Gorzki smak obrony

Dodano:   /  Zmieniono: 
W czasach rozzuchwalenia przestępców, przed którymi nie jest w stanie nas ochronić państwo, nie możemy się też bronić sami
Zadziwiająca jest determinacja, z jaką prokuratura ściga broniących siebie lub innych przed przestępcą. Stawia przed sądami, żąda drakońskich kar i uporczywie składa apelacje od wyroków. Ludzie, którzy zastosowali skuteczną obronę, siedzą miesiącami w areszcie i przeżywają gehennę długotrwałego procesu. A opinia publiczna zadaje sobie pytanie, czy warto się przeciwstawiać złodziejowi lub bandycie. I wychodzi na to, że raczej nie warto.

Wszystkie te sprawy mogłyby się toczyć inaczej, gdyby znalazł się choć jeden odważny prokurator, który odmówiłby wszczęcia postępowania przeciwko broniącemu się, przyjmując, że nie popełnił on przestępstwa. Prokuratorzy wolą jednak nie brać na siebie odpowiedzialności i składają akty oskarżenia. A skoro już składają, to nie chcą sprawy przegrać i z maniackim uporem dążą do skazania niefortunnego obrońcy. Pretekstem do takiej praktyki są poglądy niektórych przedstawicieli nauki prawa karnego, zmierzające do zacieśnienia granic obrony koniecznej. Akceptacja takiego stanowiska prowadzi do nonsensownego i ponurego wniosku: w czasach wyjątkowego rozzuchwalenia przestępców, przed którymi nie jest w stanie nas ochronić państwo, nie możemy się też bronić sami. Bardzo to optymistyczny przekaz dla opinii publicznej i tak już w większości sparaliżowanej lękiem przed przestępczością.
A teraz krótki wykład próbujący wyjaśnić, o co chodzi. Obrona konieczna, będąca jedną z najstarszych instytucji prawnych, ma prostą i krótką formułę: "Nie popełnia przestępstwa, kto działa w obronie koniecznej, odpierając bezpośredni bezprawny zamach na jakiekolwiek dobro chronione prawem". Skąd w takim razie biorą się kłopoty ze stosowaniem jej w praktyce? Pochodzą one oczywiście nie z definicji podstawowej, ale z przepisu mówiącego o przekroczeniu granicy obrony. Kodeks karny z 1932 r. stwierdzał krótko: "W razie przekroczenia granicy obrony koniecznej sąd może zastosować nadzwyczajne złagodzenie kary, a nawet od kary uwolnić". Jednakże w 1969 r. mądry ustawodawca (wówczas socjalistyczny) postanowił sądom ułatwić życie i dopisał, że do przekroczenia tej granicy dochodzi "w szczególności gdy sprawca zastosował sposób obrony niewspółmierny do niebezpieczeństwa zamachu". I to sformułowanie okazało się furtką, przez którą przeciskają się poglądy ograniczające prawny zakaz obrony. Zachował je oczywiście najnowszy, najmądrzejszy i wcale już nie socjalistyczny ustawodawca z 1997 r.
Nie będę Państwa wciągał w dywagacje prawnicze, ale są profesorowie i sędziowie Sądu Najwyższego, którzy uważają, że nie można godzić umyślnie w życie napastnika w celu obrony mienia, gdy napastnik nie stosuje przemocy wobec osoby; że musimy podjąć sposób obrony wyrządzającej napastnikowi szkodę najmniejszą z możliwych; że powinniśmy się bronić w sposób umiarkowany. Zadziwiająca zaiste troska o dobro napastnika! I co tu się dziwić, że prokuratura i sądy mają kłopoty? Bo z humanitarnych wywodów Panów Profesorów wynika, że nie wolno strzelać do złodzieja, lecz należy umożliwić mu spokojne dokończenie dzieła i ucieczkę z łupem.
W jednej ze znanych spraw pani B. powinna przeprowadzić uprzejmą konwersację ze złodziejami na transformatorze, a po upewnieniu się, że kradną tylko drut miedziany, zaufać im i spokojnie czekać, aż skończą. W innej sprawie płk H. - jeżeli już musiał strzelać - powinien wypalić na wiwat, a nie w stronę uciekającego z radiem chłopaka. Pogratulujmy sobie kolejnej zdobyczy demokratycznego państwa prawa, tak dbającego o życie i zdrowie złodziei. Nie róbmy im krzywdy i dajmy spokojnie zarabiać na życie. Zamiast chwytać za broń, przyglądajmy się z filozoficzną zadumą, jak odjeżdża nasz samochód czy motocykl, a takie drobiazgi jak rower czy radio powinniśmy sami bez szemrania wręczać tym, którzy ich akurat potrzebują.
Życie wszystkich obywateli ma jednakową wartość i jest najwyższym dobrem. Ale wygrywa w nim szybki, bezczelny i zdecydowany na wszystko. I lepiej mu nie przeszkadzać, bo będą nas ciągali po sądach.
Więcej możesz przeczytać w 4/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.