Przepustka do historii

Przepustka do historii

Dodano:   /  Zmieniono: 
Lata sprawowania władzy przez Billa Clintona będą się Amerykanom kojarzyły z dobrobytem
 

Ubiegły rok zaczął się w Ameryce od nawoływań do rezygnacji Billa Clintona - w trakcie drugiego w historii Stanów Zjednoczonych parlamentarnego dochodzenia zmierzającego do pozbawienia prezydenta władzy. Ale Clinton, uważany za wiecznego optymistę, podczas swojej ostatniej w 1999 r. konferencji prasowej mimo wszystko stwierdził, że nie był to taki zły rok. Na spotkanie z dziennikarzami przyniósł najlepszy prezent gwiazdkowy - wiadomość o gotowości Syrii i Izraela do wznowienia negocjacji pokojowych. Wśród innych osiągnięć Clinton wymienił przyjęcie nowego budżetu na rok 2000, wynegocjowanie korzystnych dla Stanów Zjednoczonych warunków przystąpienia Chin do Światowej Organizacji Handlu oraz zaakceptowanie przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Bank Światowy planu oddłużenia najbiedniejszych państw świata. Do tego wszystkiego dorzucił garść danych statystycznych dowodzących świetnej kondycji amerykańskiej gospodarki.
Prezydent dobrobytu? Z pewnością dziewięć lat nieustannego wzrostu gospodarczego Stanów Zjednoczonych (inflacja poniżej 3 proc., bezrobocie poniżej 5 proc. i wzrost PKB w 1999 r. o 5,7 proc.) jest jednym z największych atutów Clintona, choć - zdaniem ekspertów - osiągnięcia te nie są bynajmniej dowodem ekonomicznego geniuszu urzędującego prezydenta. Amerykanie w większym stopniu zawdzięczają świetny stan swoich portfeli tzw. premii za zakończenie zimnej wojny (ograniczenie wydatków na obronę), dalszej liberalizacji regulacji gospodarki przez rząd federalny, wzrostowi produktywności, działalności poprzedniego ministra skarbu Roberta Rubina, a w końcu konsekwentnej polityce prezesa amerykańskiego Banku Rezerw Federalnych Allana Greenspana. Niezależnie jednak od tego, komu należą się brawa za prawie dziewięć lat wzrostu gospodarczego, to właśnie okres sprawowania władzy przez Billa Clintona, 42. prezydenta Stanów Zjednoczonych, będzie się Amerykanom - szczególnie starzejącemu się pokoleniu powojennego wyżu demograficznego - kojarzył z dobrobytem i dostatkiem. Dzięki ograniczeniu deficytu w budżecie rządu federalnego bank centralny był w stanie utrzymać podstawowe stopy procentowe na niskim poziomie. Pod koniec sprawowania władzy przez poprzednika Billa Clintona, prezydenta George’a Busha, deficyt budżetu federalnego sięgnął 269 mld USD, a wskaźnik bezrobocia wynosił prawie 8 proc. Amerykanie musieli słuchać cierpkich uwag przedstawicieli japońskiego Ministerstwa Finansów na temat sposobu uporządkowania swoich spraw.
Tymczasem po ośmiu latach odchudzania rządu federalnego przez Clintona Kongres rozpoczął namiętną dyskusję, jak podzielić nadwyżkę budżetową, która w 1999 r. wynosiła 123 mld USD. Niskie stopy procentowe spowodowały bezprecedensowy napływ pieniędzy na giełdę (oszczędzanie w banku stało się nieopłacalne). Podstawowy wskaźnik giełdowy Dow Jones (indeks wartości akcji 30 przedsiębiorstw o profilu produkcyjnym) zyskał na wartości aż poczwórnie. Indeks NASDAQ, grupujący akcje nowo powstałych przedsiębiorstw opartych na najnowszych technologiach, w 1999 r. zyskał na wartości 80 proc. Amerykanie w latach urzędowania prezydenta Clintona stali się społeczeństwem posiadaczy akcji. Obecnie co drugi obywatel USA jest obecny na giełdzie - albo bezpośrednio, albo poprzez liczne fundusze emerytalne. Fenomenalny rozwój Internetu stworzył rzesze nowych milionerów, którzy zyskiwali majątek często w ciągu jednej sesji giełdowej.
Nic dziwnego, że Bill Clinton - przekonany, iż w kraju wszystko dzieje się jak najlepiej - coraz częściej zwraca uwagę na wydarzenia poza jego granicami. Wznowienie izraelsko-syryjskich negocjacji stwarza nadzieję na osiągnięcie przez 42. prezydenta największego sukcesu międzynarodowego w jego karierze - doprowadzenie, mimo olbrzymich i piętrzących się trudności, do kompleksowego porozumienia pokojowego. W tych zabiegach to właśnie Clinton, a nie szefowa jego dyplomacji Madeleine Albright, gra pierwsze skrzypce. Stawka jest olbrzymia - przyczynienie się do takiego porozumienia może oznaczać dla amerykańskiego prezydenta Pokojową Nagrodę Nobla i w rezultacie szansę zatarcia niesmaku i kompromitacji z powodu skandalu obyczajowego z byłą stażystką Białego Domu Monicą Lewinsky.
Clinton, który już ponad rok korzysta z porad duchowych, rzadko mówi o próbie pozbawienia go przez zdominowany przez republikanów Kongres urzędu na drodze parlamentarnego dochodzenia. "Kiedy złożę urząd, będę miał więcej do powiedzenia. Do tego czasu będę spełniać swoje zobowiązania wobec Amerykanów, poświęcając się pracy" - tłumaczy. Clinton skupia uwagę nie tylko na Bliskim Wschodzie, ale również na realizacji porozumień pokojowych w Irlandii Północnej, sytuacji w Kosowie, poprawie stosunków z Chinami oraz poprawie wizerunku Stanów Zjednoczonych w ONZ, nadszarpniętego z powodu niepłacenia składek. Niestety, działania prezydenta na arenie międzynarodowej będą w coraz większym stopniu krępowane przez wewnętrzne uwarunkowania - przede wszystkim przez zdominowany przez republikanów Kongres i kampanię przed wyborami prezydenckimi roku 2000 jego powiernika i przyjaciela, wiceprezydenta Alberta Gore’a. Clinton, biorąc pod uwagę coraz wyraźniejsze w wynikach sondaży opinii publicznej zmęczenie urzędującym prezydentem, niewiele może pomóc Gore’owi. Będzie się więc starał przynajmniej mu nie szkodzić kontrowersyjnymi poczynaniami na arenie międzynarodowej. Wszystkie te działania dowodzą, że Clinton pragnie, aby pamiętano o jego dokonaniach w kraju i na świecie, stawiających go w jednym rzędzie z najwybitniejszymi prezydentami Stanów Zjednoczonych. Miał się zwierzać przyjaciołom, że żałuje, iż w przeciwieństwie do swojego politycznego wzorca - prezydenta Franklina Delano Roosevelta - nigdy nie musiał stawiać czoła wielkim historycznym wydarzeniom, jak lata wielkiej depresji po krachu na nowojorskiej giełdzie w 1929 r. czy II wojna światowa.
W ostatnim roku sprawowania władzy Clinton będzie osamotniony. Jego żona, coraz częściej używająca panieńskiego nazwiska Rodham, po przeprowadzce do Nowego Jorku będzie skoncentrowana na walce o mandat senatorski ze stanu Nowy Jork. Z kolei najważniejszy współpracownik Clintona - jeden z najbardziej znaczących i czynnych wiceprezydentów w historii Stanów Zjednoczonych - jest zajęty swoją kampanią o uzyskanie mandatu Partii Demokratycznej w tegorocznych wyborach prezydenckich. Nie będzie to zadanie łatwe, biorąc pod uwagę notowany w sondażach wzrost popularności jego konkurenta z Partii Demokratycznej Billa Bradleya. Gore unika Waszyngtonu, starając się stworzyć wrażenie bliskiego wyborcom działacza, który nie ma nic wspólnego z establishmentem politycznym stolicy.
Kiedy 55-letni Bill Clinton złoży urząd w styczniu 2001 r., będzie najmłodszym w historii Stanów Zjednoczonych emerytowanym prezydentem. Nic dziwnego, że Waszyngton aż huczy od plotek, co zrobi z resztą swojego życia już nie prezydent William Jefferson Clinton, ale obywatel Bill Clinton. Przede wszystkim musi spłacić długi. Dziennik "The Washington Post" poinformował, że następca Kennetha Starra, niezależny prokurator Robert Ray, zamierza zablokować ewentualne zabiegi prezydenta i jego żony o zwrot części kosztów prawnych związanych z dochodzeniem w sprawie nieśmiertelnej afery Whitewater i skandalem z Moniką Lewinsky. Obecnie Bill i Hillary Clintonowie są winni prawnikom prawie 5 mln USD - tyle kosztowała ich obrona przed zarzutami wysuniętymi przez niezależnego prokuratora.
Amerykańskich podatników dochodzenie to kosztowało już 47 mln USD. Kwota ta obejmuje zwrot opłat za obronę prawną osób - głównie pracowników Białego Domu - które zostały wezwane przez Kennetha Starra do składania zeznań. Wniosek o zwrot kosztów prawnych złożyło 58 osób, a dziesięć z nich otrzymało w sumie 28 tys. USD. Mimo że kadencja prokuratora Starra upłynęła latem ubiegłego roku, teoretycznie Clintonowie mogą się ubiegać o zwrot przynajmniej części astronomicznych kosztów swojej obrony prawnej. Spekulacje, czy prezydent zdecyduje się na taki krok, zbiegają się z opublikowaniem wyników sondaży opinii publicznej, z których wynika, że obecnie więcej Amerykanów niż przed rokiem uważa, iż Kongres powinien był usunąć Clintona z urzędu. O ile przed rokiem tylko 35 proc. ankietowanych mieszkańców USA było zdania, że decyzja Kongresu o rozpoczęciu procesu odsunięcia prezydenta od władzy była słuszna, o tyle dziś (jak wykazały badania sieci telewizyjnej CNN i Instytutu Gallupa) aż 50 proc. osób biorących udział w sondażu uważa, iż decyzja zdominowanej przez republikanów Izby Reprezentantów była uzasadniona.

Więcej możesz przeczytać w 3/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.