Muzyka w wielkim mieście

Muzyka w wielkim mieście

Dodano:   /  Zmieniono: 
Rzadko się zdarza, żeby film był lepszy niż książka. "Przeboje i podboje" Stephena Frearsa są takim wyjątkiem
Tomasz Raczek: - Panie Zygmuncie, rzadko się zdarza, żeby film był lepszy niż książka, ale wygląda na to, że "Przeboje i podboje" Stephena Frearsa są lepsze niż popularna powieść Nicka Hornby'ego.
Zygmunt Kałużyński: - Mimo że ta książka była bestsellerem, była to rzecz marginesowa. Co zostało z książki w filmie, zastanawiać mogliby się więc jedynie wielcy fani młodocianej muzyki.
TR: - Na pewno się tacy znajdą, ale sądzę, że więcej będzie tych, którzy po prostu odnajdą w tym filmie znane sobie klimaty, miłe sercu konesera muzyki, będącego trochę poza głównym nurtem, gardzącego popem i uciekającego w świat muzyki jak w bezpieczne schronienie przed komercyjnym i generalnie wrogim światem zewnętrznym.
ZK: - (Tutaj muszę dodać informację dla naszych czytelników, że Tomasz Raczek, mówiąc to wszystko, patrzył mi natarczywie w oczy, bo to do mnie się stosuje. I słusznie). Właśnie dlatego, że ta muzyka jest dla mnie obca, było dla mnie kłopotem, jak się do tego filmu odnieść. Nie potrafię wręcz rozróżnić różnych sposobów wykonawstwa w muzyce, która - jakakolwiek by była: z lat 60. czy współczesna - ma melodyjkę składającą się z powracających z uporem trzech czy czterech nut, szalenie agresywny akompaniament oparty na perkusji, przeważnie wybijającej banalny, monotonny i uporczywy rytm, z towarzyszeniem gitary elektrycznej o lepkim, metalowym, czepliwym, męczącym dźwięku. Dla takiego jak ja starego amatora muzyki symfonicznej to nie jest muzyka.
TR: - Panie Zygmuncie, ma pan jednak wiele wspólnego z bohaterami tego filmu, bo przecież "Przeboje i podboje" rozgrywają się w sklepie płytowym mającym charakter antykwariatu - tu sprzedaje się unikaty: czarne krążki winylowe. Co prawda z muzyką rockową i to najczęściej alternatywną, niemniej jednak to są stare płyty. A wiem, bo przecież widziałem, że ma pan wspaniałą kolekcję takich starych płyt: co z tego, że jest na nich nagrana inna muzyka. To jest ten sam rodzaj pasji.
ZK: - (Informuję naszych czytelników, że Tomasz Raczek i przy tej wypowiedzi patrzył mi natarczywie w oczy, wiedząc, że popełnia demagogię). Przecież na staroświeckiej płycie można wszystko nagrać: mamy na przykład wypowiedzi Lenina z roku 1920 (posiadam w swojej kolekcji). Jeśli idzie o ten film, to jednak odebrałem go z sympatią i nawet przejęciem. Ma on dla mnie dwie strony: jedna to ta, o której rozmawiamy do tej pory...
TR: - ...i dzięki której nabiera swego rodzaju kultowości...
ZK: - ...a druga to wątek obyczajowy. To komediodramat, którego główną postacią jest właściciel sklepu z płytami. Jego pracownicy reprezentują takie znawstwo, iż słucha się tego z osłupieniem: potrafią się pobić o to, że tytuł jakiejś piosenki został przekręcony.
TR: - Nasi bohaterowie, młodzi mężczyźni, którzy potrafią się pobić o błąd w tytule piosenki mało znanego zespołu, owszem, są oryginałami, ale jeśli spojrzeć na nich z perspektywy życia osobistego, to okazują się straszliwie banalni. Cała ich wyjątkowość gdzieś pryska - są po prostu zwyczajnymi, samotnymi chłopakami, poszukującymi życiowej partnerki. Ta potrzeba wydaje się na początku każdemu z nich czymś absurdalnym, ale w końcu przekonują się, że po prostu lepiej tak żyć.
ZK: - Jesteśmy więc w naszej rozmowie zagrożeni, że zniechęcimy widzów do tego filmu, bo również ta partia obyczajowa nie wygląda na oryginalną, a jednak jest to film, który się wyróżnia. To wszystko, co pan powiedział, pokazane jest w sposób wnikliwy, z dokładnością obserwacji psychologicznej.
TR: - I wpisuje się, panie Zygmuncie, w pewien nurt filmowy i literacki ostatnich lat, jednak prezentując sprawy z drugiej strony. Bohaterami "Przebojów i podbojów" są mężczyźni, a film przedstawia generalnie męski punkt widzenia. Pokazuje jednak te same sytuacje, które równocześnie możemy oglądać na ekranach telewizorów w bardzo popularnym serialu "Seks w wielkim mieście" - tam z punktu widzenia czterech przyjaciółek opowiadających o swoich podbojach. Wielkim powodzeniem cieszy się również książka Helen Fielding "Dziennik Bridget Jones", opowiadająca podobną historię widzianą oczami dziewczyny. Ten film wpisuje się zatem w modny obecnie styl opowiadania o potrzebach psychicznych i erotycznych młodych ludzi.
ZK: - Mój pozytywny odbiór "Przebojów i podbojów" (wobec których powinienem właściwie być obojętny i nieprzemakalny) tłumaczyłem sobie tym, że jest to jednak przekonujący ochłap życia. Dwa wątki filmu - muzyczny i obyczajowy - łączą się z sobą: może upraszczam, ale mam wrażenie, że cała treść tej muzyki to głos emocjonalny młodego pokolenia. Typy, które tutaj obserwujemy, ilustrują podobne stanowisko w życiu. Głównym tematem filmu jest obsesja młodego bohatera (granego przez Johna Cusacka), związana z potrzebą znalezienia miłości, która by do niego pasowała. Kocha Laurę, ale ona od niego odeszła, bo nie mogli się porozumieć. Ma też trzy przygody, przy czym każda jest typowa. Pierwsza to Charlie (Catherine Zeta-Jones), która jest dla niego za dobra. Druga to taka przeciętna, rozkrzyczana histeryczka, która mogłaby może być dobrą gospodynią dla jakiegoś urzędnika, ale przez swoje wymagania nie pasuje. Trzecia to przelotna przygoda z taką samą profesjonalistką jak on, zainteresowaną muzyką. Czyli dla niego jedyną życiową szansą jest jednak Laura, która jest taka jak ta muzyka. Pokazanie tych charakterów to jest to, co takiego widza jak ja przekonuje.
TR: - Tu też jest wyjaśnienie, dlaczego film jest lepszy od książki: to zasługa aktorów i reżysera! Jak zwykle w wypadku Stephena Frearsa reżyseria jest wyważona i szczegółowa. Bardzo ryzykowny zabieg, jakim były długie monologi bohatera do kamery, powiódł się głównie dzięki znakomitej grze Johna Cusacka, który wygląda, jakby był stworzony do tej roli. Cusack miał pomysł, jak zagrać tę postać. Dowartościował ją i niejako obronił.
ZK: - Frears jest autorem wybitnego filmu "Niebezpieczne związki" z Glenn Close. To reżyser, który jak mało kto potrafi połączyć obserwację realistyczną z sentymentem, pasją i namiętnością. Z mojego punktu widzenia, który jest odległy i od pokolenia, i od środowiska, wygląda to tak: Cusack jest przekonujący i jako fan muzyki, i jako młody człowiek stojący na rozdrożu. Do tego stopnia, że dla każdego ten film będzie ludzki.
Więcej możesz przeczytać w 33/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.