Radosna apokalipsa?

Radosna apokalipsa?

Dodano:   /  Zmieniono: 
Nowe tysiąclecie jawi się coraz częściej jak coś na kształt czarnej dziury, wciągającej nas w nieznaną otchłań. Nasze dotychczasowe status quo już wkrótce musi ustąpić czemuś nowemu, niekoniecznie nam przyjaznemu
Telewizyjnym przebojem pierwszego dnia świąt Bożego Narodzenia okazał się "Titanic". To on wypełnił nam większość godzin siedzenia przed telewizorem. Jeszcze raz przykuł uwagę, przestraszył, wzruszył, trafił prosto w spragnione tej opowieści pokłady podświadomości. Najpierw Jedynka pokazała w dwóch częściach raczej przeciętny film telewizyjny pod tym tytułem, potem Canal+ zaserwował nagrodzone jedenastoma Oscarami monumentalne dzieło Jamesa Camerona z Kate Winslet i Leonardo di Caprio w rolach głównych. W sumie ponad sześć godzin morskiej apokalipsy w pięknych dekoracjach z romansem i elegancką muzyką w tle. Tego dnia w naszych domach też było elegancko. Ubraliśmy się odświętnie, jedliśmy więcej i lepiej niż zwykle, a udekorowane choinki lśniły feerią różnokolorowych lampek. Jak na "Titanicu"? Z początku to porównanie wydało mi się pochopne i nie na miejscu, ale szybko odkryłem, że nie mogę się od niego uwolnić. Historia zagłady supernowoczesnego, niezatapialnego, będącego najwyższym osiągnięciem człowieka w dziedzinie żeglugi transatlantyku na progu XX wieku stała się swoistym ostrzeżeniem przed pychą i - zarazem - podsumowaniem świata, który musiał odejść. Świata XIX-wiecznych wartości. Ciekawe, że podobny wydźwięk miał inny wielki film o statku - Federico Felliniego "A statek płynie"... Akcja filmu Felliniego (absurdalna historia rejsu, w czasie którego zgromadzeni na pokładzie przedstawiciele XIX-wiecznego świata wysypują do morza prochy zmarłej diwy operowej) rozgrywa się w roku 1914. Historia "Titanica" przydarzyła się w 1912 r. Tak więc symboliczne oddzielenie kreską starego świata od nowego nastąpiło kilkanaście lat po przekroczeniu równej daty. Wiek XIX skończył się z dużym poślizgiem.
Myślę o tym podczas hożych pokrzykiwań o milenium, nowej erze i magicznym roku 2000, czuję bowiem w tej nienaturalnej radości sporą domieszkę strachu. Nowe tysiąclecie jawi się coraz częściej jak coś na kształt czarnej dziury, wciągającej nas w nieznaną otchłań. Wreszcie zdajemy sobie sprawę, że nasze dotychczasowe status quo już wkrótce MUSI ustąpić czemuś nowemu, niekoniecznie nam przyjaznemu. Jeszcze przechadzamy się po pokładach naszego osobistego "Titanica", zwracając uwagę, żeby nie trafić do nie swojej klasy, stanąć na wysokości elegancji i olśnić innych swoimi klejnotami, ale sylwestrowe fajerwerki coraz częściej kojarzą się nam z wystrzałami z ratunkowej rakietnicy. Nasza radość podszyta jest bowiem myślą o apokalipsie. Nasza radość nie jest szczera.
Dużo surfuję ostatnio po Internecie. Spotykam tam wielu przygodnych znajomych, z którymi ucinam sobie pogawędki. I - czy to ktoś z Polski, czy z innego kontynentu - coraz częściej pojawia się w naszych rozmowach ton dystansowania się od ostatniego sylwestra. Taki sam jak każdy inny - słyszę zazwyczaj - nie ma co przesadzać, w końcu to jeszcze nie XXI wiek... Nieuchronne zostało odroczone o rok? Mamy przed sobą ostatnie 12 miesięcy niefrasobliwej radości? A potem co? Czego się boimy? To ciekawe, firmy turystyczne twierdzą, że w tym roku... stchórzyliśmy przed sylwestrem. Duża część przygotowanych starannie atrakcji pozostanie nie wykorzystana. Wielu z nas, pozostając w domach, udało, że nie dzieje się nic szczególnego. Czy rzeczywiście? To, że z takim zapałem oglądaliśmy w święta "Titanica", mówi o tym, czego się obawiamy. Zachowujemy się jak pasażerowie luksusowych rejsów statkiem "Queen Elizabeth 2", pływającym z Anglii do Nowego Jorku, szlakiem "Titanica". Ten współczesny, niezatapialny gigant cieszy się coraz większą popularnością wśród turystów, mimo że bilety kosztują majątek. Pasażerowie płyną z Europy do Ameryki pławiąc się w luksusie, a potem wracają samolotem Concorde (bilet obejmuje obie atrakcje). Osłupiałem jednak, gdy dowiedziałem się, co jest ulubioną rozrywką pasażerów "QE". Otóż z największym zapałem czytają oni w bibliotece książki o katastrofie "Titanica", a wieczorami oglądają w kinie wszystkie filmy, pokazujące tę tragedię. A było ich kilka. Czyli bogaci państwo podczas rejsu robią to, co my przed telewizorem w święta: karmią swoją podświadomość bajką o tym, jak wygląda prawdziwa zagłada. Oglądają apokalipsę, mając pozór bezpieczeństwa, ale czując, że w każdej chwili może ono prysnąć jak bańka mydlana. To ich podnieca. Perwersyjni dekadenci!
Tuż przed katastrofą "Titanica" ocean był niespotykanie cichy i pozbawiony fal. Przybrał najniewinniejsze oblicze. Pasażerowie nastawili się na kilka dni nieprzerwanej zabawy. Pokazywali sobie palcami, kto, ile i czego ma. Zazdrościli i marzyli. Robili plany. Ocean w spokoju przyglądał się temu anachronicznemu przedstawieniu, po czym podstawił "Titanicowi" nogę. Prawie dosłownie. Co czeka nas w XXI wieku? Co tak naprawdę okaże się progiem i ile lat po roku 2000 on nastąpi? O tym będę myślał, bawiąc się w tym karnawale. I marząc o długim rejsie którymś z następców "Titanica".

Więcej możesz przeczytać w 2/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.