Młode orły

Dodano:   /  Zmieniono: 
Brawo amatorzy! - powtarzała w zachwycie widownia warszawskiego teatru Roma podczas Festiwalu Filmów Reklamowych Złote Orły ’99. Prezentacja nagrodzonych prac tegorocznego Studenckiego Konkursu Filmów Reklamowych stała się inspirującym przerywnikiem dla odbierających nagrody profesjonalistów.
Brawo amatorzy! - powtarzała w zachwycie widownia warszawskiego teatru Roma podczas Festiwalu Filmów Reklamowych Złote Orły ’99. Prezentacja nagrodzonych prac tegorocznego Studenckiego Konkursu Filmów Reklamowych stała się inspirującym przerywnikiem dla odbierających nagrody profesjonalistów. A może nawet lekko zachwiała pozycją mistrzów. Proste i pomysłowe minifilmiki szybko ożywiły zawodowców, którzy na początku prezentacji nie kryli znudzenia. Salwy śmiechu wywołał krótki film rysunkowy - reklama piwa EB z kozicą "Eeee" i baranem "Beee"; historia Araba, który smaruje margaryną chleb z sześciu stron, a nie z dwóch jak wszyscy; czy spot dla Adidasa - o zażywnej staruszce ruszającej sprintem za młodzieńcem, który wyrwał jej torebkę.
- Młodzi mają otwarte głowy i wnoszą do branży niekonwencjonalne pomysły. Złote Orły to jeden z nielicznych festiwali, gdzie tę świeżość najłatwiej dostrzec - komentuje Łucja Ceglińska, szefowa polskiego oddziału Międzynarodowego Stowarzyszenia Reklamy (IAA). - Festiwale branży reklamowej czy filmowej to szansa, by pokazać, że młodzi ludzie potrafią dołączyć do "wyjadaczy" reklamy - przekonuje Jędrzej Sabliński, organizator Studenckiego Konkursu Filmów Reklamowych. - W polskiej reklamie właściwie nie ma debiutów. To bardzo hermetyczne środowisko, w którym liczy się sześciu, siedmiu reżyserów.
- Na początku lat 90. do reklamy trafiali zazwyczaj ludzie z doświadczeniem filmowym, najczęściej reżyserzy filmów dokumentalnych i fabularnych - przypomina Marta Bratkowska, redaktor naczelna miesięcznika "Impact". - Kręcili wprawdzie reklamówki, ale nie był to powód do dumy. Każdy marzył o wielkiej fabule. Potem pojawiła się grupa operatorów i reżyserów specjalizujących się w realizacjach reklamowych. Uczyli się, byli coraz lepsi. Dziś już trudno zostać jednym z nich.
- Zwycięstwo w konkursach studenckich pomogło mi wystartować - przyznaje 24-letni Michał Sabliński, zdobywca Grand Prix pierwszej i drugiej edycji SKFR. Debiutował jako student pierwszego roku Wydziału Radia i Telewizji Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. - Potem musiałem pukać do wielu drzwi, by zaistnieć na profesjonalnym rynku. Opłaciło się - dodaje. Wyreżyserował do tej pory czternaście filmów reklamowych. Jego trzecia w życiu produkcja ("W imię tolerancji") jest jednym z najlepszych polskich obrazów reklamowych - tak oceniali ją jurorzy ubiegłorocznego Crackfilmu. Krakowski przegląd Crackfilm szybko przeszedł do historii, a reklamówka Sablińskiego zdobyła nagrodę specjalną Golden Light za najlepszy film społeczny na tegorocznym Festiwalu Filmów Reklamowych Nowej Europy w słoweńskim Portoroż. Dwie jego produkcje trafiły ostatnio na listę najlepszych światowych spotów prestiżowego magazynu brytyjskiego "Shots". Michała, który pracuje na co dzień w reklamie, a jego spoty są emitowane w TVP, reprezentuje dziś w Polsce dom produkcyjny Stillking Films. - Przy produkcji pierwszej reklamówki sam szukałem plenerów, rozstawiałem lampy, byłem reżyserem, scenografem. Jej realizacja zajęła mi trzy miesiące - wspomina Sabliński. - Dziś klienci powierzają mi budżety w wysokości stu kilkudziesięciu tysięcy dolarów, a na realizację mam kilka dni.
- Wszystko zaczęło się na drugim roku filmówki - wspomina 27-letni Damian Pietrasik, dziś student czwartego roku Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi. - W ramach zaliczenia ćwiczeń nakręciłem reklamówkę, która zdobyła pierwszą nagrodę w Studenckim Konkursie Filmów Reklamowych. Montowałem ją w domu produkcyjnym Graffiti. Spot spodobał się jego szefowi i zaproponował mi współpracę - opowiada Pietrasik. Pofałdowane pole. Czysty, miły dla oka plener. Mężczyzna w garniturze i z łopatą na plecach wdrapuje się na górkę. Zaczyna kopać. Kamera rejestruje chwiejne ujęcie. Po chwili z wykopu wyłania się łódź. Bohater przymocowuje do niej maszt, wciąga spinaker z żółtym M (jak McDonald’s) i odpływa, pozostawiając hasło: "Gdziekolwiek zmierzasz". - Przy realizacji studenckich reklamówek nauczyłem się tego, jak w czytelny sposób opowiedzieć w ciągu 30 sekund dobrą historię i perfekcyjnie ją zmontować. Można bez gigantycznych pieniędzy mądrze i efektywnie reklamować produkty. Niestety, ludziom reklamy nie chce się przekonywać klientów do rozwiązań z pomysłem, wolą powielać schematy - dodaje Pietrasik.
Reklama staje się sztuką. Sebastian Molski ma 27 lat. W przyszłym roku będzie bronił dyplomu licencjackiego na wydziale realizacji filmowej łódzkiej uczelni. Potem chce kontynuować studia podyplomowo, aż do zdobycia tytułu magistra realizacji filmowej. Jest autorem scenografii do filmu "Q" Piotra Szczepańskiego, który na festiwalu w Toruniu wywalczył Złotą Kijankę. Pracował przy filmie "Na kwadrans przed śmiercią - Roland T. już nie żył" tego samego reżysera. Za nakręconą przez siebie reklamę pt. "Inna Rama" (jej bohater Arab wyznaje, że wszyscy smarują chleb z dwóch stron, podczas gdy on z sześciu) otrzymał w tym roku II główną nagrodę i I nagrodę za reżyserię w Studenckim Konkursie Filmów Reklamowych. Marzy o pracy w reklamie. Jego zdaniem, wygrana w studenckich festiwalach to najlepszy argument w rozmowie z ludźmi z branży reklamowej. Michał Gazda, trzeci rok katowickiej filmówki, specjalizacja reżyseria: - Dzięki konkursom mamy szansę na zaistnienie w świadomości ludzi z branży, zanim zajmiemy się pracą zawodową. Są one też jedną z ostatnich manifestacji niezależności. Środowisko reklamowe boi się studentów szkół filmowych, którzy startują w reklamie - coraz częściej daje się słyszeć podobne głosy. - Mamy mnóstwo pomysłów i potrafimy je realizować z dobrym efektem kosztem kilku, a nie kilkuset tysięcy złotych - mówią młodzi twórcy. Zawodowcy boją się młodych również dlatego, że są niedoświadczeni, a przy realizacji kampanii nie ma miejsca na pomyłki. W ciągu jednego dnia można puścić z dymem miliony złotych. Bezpieczniej więc korzystać z usług fachowców. Tych obaw nie podziela Paweł Edelman, operator filmowy, realizator filmów reklamowych: - Ludzie reklamy lubią nowych, mających świeże spojrzenie na produkcję reklamową. Uważnie przyglądają się konkursom dla młodych talentów i wyławiają najlepszych. Nie znaczy to wcale, że starsi muszą się czuć zagrożeni - przekonują specjaliści. - Na polskim rynku nie ma przecież nestorów, bo rozwija się on zaledwie od dziesięciu lat. Grupa, która wtedy zaczynała, otwiera teraz szkoły, zasiada za sterami agencji, służy doświadczeniem - uważa Ceglińska. Jej zdaniem, dobrze byłoby, gdyby profesjonaliści przestali się prześcigać w piorunujących pomysłach, a zaczęli realizować dobre reklamówki: informacyjne, umożliwiające nawiązanie kontaktu z odbiorcą. - Festiwale wypełniają dziś głównie reklamy, które robią wrażenie, a stacje telewizyjne nadają populistyczne spoty - technicznie znakomite, ale nijakie - dodaje Ceglińska. Tegoroczną, drugą już edycję Złotych Orłów zdominowała agencja Corporate Profiles. Do warszawskiej agencji pofrunęło aż 12 spośród 44 nagród, w tym Grand Prix za najlepszą reklamę filmową. Wieczór. Praga. Po moście Karola biegnie mężczyzna. Wpada do zatłoczonej gospody, gdzie gromada piwoszy delektuje się "najlepszym na świecie czeskim piwem". Po chwili na twarzach obecnych maluje się konsternacja. Okazuje się bowiem, że napój, który im tak smakuje, to piwo Tyskie z Polski. Wcześniej spot ten był prezentowany czeskiej publiczności. Ciekawe dlaczego nie wywołał u niej takich salw śmiechu? - To podsumowanie bardzo dobrego dla nas roku - powiedział Paweł Kastory, szef agencji Corporate Profiles, po zakończeniu tegorocznej gali. Paweł Sosnowski, prezes festiwalu: - Powtórzył się schemat ubiegłorocznego festiwalu, który również zdominowała jedna agencja: niewielka Ad Fabrika z Warszawy. Zgarnęła wówczas 10 z 34 nagród. W tym roku nie nadesłała na festiwal żadnej pracy. Corporate Profiles przypadł też Złoty Orzeł "Wprost" dla Orła za reklamę Lukas Banku ("Malkontent"), nagrody za reklamy kawy Pedros (Pedros? Nie, Gajos), plakaty firmy Nida Gips w kategorii "promocja własna" oraz dwie równorzędne nagrody dla Copywritera Roku: Filipa Jasieńskiego i Huberta Stadnickiego. - Bank to trudny i niewdzięczny temat dla reklamy - komentuje Andrzej Świetlik, fotograf, członek jury festiwalu. - Tę nagrodzoną pracę dobrze się oglądało. Jej atuty to zawodowe wykonanie, klarowny przekaz, humor. - Jury miało w tym roku bardzo trudne zadanie. Musiało wybierać spośród wielu ciekawych prac. Ich twórcom koniec wieku wcale nie kojarzył się z dekadencją - uśmiecha się Agata Rogalska, dyrektor generalny festiwalu.

Więcej możesz przeczytać w 1/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.