Wątróbka z mrówkojada

Wątróbka z mrówkojada

Dodano:   /  Zmieniono: 
Kucharz z Kantonu ugotuje wszystko, co lata, pływa i chodzi
Stara Chinka wyciąga z klatki mrówkojada i kładzie na drewnianej desce. - Zwierzę nie ma nawet roku - mówi tłumaczka. Klient jest zadowolony, kiwa głową. Sprzedawczyni tasakiem uderza mrówkojada w głowę i równie sprawnie rozcina brzuch, aby wyciągnąć wątrobę. Pakuje ją w plastikową torebkę. Mężczyzna płaci zwitkiem czerwonych banknotów stojuanowych i transakcja dobiegła końca. Witamy na chińskim targu Quingping w Guangdong, jedynym miejscu, gdzie można kupić 40 rodzajów korzenia żeń-szenia i zjeść potrawy ze zwierząt znajdujących się na liście zagrożonych wyginięciem.
Przewodniki w Stanach Zjednoczonych mówią o Quingping jako "miejscu tak odrażającym, że na jego wspomnienie zacierają się wszystkie pozytywne wrażenia z Chin". "Lonely Planet" odradza wchodzenie na targ dzieciom i kobietom. Może właśnie te ostrzeżenia przyciągają turystów z Europy, Japonii, Ameryki. Chińskie przysłowie mówi: kucharz z Kantonu ugotuje wszystko, co lata, z wyjątkiem samolotu, wszystko, co pływa, z wyjątkiem statku, i wszystko, co chodzi, z wyjątkiem człowieka.
Na targu Quingping od kilkudziesięciu lat chińscy rolnicy z południowej części prowincji Guangdong mogą sprzedawać nadwyżki rolne. Z trudem jednak można tu znaleźć znane nam warzywa. Dominuje pocięty żeń-szeń - od najdroższego, białego jak śnieg, który zaparza się w wodzie, po wyglądający jak zasuszone kuleczki czerwonych porzeczek, który ma podobno pobudzać układ krwionośny. Kupić można dwanaście rodzajów zasuszonych skór węży. Na najszerszą, zielono-żółto-brązową (sprzedawca chce za nią 800 juanów, czyli 100 dolarów), powinni się zdecydować ci, którzy chcą mieć dzieci. Spożycie wywaru z niej zapewni gromadkę potomków. Brązowe wysuszone jaszczurki nasadzone na patykach sąsiadują z okazałymi rogami. Dzięki duszącemu zapachowi wilgotnego powietrza nie ma tu śladu po muchach ani karaluchach.
Zapach zmienia się, kiedy zbliżamy się do placyku, z którego rozchodzą się uliczki starej dzielnicy miasta. Widać koty i psy w bambusowych klatkach, olbrzymie akwaria z najrozmaitszymi rybami i wężami morskimi. W plastikowych wannach kłębią się dwucentymetrowe skorpiony. Zainteresowana tym przysmakiem para bierze garnuszek i pałeczkami wybiera okazy. Najważniejsze dla kupców jest to, żeby zwierzęta były żywe. Wielu Chińczyków ciągle nie ma lodówek, więc najpewniejszym sposobem przekonania klienta, że mięso jest świeże, jest zabicie "towaru" przed samym zakupem. Zapach staje się nie do zniesienia, kiedy zbliżamy się do metalowych klatek z półżywymi małpami. W tej części Chin potrawka z ich mózgów ciągle jest przysmakiem.
Mężczyzna na skraju targowiska z płóciennej torby wyjmuje częściowo pokrytą futrem olbrzymią łapę z czarnymi pazurami, większymi od ludzkiej dłoni. - To łapa niedźwiedzia, a to tygrysa - mówi, wskazując na potężną kość z resztkami żółtych włosów. - Tylko tysiąc dolarów - dodaje szybko. I równie szybko zmniejsza cenę o połowę. - Gdyby złapała go milicja, na kilka lat poszedłby do więzienia - oburza się tłumacz. Siedzący przed targiem funkcjonariusze nie wyglądają na zainteresowanych egzekwowaniem prawa. Niedługo targ Quingping przestanie spędzać sen z powiek działaczy towarzystw ochrony zwierząt i wstydzących się tego zakątka decydentów z Kantonu. Pod koniec roku staną tu biurowce zagranicznego inwestora, którego pracownicy będą się żywić w McDonaldzie, a miast kory drzewnej na ból głowy będą stosować aspirynę.


Więcej możesz przeczytać w 32/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.