Wolność, równość, bogactwo

Wolność, równość, bogactwo

Dodano:   /  Zmieniono: 
Dwudzieste stulecie to starcie dwóch koncepcji dochodzenia do zamożności: pierwszej - opartej na wykorzystaniu odwiecznego dążenia jednostki do poprawy swego losu - i drugiej, w której o możliwościach i warunkach pomnażania majątku obywateli decyduje opiekuńcze i wszechobecne państwo
Przypominanie, jakim wynikiem zakończył się ten pojedynek, szczególnie potrzebne wydaje się właśnie w Polsce. Przecież pół wieku byliśmy przymusowo odizolowani od poważnych dyskusji cywilizacyjnych. Tutaj także miliony ludzi gotowe są głosować na kogoś w rodzaju Tymińskiego, kto zapewni im wieczną szczęśliwość w postaci kapitalizmu w sklepie i socjalizmu w robocie.

Państwo kontra rynek
Jeśli sięgnąć do prasy ekonomicznej z lat 50., okaże się, że nikt nie zakładał, iż Tajwan może się rozwinąć szybciej niż Indie. Przeciwnie, te ostatnie uważane były za przykład kraju mającego atuty w ręku: elitę wykształconą na brytyjskich ideach tzw. fabiańskiego socjalizmu, nieźle rozwinięty przemysł oraz sprawną biurokrację, wierną misji kierowania rozwojem własnego kraju, a wreszcie klasę polityczną demonstrującą swoje przywiązanie do ideałów sprawiedliwości i opiekuńczości wobec "maluczkich". Tajwan, Korea czy Hongkong w ogóle nie liczyły się w dyskusjach o przyszłości krajów słabo rozwiniętych. Bo też z punktu widzenia ówczesnego myślenia o rozwoju nie posiadały niczego. Były biedne jak Indie, nie miały bogactw naturalnych (tak ponoć ważnych dla rozwoju) i nie dysponowały rozwiniętym przemysłem. Istotną zaletą okazało się też słabe wykształcenie dominujących elit socjalistycznych. I to właśnie stworzyło tym społeczeństwom szansę, którą wykorzystały. W Hongkongu, posiadłości kolonialnej Wielkiej Brytanii, otwartą na świat gospodarkę wolnorynkową wprowadzono, nie oglądając się na to, co myśleli mieszkający tam Chińczycy. Tajwan i Korea Południowa - nie bez wpływu wspierających ich niepodległość Stanów Zjednoczonych - zaczęły doceniać rolę rynku i zdecydowały się na większe otwarcie gospodarki na bodźce płynące ze świata.
To wystarczyło. Proste recepty klasyków ekonomii - niskie podatki i oszczędne, wydające mało publicznych pieniędzy rządy oraz decydująca rola otwartego rynku, który sygnalizował, co produkować i skąd brać surowce - okazały się skuteczne. Ludzie - zgodnie z odwiecznym dążeniem do poprawy swego losu - pracowali dużo i solidnie, a płacąc niskie podatki, oszczędzali wielką część swoich dochodów, dzięki czemu otwierali własne firmy, inwestowali i - naturalną koleją rzeczy - stawali się coraz zamożniejsi. Efekty pracy jednostek sumowały się, dając rewelacyjnie wysoki wzrost gospodarczy tych krajów.
Przez ostatnie pół wieku Indie wydawały na świadczenia socjalne wielokrotnie więcej (w proporcji do PKB) niż Tajwan. I co z tego? Dzisiaj PKB na mieszkańca jest większy na Tajwanie aż dwudziestokrotnie! Jakie znaczenie może mieć w tych warunkach większa opiekuńczość państwa indyjskiego? Dzięki dwudziestokrotnie wyższemu dochodowi na mieszkańca biedniejszym Tajwańczykom powodzi się dziś niewyobrażalnie lepiej bez opieki państwa niż biedniejszym Hindusom, którzy mieszkają w kraju z systemem świadczeń socjalnych. To ważna lekcja płynąca z rywalizacji modelu państwa opiekuńczego z modelem stawiającym na wolność gospodarczą, w szczególności wolność podatkową.

Amerykańska droga
Nawet lewicowa europejska propaganda nie może dzisiaj ukryć faktu, że to Stany Zjednoczone nadają ton światowej gospodarce, rozwijając się szybciej i wszechstronniej niż Europa Zachodnia. Tymczasem podkreśla się z naciskiem, że rządy socjaldemokratyczne są sprawiedliwsze, bardziej opiekuńcze, dbają o mniej zamożne warstwy społeczne. To mit - wszak również pod względem społecznym Europa Zachodnia znajduje się daleko za USA. U źródeł amerykańskich sukcesów społecznych leżą dwa czynniki: niższe podatki i większa wolność gospodarcza.
A co w Europie? Jeśli ktoś, na przykład w Szwecji, znajduje się na dole drabiny dochodów, to istnieje niezmiernie wysokie prawdopodobieństwo, że pozostanie tam przez całe życie. Niewiele mniejsze jest prawdopodobieństwo, że na dole drabiny pozostaną również jego dzieci i wnuki. Z drugiej strony jest pewne, że przedstawiciele Wallenbergów, najbardziej znanej rodziny szwedzkich kapitalistów, pozostaną na zawsze na szczycie tej drabiny. To paradoks państwa opiekuńczego, zbudowanego dzięki wysokim podatkom. Ponieważ w ostatnich dziesięcioleciach szwedzkie państwo zabierało przeciętnie zarabiającemu połowę jego dochodów, zaś nieco lepiej zarabiającemu jeszcze więcej, nie miało najmniejszego znaczenia, że najzamożniejszym zabierano nawet 95 proc. dochodów. Tym samym możliwości oszczędzania i inwestowania zostały tak ograniczone, że wszelkie zmiany w strukturze społecznej są praktycznie niemożliwe.
Tymczasem szanse "awansu po drabinie dochodów" są nieporównanie większe w USA. Tam, gdzie państwo zabiera mniej w postaci podatków (zwłaszcza podatków od dochodów indywidualnych), bodźce do pracy i oszczędzania oraz przedsiębiorczości i inwestowania są znacznie silniejsze. Zazwyczaj jednak krytykuje się duże rozpiętości między poszczególnymi kategoriami drabiny dochodów. Pomija się natomiast istotny problem: kwestię szans pięcia się w górę osób znajdujących się na dole społecznej drabiny.
Badania przeprowadzone w USA w latach 1979-1988 (w okresie tzw. liberalnej rewolucji reaganowskiej) pokazały, że 85,8 proc. najmniej zarabiających (20 proc. zatrudnionych) znalazło się w grupach o wyższych dochodach! Wprawdzie 14,2 proc. pozostało w najniższej kategorii, ale 14,7 proc. w ciągu jednej dekady awansowało do grupy najlepiej zarabiających. Inaczej mówiąc, podatnik z najniższej grupy dochodów miał nieco większe szanse znalezienia się w najwyższej kategorii dochodów niż pozostania w najniższej! Który kraj w skostniałej, przesocjalizowanej i przeregulowanej Europie może się pochwalić taką społeczną mobilnością?
Innym rzekomym dowodem wyższości socjaldemokratycznej Europy nad Ameryką jest charakter nowo tworzonych stanowisk pracy w USA. Nie można jednak zaprzeczyć, że w Ameryce przybywa wielokrotnie więcej miejsc pracy niż w Europie. Ale trzeba to jakoś obrzydzić, więc używa się na przykład argumentu o nisko płatnych stanowiskach sprzedawców. Tymczasem nawet to jest mitem! Aż 82 proc. stanowisk pracy stworzonych w latach rewolucji reaganowskiej powstało w wysoko płatnych kategoriach: menedżerów, profesjonalistów różnych specjalności, techników średniego szczebla itp. Zresztą gdyby tak nie było, skąd wzięłaby się niewiarygodnie wysoka społeczna mobilność Amerykanów?

Dla każdego coś miłego
Zawsze istnieje nadzieja, że ktoś, kto uważa za sprawiedliwe, iż bogaci płacą więcej, i traktuje niskie podatki jako system, w którym bogatsi płacą jednak mniej, przekona się do liberalnego modelu. W rzeczywistości jest odwrotnie: im mniejsze stawki podatkowe, tym więcej płacą bogatsi.
Radykalna obniżka stawek podatku od dochodów indywidualnych nastąpiła w USA w 1984 r., ale już wcześniej obniżono najwyższą stawkę. W latach 1981-1990 jeden procent najwyżej zarabiających zwiększył swój udział w ogólnych wpływach z podatku z niespełna 18 proc. do ponad 25 proc. To samo dotyczy górnych 5 proc. podatników. Tymczasem najmniej zarabiająca połowa amerykańskich podatników zmniejszyła swój udział w podatkach z 7,4 proc. do 5,6 proc. Zaskoczenie? Nie dla posługujących się logiką liberalnych ekonomistów, którzy ciągle przypominają proste prawdy. Jedna z nich głosi, że nikt nie lubi być okradany (nawet w majestacie prawa) z zarobionych pieniędzy. A bogaci między innymi dlatego są bogaci, że potrafią chronić swoje pieniądze przed pazernym fiskusem. Kiedy podatki są wysokie, lokują kapitał w tzw. przechowalniach podatkowych (na przykład obligacje komunalne), które zysk dają marny, ale za to chronią kapitał przed opodatkowaniem. Kiedy podatki zostają obniżone, bogaci wyjmują pieniądze z przechowalni i inwestują w wysoce zyskowne przedsięwzięcia. Ich dochody rosną wyraźnie, a chociaż płacą niższą stawkę podatku, to od większego dochodu odprowadzają jednocześnie większą masę podatku. Wszyscy są zadowoleni: bogaci - bo więcej zarobili, fiskus - bo zabrał więcej pieniędzy. Prawda, że proste? Tyle że trudne do przełknięcia dla zacietrzewionych obrońców "sprawiedliwości społecznej".
Ludzkie zachowania są zawsze jednakowe w jednakowych sytuacjach. Tak jest i będzie - zawsze i wszędzie. I nie dotyczy to tylko podatków od dochodów indywidualnych. Wielkość podatku od zysków kapitałowych wywołuje dokładnie takie same reakcje: im wyższy jest podatek, tym niższe wpływy do fiskusa. I odwrotnie.

Widmo wolności
Jak łatwo dostrzec, to wolność gospodarcza, a nie wszechobecne państwo prowadzi do zamożności. Mało tego - wolność gospodarcza, w tym niskie podatki, wygrała z interwencjonizmem i opiekuńczością państwa nie tylko w gospodarce, ale także na niwie społecznej. I bogatszym, i biedniejszym powodzi się znacznie lepiej w warunkach wolności gospodarczej, a co nie mniej ważne dla biedniejszych - w warunkach wolności i niskich podatków mają oni znacznie większe szanse pięcia się w górę pod drabinie zamożności. W dodatku na naprawdę niezbędne wydatki państwa bogatsi łożą wtedy, gdy podatki są niskie. Takie jest przesłanie na nadchodzące stulecie. Im później dotrze ono do naszej świadomości, tym gorzej dla nas wszystkich, a najgorzej dla biedniejszych.

Artykułem Jana Winieckiego pragniemy zaanicjować dyskusję o ograniczeniach, jakie podatek progresywy nakłada na rozwój gospodarczy i zamożność obywateli. Na Państwa opinie autor czekać będzie 16 sierpnia 2000 r. o godz. 13 w internetowej kawiarence "Wprost" (www. wprost.pl lub cafe wprost. pl).
Więcej możesz przeczytać w 33/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.