Pomysł na pieniądze

Pomysł na pieniądze

Dodano:   /  Zmieniono: 
Wnioski racjonalizatorskie usprawniają otwieranie kas


Nawet milion złotych może dorobić w ciągu roczku do pensji członek kierownictwa przedsiębiorstwa, w którym udziały ma skarb państwa. Oczywiście, dorobić zgodnie z prawem i niezależnie od dochodów firmy, która może w tym samym czasie spokojnie bankrutować. Wszystko dzięki "wnioskom racjonalizatorskim", przynajmniej teoretycznie usprawniającym pracę przedsiębiorstwa. Wśród ludzi autentycznie działających - poza swymi służbowymi obowiązkami - na rzecz usprawnienia funkcjonowania przedsiębiorstwa jest też spora gromada tych, których pomysłowość przede wszystkim usprawnia otwieranie kas.
Mechanizm otwierający kasę jest prosty. Kiedy racjonalizatorski wniosek zostaje przyjęty i wdrożony, zgłaszającemu należy się procent od sumy, jaką zakład zaoszczędzi dzięki pomysłowi. Dziwnym trafem w zespołach zgłaszających wnioski figurują często członkowie wyższej kadry kierowniczej i władz przedsiębiorstw. Te same osoby oceniają wnioski i wyceniają je - często na tysiące złotych. Strumyk państwowej kasy przepływa spokojnie do kieszeni zaradnych dyrektorów, tymczasem posłowie - pracujący nad ustawą "Prawo własności przemysłowej" - bronią zapisu o racjonalizacji. Nie przekonuje ich fakt, że w państwach Unii Europejskiej spraw racjonalizacji nikt nie reguluje ustawowo, że zapisy te są sprzyjającą nadużyciom spuścizną po czasach gospodarki socjalistycznej. Czy po raz kolejny o obliczu polskiego prawa zadecyduje potężne lobby ? tym razem osób czerpiących zyski z racjonalizacji?
- Zapisy o racjonalizacji to czasy gospodarki centralnie sterowanej. Ustawa z 1972 r. zakładała, że wniosek racjonalizatorski nie musi być propozycją nowego rozwiązania, ale może być również "twórczym przystosowaniem znanego rozwiązania" - tłumaczy Wojciech Maciąg, dyrektor Departamentu Prawnego Urzędu Patentowego RP. Do ustawy dołączono tabele wynagrodzeń. W tłustych latach gierkowskich kwitł (na kredyt) kraj, kwitła więc i racjonalizacja w socjalistycznej gospodarce, a zwłaszcza dyrektorzy wielkiego państwowego przemysłu, którzy byli oczywiście czołowymi racjonalizatorami PRL. Pod wniosek można było "podczepić" takie pomysły, jak przedłużenie śrubki czy przestawienie biurek, ponadto z wnioskiem racjonalizatorskim nie było problemów, jakie nastręcza wynalazek i konieczność jego opatentowania. Jeden warunek był wszakże konieczny: - Trzeba było dopisać szefa. Przy wnioskach, za które mogły być większe pieniądze, dopisywało się kilka osób aż do samej góry - przyznaje wieloletni pracownik górnictwa, dziś poseł AWS.
Po 1989 r. w sprawie racjonalizacji w sektorze państwowym niewiele się zmieniło. Pomysły zgłaszano, pieniądze wypłacono, mimo że państwowe molochy stały na skraju bankructwa. W 1993 r. Sejm znowelizował ustawę i zlikwidował tabele wynagrodzeń, zaś za projekt racjonalizatorski uznano "rozwiązanie zgłoszone przez twórcę, nadające się do zastosowania". Przyjęto przy tym, że "podmiot gospodarczy może opracować według własnego uznania regulamin, jaki powinien spełniać wniosek racjonalizatorski". Szefowie państwowych firm odetchnęli z ulgą i z zapałem oddali się racjonalizatorskiej pasji. Zdarzały się projekty tak ekonomicznie uzasadnione, jak choćby - uwaga! - "wzrokowa regeneracja urządzeń". Awantura wybuchła w 1996 r., kiedy członkowie związku zawodowego Sierpień ?80 z wchodzącej w skład Katowickiego Holdingu Węglowego kopalni Staszic zaczęli się domagać kontroli wniosków. NIK podczas doraźnej kontroli w kopalni dopatrzyła się licznych nieprawidłowości w sposobie zgłaszania i rozpatrywania wniosków oraz wysokości wynagrodzeń. W latach 1994-1996 w kopalni zgłoszono 269 projektów, a zapłacono za nie prawie 6,5 mln zł. - 78 proc. wypłaconych pieniędzy pobrało 35 osób z kierownictwa kopalni, do projektów dopisywano zwierzchników - mówi Jacek Uczkiewicz, wiceprezes NIK. Wśród tych 35 osób z kierownictwa siedem zarobiło ponad 100 tys. zł. Ówczesny dyrektor kopalni dostał 230 tys. zł. - Wyniki nasunęły nam pomysł przeprowadzenia całościowej kontroli wniosków w przedsiębiorstwach z udziałem skarbu państwa - tłumaczy Uczkiewicz. W ubiegłym roku kontrolerzy zbadali 24 zakłady. Protokoły pokontrolne czekają na razie na podpis prezesa izby i są tajne, lecz z naszych informacji wynika, że stwierdzono nieprawidłowości i nadużycia. Dotyczą one głównie braku kryteriów przyjmowania wniosków i wynagradzania autorów projektów. Powszechny jest udział wyższej kadry kierowniczej w tworzeniu i zgłaszaniu wniosków. Fakt ten budzi niepokój przede wszystkim dlatego, że osoby te w ramach obowiązków służbowych mają dbać o unowocześnianie swoich zakładów - tak więc dostają dodatkowe pieniądze za objęte kontraktem obowiązki.
Niechlubnym liderem raportu będzie KGHM Polska Miedź, gdzie w ciągu ostatnich czterech lat składano 120-130 wniosków rocznie (w Hucie Sendzimira było ich kilkanaście, ale już w Bydgoskich zakładach Organika-Zachem - 136). W 1998 r. na honoraria dla twórców wydano z kasy przedsiębiorstwa 24 mln zł, zaś na nagrody za projekty - 14 mln zł. Rok wcześniej wydatki rozłożyły się inaczej: 6,5 mln zł na wynagrodzenia dla twórców i 41 mln zł na nagrody za projekty. Wynagrodzenia za projekty wyliczano "w słusznej proporcji do korzyści uzyskanych z wdrożenia wniosku". Korzyści, czyli sumy, jakie firma zaoszczędzi dzięki nowemu rozwiązaniu, wzrastały więc z każdym rokiem. Jeśli w 1997 r. miały one wynieść 43 mln zł, to w 1998 r. już 236 mln zł. "Słuszna proporcja" w wypadku KGHM wynosiła 7-12 proc. wyliczonej sumy oszczędności, w zakładach Organika-Zachem było to 8-20 proc. Najwybitniejszym racjonalizatorem Polskiej Miedzi okazał się jeden z dyrektorów kopalni, który w 1998 r. otrzymał z tytułu wniosków ponad milion złotych; kilku kolejnym osobom z wyższej kadry kierowniczej wypłacono po 700 tys. zł, a jeszcze kilku - od 100 tys. zł do 200 tys. zł. W 1999 r. nowy zarząd koncernu wprowadził nowe kontrakty, w których zabrania się kadrze kierowniczej czerpania dodatkowych zysków z racji projektów racjonalizatorskich. KGHM będzie jednak zmuszony wypłacić należne byłym dyrektorom pieniądze co do złotówki. Jak dowodzą przykłady z Górnego Śląska, odmowa wypłaty równa się procesowi "racjonalizatora" z zakładem. Procesowi, który zakład przegra, bo umowa, mimo że zawarta często przez "racjonalizatora dyrektora" z "dyrektorem racjonalizatorem", pozostaje umową i ma moc prawną. Jedyną szansą uniknięcia wypłaty gigantycznych sum jest udowodnienie, że oszczędności zostały przeszacowane lub że wniosek nie został i nie zostanie wdrożony.
Zracjonalizowanie takiej racjonalizacji nie dla wszystkich byłoby opłacalne. Przez prawie cały 1999 r. posłowie trzech sejmowych komisji pracowali nad nowym prawem własności przemysłowej, mającym unormować m.in. zagadnienia związane z wynalazkami i wynalazczością. W rządowym projekcie, który był punktem wyjścia dyskusji, rozszerzono zapis o racjonalizacji. Zgodnie z art. 7 projektu przedsiębiorcy "mogą przewidzieć przyjmowanie wniosków racjonalizatorskich", ale będą musieli w regulaminie określić "przynajmniej, jakie rozwiązania uznaje się w przedsiębiorstwie za wnioski racjonalizatorskie, a także sposób załatwienia zgłoszonych projektów i zasady wynagradzania twórców". Jednocześnie w myśl ustawy za wniosek będzie można uznać "każde rozwiązanie nadające się do wykorzystania, nie będące wynalazkiem, wzorem użytkowym, wzorem przemysłowym lub topografią układu scalonego". Słowem będzie można "racjonalizować" wszystko, na co zgodzą się szefowie przedsiębiorstwa państwowego, bo nikt nie ma wątpliwości, że w prywatnych zakładach obowiązują normalne zasady wynagrodzenia za wykonywaną pracę.
- Ten zapis nie zaszkodzi. Nikogo nie zmusza się do uruchamiania tych procedur - przekonuje Wojciech Maciąg. Niektórzy posłowie pracujący w podkomisji zajmującej się projektem są jednak innego zdania. - Proponowałem, by wykreślić ten artykuł. Będę to chyba postulować w trakcie debaty nad projektem - mówi Grzegorz Walendzik, poseł AWS. Powołuje się on na własne doświadczenia w kierowaniu firmą zmuszoną wypłacać absurdalnie wysokie kwoty za wnioski, które nigdy nie zostały zrealizowane, a które wzajemnie podpisywali sobie poprzedni członkowie kadry kierowniczej. - Jeśli ktoś rzeczywiście wymyśli coś ekstra dla firmy, to i tak dostanie za to pieniądze, tymczasem ci, którzy robią to w ramach etatu, nie powinni mieć możliwości naciągania prawa - tłumaczy Walendzik. Niestety, jego opinii nie podzielili koledzy. - Wprawdzie zastanawialiśmy się, czy tego nie wykreślić, ale przekonała mnie masa listów od racjonalizatorów i to wcale nie z państwowych zakładów, ale również z Daewoo - mówi poseł Czesław Sobierajski z AWS, sprawozdawca projektu. Wtóruje mu poseł Ewa Sikorska-Trela z AWS, dodając, że wniosek racjonalizatorski to co prawda projekt niższego rzędu niż wynalazek, ale "zawsze wkład intelektualny, który należy promować". Posłowie uznali, że pomysły trzeba premiować, a jak twierdzi poseł Sobierajski, "dopiero życie pokaże, jak ustawa się sprawdza". - Zresztą przepis i tak umrze śmiercią naturalną wraz z całkowitą prywatyzacją przemysłu - zauważa członek podkomisji poseł Piotr Lewandowski z Unii Wolności. Tak pewnie będzie i za kilka lat problem przestanie istnieć. Te kilka lat jednak potężna grupa nacisku przeliczy na miliony złotych. Problem zniknie, ale pozostanie często ostatnio zadawane pytanie o rolę lobby w stanowieniu polskiego prawa i cenę, jaką polska gospodarka płaci za korzystne dla tych lobby rozwiązania.

Więcej możesz przeczytać w 4/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.