Smutek agentury

Dodano:   /  Zmieniono: 
Bond ratuje Europę przed kryzysem paliwowym



Równo rok po premierze poprzedniego odcinka Pierce Bros- nan przedstawił się jako "Bond, James Bond" w filmie "Świat to za mało" w reżyserii Michaela Apteda. Tym razem nowych pomysłów niewiele, a liczbą efektownych fajerwerków film ten może zgasić nawet przeciętna gangsterska produkcja amerykańska. To producentom i dystrybutorom wydaje się nie przeszkadzać. Kolejnego Bonda potraktowali jak prezent świątecz- ny - premiera na całym świecie odbywała się w okolicy świąt Bożego Narodzenia. Twórcy obrazu mają nadzieję zarobić tym razem nawet więcej niż na rekordowym "GoldenEye", który przyniósł dochód w wysokości 350 milionów dolarów. Wtórność kolejnego odcinka serii sygnalizuje postępujący uwiąd kultury imperium brytyjskiego, które jeszcze trzy dekady temu narzuciło światu dwie instytucje globalnej popkultury: The Beatles i Bonda właśnie.

Tegoroczny psychopatyczny pretendent do panowania nad światem, Renard, zamierza odciąć Europę od dostaw ropy naftowej wydobywanej spod dna Morza Kaspijskiego. Przewiduje skażenie złóż w wyniku eksplozji ładunku nuklearnego wykradzionego z poradzieckiego poligonu w Kazachstanie. Procedura krzyżowania jego planów przez Bonda dokonuje się jak zwykle w "ostatnich sekundach", najwyższym wysiłkiem i w bezpośrednim zagrożeniu eksplozją nuklearną nad Stambułem. Globalny terrorysta zostaje zgładzony w sposób wysoce pedagogiczny -ginie od własnej broni. Bond to puzzle do składania, a cztery piąte z nich widz zna na pamięć. W scenach batalistycznych same powtórki: piły tarczowe tnące rozległą armaturę - były, pojedynek z helikopterami - był, ucieczka stokiem lodowca - była (w dodatku na desce surfingowej). Aparatura (magiczny zegarek i superauto) to tylko repliki pomysłowych maszynek sprzed dwudziestu lat.
Sam 007 też ciągle w podobnej roli kulturowej. Łączy dżentelmeńskość detektywów jakby wprost wyjętych z fabuł Agathy Christie z brutalnością humanoidów w typie Arnolda Schwarzeneggera. Dla pomnożenia atrakcji za plecami Bond ciągle ma najbardziej atrakcyjne pejzaże naszej planety, więc widzowie oglądający jego popisy czują się zabierani na luksusową wycieczkę z widokami jak z folderu. Nic dziwnego, Bond jest pierwszym agentem globalnym - działa na zlecenie Korony Brytyjskiej, ale w interesie całej ludzkości. Pogodną i skuteczną walkę z przeważającymi siłami wroga umożliwia mu swoisty luksus materialny i moralny. Bond bywa w kurortach, wysoko gra w kasynach, rozbija się bajecznie drogimi limuzynami, ściga się ekskluzywnymi motorówkami. Otacza się pięknościami o parametrach lalek Barbie, które w dodatku omdlewają na jego widok i pozwalają się konsumować w sposób sztafetowy. W sytuacjach kryzysowych ratują Bonda wynalazki techniczne niezwykłej mocy - liczba widzów, którzy podziwiali tę niezwykłą kompozycję ekranową już kilka lat temu przekroczyła dwieście milionów, choć przygód agenta 007 nie wyświetlano w Chinach ani w ZSRR.
Tak więc Bond to wcielone marzenie całego męskiego średniego szczebla menedżerskiego czy urzędniczego, który z mozołem przez całe lata spędzone za biurkiem podtrzymuje materialny dobrobyt Zachodu. To Piotruś Pan, harcerzyk, który nigdy nie dorasta, mimo powiększającej się łysinki, wciąż bawi się w podchody i do dyspozycji ma coraz to nowe zabawki. Agenturalny nadzór traktuje go zresztą jak urwisa, którego trzeba po rodzicielsku dyscyplinować. Taki właśnie Bond, noszący się z gracją krawieckiego manekina, wyjątkowo efektownie wypada na tle swoich przeciwników. Agenci KGB w czasach, kiedy jeszcze Bond miał ich za przeciwników, to były tępawe i mordziaste spece od mokrej roboty. Z kolei szaleńcy ze stygmatami geniuszu, którzy zapragnęli podporządkować sobie świat, to osoby o nazbyt aż widocznych odchyleniach psychopatycznych. W dodatku otaczają się złośliwymi kalekami, karłami, personelem z protezami zamiast kończyn. Egzekucję, jakiej Bond dokonuje na tych brzydactwach, widownia kinowa przyjmuje z pełnym zrozumieniem.
Jest jeszcze luksus moralny. Licencja na zabijanie nie tylko chroni go przed odpowiedzialnością prawną, ale rozgrzesza z hurtowego likwidowania przeciwników - jego wyczyny w ramach kontaktów ze zbrodniczymi kartelami, mafiami i groźnymi psychopatami bierze na siebie rząd brytyjski. Skatalogujmy jednak nowości. Przede wszystkim kobieta: tym razem nie jest to tradycyjna ozdobna laleczka, którą jeszcze Sean Connery w filmie "Goldfinger" beztroskim klepnięciem w pupę odsyłał do babskich zajęć. Elektra King (nie przypadkiem Sophie Marceau, dama od Antonioniego) - początkowo łóżkowa Barbie - okazuje się mózgiem nuklearnej operacji. A przy tym to kobieta żądna doznań, która rada by zakosztować przyjemności z agentem jeszcze w sytuacji, gdy temu trzaska kręgosłup dociskany śrubą przez namiętną kochankę. Ale też tym razem Bond nie pacyfikuje wybranki ciosem tymczasowo ogłuszającym, lecz dokonuje na niej formalnej egzekucji - twarzą w twarz z odległości metra. Jak na Bonda to naprawdę duży komplement. Poza tym w grze jest jeszcze folklor rosyjskich nowobogackich, którzy noszą się i zachowują jak postacie z dowcipów: w gębie złote protezy, na szyi takież łańcuchy, za pazuchą cały arsenał, na stole w misach kawior. No i atrakcje milenijne. Wstępna sekwencja pościgowa rozkręca się w hiszpańskim Bilbao zapewne po to, aby w kadrze mogła się zmieścić widowiskowa galeria sztuki Guggenheima. Pościg łodzi motorowych po Tamizie (było, było i to kanałami w Wenecji) zainscenizowany został zapewne w celu zademonstrowania ogromnego namiotu Millenium Dome wzniesionego kosztem 1,2 mld USD. Tymczasem sam Bond - psychodeliczny. Mniej strzela, znacznie więcej monologuje. Romans z piękną Elektrą w połowie upływa na uściskach w pościeli, a w połowie na roztrząsaniach, jakie mógłby zacytować w kolejnym filmie Woody Allen. Pierce Brosnan, który w dwu poprzednich odcinkach eksponował do kamery fizjonomię czujną, lecz pogodną, tym razem spełnia powinności agenta smutny i przygaszony. Odwala robotę jak urzędnik zmuszony zostać po godzinach. Współczujemy.

Więcej możesz przeczytać w 1/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.