Kosmiczny deszcz

Dodano:   /  Zmieniono: 
Leonidy pomogą wyjaśnić zagadkę pochodzenia życia na Ziemi?
Deszcz meteorów, jaki spadł na Ziemię w ubiegłym tygodniu, był najbardziej spektakularnym tego typu zjawiskiem od ponad 30 lat. Brytyjscy astronomowie pracujący w obserwatorium La Palma na Wyspach Kanaryjskich doliczyli się 2 tys. meteorów w ciągu godziny. "Liczba jasnych meteorów jest zdumiewająca. Co kilka minut pojawia się błysk. Najjaśniejsze meteory zostawiają jaskrawe, zielonkawe ślady" - komentował Alan Fitzsimmons. Leonidy postawiły na nogi nie tylko astronomów i wielbicieli takich zjawisk, lecz także wojsko i operatorów urządzeń znajdujących się na okołoziemskich orbitach.
Meteory to pyłki lub fragmenty skalne okrążające Słońce. Powstają w wyniku zderzeń i rozpadu planetoid albo przelotu komety pozostawiającej za sobą chmurę pyłu i drobnych odłamków. Leonidy to ślad komety 55P/Tempela-Tuttle’a, która co 33 lata powraca w pobliże Słońca. Większość meteorów zwykle nie dorównuje rozmiarami ziarnkom piasku i gdy zbytnio zbliży się do Ziemi, prawie natychmiast ulega dezintegracji po wejściu w atmosferę. Wtedy obserwujemy tzw. spadające gwiazdy. Ziemia przecina szlak komety Tempela-Tuttle’a zawsze w listopadzie, lecz tylko co 33 lata chmura pyłu jest wyjątkowo gęsta. Spotkanie z nią prowadzi czasami do spektakularnego deszczu meteorów.
W 1966 r. obserwatorzy podobno naliczyli ponad sto tysięcy leonidów w ciągu godziny. Meteory te nazwę zawdzięczają złudzeniu, jakiego doświadczają obserwatorzy na Ziemi. Patrząc na kierunek ich lotu, można odnieść wrażenie, że spadają z pewnego punktu w konstelacji Lwa (Leo). W ubiegłym tygodniu najlepsze warunki obserwacji panowały we wschodniej Azji i w rejonie zachodniego Pacyfiku, gdyż ta część naszej planety była zwrócona w kierunku strumienia meteorów. A gdzie najgorsze? Chyba w spowitej gęstymi chmurami Polsce. Deszcz meteorów to nie tylko fajerwerki na nocnym niebie. Dla astrobiologów (badających pochodzenie i ewolucję życia we wszechświecie) jest to szansa na uzyskanie wskazówek potwierdzających lub obalających teorię, według której komety roznoszą w kosmosie związki biogeniczne. Trafiając miliardy lat temu na Ziemię, mogły one odegrać ważną rolę w powstaniu życia na naszej planecie. "Szczególnie interesuje nas skład chemiczny pyłu pochodzącego z komety Tempela-Tuttle’a. Badamy molekuły, które powstają podczas reakcji okrucha z atmosferą. W ten sposób może zrozumiemy, jak pozaziemska materia przyczyniła się do stworzenia na Ziemi warunków niezbędnych do powstania życia" - twierdzi Peter Jenniskens, astronom z Instytutu SETI w Mountain View. Aminokwasy i inne cząsteczki organiczne - "cegiełki życia" - licznie występują w meteorytach i kometach, ale nie znaczy to, że jeszcze gdzieś w kosmosie istnieje życie.
Obserwacje leonidów prowadzono nad Morzem Wschodniochińskim z pokładów dwóch samolotów wyposażonych w radary i kamery o wysokiej rozdzielczości. Obrazy docierające jednocześnie z kilku kamer pozwoliły na otrzymanie trójwymiarowych zdjęć. Naukowcy mają nadzieję, że uda im się ustalić rozmiar, masę i prędkość okruchów komety, gdyż do dziś nie są pewni, ile pyłu trafia na Ziemię w trakcie deszczu meteorów. Wypuszczono też wypełniony helem balon meteorologiczny. Wysoko ponad chmurami i z dala od świateł miejskich widok był spektakularny, a obraz z balonu transmitowano w Internecie. Ale najważniejsza wydaje się próba schwytania okruchów komety. "Szanse na sukces są nieduże, mniejsze niż 10 proc., jeśli jednak eksperyment się powiedzie, nagroda będzie pokaźna" - mówił przed 17 listopada dr David Noever, kierujący projektem w NASA Marshall Space Flight Center.

Meteory zwykle nie dorównują rozmiarami ziarnkom piasku i gdy wejdą w atmosferę Ziemi, natychmiast ulegają dezintegracji

Czy coś się złapało? Odpowiedzi udzielą szczegółowe badania laboratoryjne. Jako "łapki" na leonidy użyto specjalnego kolektora z wyjątkowo egzotycznej substancji - aerożelu. Jest to najlżejsze znane ciało stałe (w 90 proc. pusta przestrzeń), idealny lep na delikatne i prawie nieuchwytne meteory. Kiedy rozpędzony pył trafia na aerożel, zostaje w nim zatopiony jak mucha w bursztynie.
Eksperyment z kolektorem to próba przed najbliższą misją astrobiologiczną. Na początku lutego przyszłego roku z przylądka Canaveral na Florydzie wyruszy w kosmos statek Stardust. Jego zadaniem jest dotarcie do komety Wild-2, pobranie próbek substancji uwalniających się z jej jądra i dostarczenie ich na Ziemię. Naukowcy przypuszczają, że obok cząsteczek organicznych będą mogli poznać oryginalny materiał, z którego w przeszłości powstały planety. Dostarczone zostaną też próbki międzygwiezdnego pyłu, dostającego się do Układu Słonecznego z sąsiedztwa innych gwiazd. Niektórzy uważają, że bogate w lód komety w przeszłości dostarczyły na Ziemię ogromną ilość wody, która wypełnia dziś oceany. Czy mają rację? Wszystko prawdopodobnie wyjaśni się za osiem lat. Stardust dotrze do komety Wild-2 dopiero w 2004 r. Statek wyposażono w specjalną kapsułę powrotną, w której zostaną umieszczone próbki. Umożliwi ona bezpieczne lądowanie na Ziemi. Droga powrotna zajmie dwa lata.
Nie wszyscy jednak ekscytowali się deszczem meteorów. Operatorzy ponad 500 satelitów i instrumentów naukowych umieszczonych poza Ziemią wypatrywali go raczej z dużymi obawami. Zaniepokojone było także dowództwo amerykańskich sił powietrznych - na celowniku meteorów pędzących sto razy szybciej niż pociski mogły się znaleźć satelity szpiegowskie, które monitorują ruchy wojsk irackich. Eksperci obawiali się, że leonidy mogą uszkodzić satelity komunikacyjne i nawigacyjne, niezbędne do prowadzenia jakichkolwiek operacji wojskowych. Nie wiadomo do końca, jak meteory wpływają na te urządzenia, a prawdopodobieństwo uderzenia wyliczono na jedną setną. Mimo że leonidy to maleńkie okruchy, było się czego bać. Niepozorne pyłki rozpędzone do kosmicznych prędkości (wpadały do ziemskiej atmo- sfery z szybkością 250 tys. km/h) działają jak kule karabinu i mogą wybić dziury w panelach baterii słonecznych czy uszkodzić delikatne powierzchnie przyrządów.
Leonidy stwarzają większe zagrożenie niż większość deszczów meteorów, gdyż strumień okruchów komety Tempela-Tuttle’a jest wyjątkowo gęsty. Aby chronić urządzenia, odchylano je od kierunku, z którego nadciągały meteory, i wyłączano czułe instrumenty, zapobiegając spięciom w obwodach elektrycznych. Meteory uderzające w satelitę mogą ulec dezintegracji, co prowadzi do wytworzenia się chmury elektrycznie naładowanej plazmy. W pewnych warunkach może dojść do wyładowania, które wywołuje spięcie i uszkadza delikatne elementy elektroniczne. Tak został zniszczony w 1993 r. Olympus, satelita komunikacyjny ESA, trafiony przez meteor z roju perseidów.
Najbardziej zagrożony był prawdopodobnie Advanced Composition Explorer (ACE), satelita badający Słońce, który znajduje się między Ziemią a naszą gwiazdą w tzw. punkcie L-1 (równoważą się w nim siły grawitacyjne Ziemi i Słońca). ACE znajdował się najbliżej centrum strumienia leonidów. Zabezpieczono też SOHO i Kosmiczny Teleskop Hubble’a, który odwrócono tyłem do nadlatujących meteorów, skierowując jego lustro na jasne jądro (kwazar) odległej od Ziemi o 10 mld lat świetlnych galaktyki.
Teleskop doświadczył już w przeszłości deszczu meteorów. W 1994 r. w jednym z instrumentów odkryto mierzący zaledwie 900 mikronów "krater", ślad po spotkaniu z leonidami w 1993 r. Na szczęście kamera nie została wtedy uszkodzona. Teleskop Hubble’a posłużył teraz pośrednio również do badania meteorów. Każde uderzenie kos- micznego pyłu wprawiało instrument w delikatne chybotanie, które rejestrowano, dzięki czemu można będzie obliczyć masy i prędkości uderzających okruchów. Deszcz meteorów nie stwarzał większego zagrożenia dla stacji kosmicznej Mir, ale na wszelki wypadek kosmonauci czekali w kapsule ratunkowej Sojuz, a orbita stacji została zmieniona tak, aby uniknąć niepotrzebnych spotkań.

Więcej możesz przeczytać w 48/1998 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.