i Unii Wolności - wstąpił do nowego SLD równocześnie z Jerzym Urbanem i od razu został szefem komisji programowej, czyli kimś na kształt sekretarza KC. - Bo jedna trzecia społeczeństwa nie korzysta ze zmian dokonujących się od dziesięciu lat - uzasadnił swój wybór, nie wyjaśniając, dlaczego w takim razie dołączył do partii, której prominenci jak mało kto wykorzystali te zmiany. Po zafundowanym mu w pierwszych dniach od transferu medialnym tournée na łamach "Trybuny", "Przeglądu Tygodniowego" i "Nie" jego gwiazda przygasła i aż do zjazdu nie wiadomo było nawet, czy przewodniczący Miller w ogóle pamiętał, że ma w swych szeregach takiego oto członka.

Janusz Pałubicki. "Ogrodnik", numer specjalny. Specjalista od flanc. W tym sezonie przesadził re- kordowo: prezydenta na grządkę "wszystkich ubeków", śledztwo w sprawie nielegalnej działalności UOP na półkę, wizytującego Sejm papieża pomiędzy górali (których próbował udawać dzierganym na drutach swetrem), wiceministra Brochwicza na zieloną trawkę, flagę i godło z gabinetu swego poprzednika do magazynu, zaś jednostkę Grom na bagno, na którym zaczęła zaraz więdnąć. By stąpać pewnie po błotnistym gruncie nadwiślańskich ogródków działkowych, odziedziczonych po PRL, nosi stale buty typu pionier (inaczej: traktory, z tych, które zdobywały wiosnę), zastępowane w porze letniej suszy sandałami ' la Ho Szi Min.

Jerzy Kropiwnicki. "Wróżka", numer październikowy. Jako szef Rządowego Centrum Badań Strategicznych, zwany w towarzystwie "ekonomistą narodowym", tak uparcie przepowiadał wzrost inflacji i bezrobocia, spadek PKB i notowań złotego oraz odejście wicepremiera Balcerowicza (którego rad by godnie zastąpić), aż spadła produkcja, wzrosło bezrobocie, a Balcerowicz zagroził dymisją, wskutek czego złotówka z dnia na dzień straciła na wartości, zwiększając inflację. Nagrodzony za ten twórczy wysiłek nieplanowanym urlopem, pojechał do Ziemi Świętej, pewno po to, by podziękować Opatrzności za łaski, jakie dzięki jego wstawiennictwu spłynęły na polską gospodarkę. Relacje ze swej pielgrzymki spisuje przez kalkę i wysyła do dwóch gazet, najwyraźniej pomny zasady, że ilość przechodzi w jakość.

Maciej Manicki. "Pirotechnik. Jednodniówka nieodpowiedzialna", numer listopadowy. Dał się poznać deklaracją "bede robił wszystko, by wysadzić wasz pociąg w powietrze", podkładając podeń - z braku semteksu (którego od śmierci nieodżałowanej RWPG gnębieni przez Havla Czesi nie chcą sprzedawać za ruble polskim towarzyszom) - wielo- tonowy ładunek papieru rażącego poprawkami. Funkcję zapalników pełniły w nim przecinki i spójniki, którymi przez wiele godzin na sejmowej mównicy zbroił ustawy podatkowe, zamieniając "lub" na "albo", "i" na "oraz", "też" na "także", "więc" na "przeto" i "przeto" na "więc". Swym zamiłowaniem do materiałów wybuchowych wzbudził nową falę nostalgii za marszałkiem Piłsudskim, który też wysadzał pociągi, ale za młodu i carskie. W jego czasach MM nazajutrz po swym sejmowym występie ćwiczyłby w Berezie Kartuskiej przysiady i żabki, co skądinąd powinno być dlań wskazaniem lekarskim.

Andrzej Kolikowski. "Rachunkowość", numer grudniowy. Rozstawiony z numerem 1 na liście rankingowej polskich gangsterów, oficjalnie tytułowany "domniemanym szefem grupy pruszkowskiej o pseudonimie Pershing". Ofiara mafijnych porachunków i niedźwiedziej przysługi wyrządzonej mu przez adwokatów, którzy wyciągnęli go z więzienia, gdzie był bezpieczny. Teraz rachują, ile ich będzie kosztowała utrata tak świetnego klienta, który - jak sam mówił - zawsze ma przy sobie pół miliarda na ekstra wydatki. Od 1983 r. nigdzie nie pracujący, "na utrzymaniu żony, obecnie bezrobotnej", wybudował w tym czasie czterystumetrową willę z basenem i zmienił kilkanaście mercedesów. Poruszenie w towarzystwie wywołała wieść, że zostawił telefon komórkowy i komputer osobisty. Trwają rachuby, co tkwi w ich pamięci. Notes znaleziony przy podobnie zastrzelonym Wiesławie Niewiadomskim - bracie Dziada, podobnie domniemanego szefa konkurencyjnej grupy wołomińskiej - mieścił nazwiska polityków, prokuratorów, policjantów i staranne rachunki sum, jakie im zapłacił. Po ujawnieniu kilku nazwisk notes Dziada zniknął, co też pewnie stanie się z zapiśnikami Pershinga.

Henryk Goryszewski. "Doradca podatkowy", numer łączony. W charakterze nieetatowego szefa sejmowej Komisji Finansów Publicznych dbał o budżet państwa i tworzenie przepisów podatkowych w ten sposób, by jako pełnoetatowy wspólnik kancelarii prawnej skutecznie doradzać swym klientom, jak z tych przepisów korzystać, by nie płacić budżetowi. Za drobną opłatą symbolicznego miliona złotych zobowiązał się przybliżyć koncesję na fundusz emerytalny bankowi, któremu Urząd Nadzoru nad Funduszami Emerytalnymi trzykrotnie jej odmówił. Tylko wyjątkowy zbieg okoliczności sprawił, że poseł doradca i prezes UNFE są z tej samej partii, której nazwę przez wzgląd na chrześcijańsko-narodowe miłosierdzie wypada przemilczeć.

Stanisław Alot i Ryszard Krauze. "Zabezpieczenie społeczne", numer całoroczny. Kompatybilny duet, którego twórczość osiągnęła już wartość prawie miliarda dolarów - płatnych z kieszeni polskiego podatnika. W roku 2000 ma to być trzy razy tyle. Kupiony za 700 mln zł w firmie Prokom system informatyczny dla ZUS okazał się sprawny inaczej, wobec czego po roku Alotowych zapewnień o jego pełnej przydatności trzeba było wrócić do liczydeł, by ściąganych składek nie pochłaniała czarna dziura, a emeryci mogli co miesiąc dostawać swoje renty.


Więcej możesz przeczytać w 1/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.