Przestrogi Balcerowicza

Przestrogi Balcerowicza

Dodano:   /  Zmieniono: 
W grudniu ubiegłego roku reprezentujący AWS Jerzy Kropiwnicki przekonywał, że gospodarka wskutek zbytniego schładzania jest w kiepskiej kondycji i może być źle.
Wkrótce potem przewodzący Unii Wolności Leszek Balcerowicz uspokajał, że nie jest i nie będzie źle. W styczniu 1999 r. role się odwróciły. Teraz Leszek Balcerowicz w swoim memorandum przestrzega, że grozi nam bez- robocie i chaos, a przedstawiciele AWS twierdzą, iż wicepremier przesadza. Inteligentny obserwator kręci głową i zastanawia się: "Jest dobrze, czyli źle, o co tutaj chodzi? Na pewno o politykę!". AWS jako ugrupowanie stworzone ad hoc z tak różnych opcji, jak konserwatywni ludowcy Aleksandra Halla i radiomaryjni katolicy panów Łopuszańskiego i Jackowskiego, nie miała spójnego programu ekonomicznego. A nawet więcej, nie miała w chwili politycznego startu żadnej wizji tego, co należy czynić w gospodarce. Dlatego do worka z napisem "program wyborczy" wrzuciła, co miała pod ręką: program uwłaszczenia profesora Bieli, Prokuratorię Generalną, eseldowski projekt kas chorych. Nie trzeba dodawać, że wszystko to miało zapewniać szybki i powszechny dobrobyt. Taki "program" nie do końca pokrywał się z zamierzeniami gospodarczymi Unii Wolności. Ta jednak znalazła się w sytuacji podstarzałej i niezbyt bogatej panny młodej. Musiała się godzić na kawalera, jaki jej się trafia. Alternatywnym rozwiązaniem było samotne usychanie w opozycji albo mariaż z SLD. Uznano, że nie ma wyjścia: trzeba brać, co daje los, i liczyć, że jakoś to będzie. Do osiągnięcia celu wstępnego AWS, określanego często jako osławione Teraz K...My, przedstawiony program wystarczał. Dalej mogłoby być już nieco gorzej. W tej sytuacji pojawienie się Unii Wolności i Leszka Balcerowicza, gotowego przejąć odpowiedzialność za gospodarkę, było dla AWS zrządzeniem niebios. Problem polega na tym, że proponowana przez szefa UW polityka jest wprawdzie - jak pokazuje porównanie Polski z innymi byłymi "demoludami" - na dłuższą metę bardzo skuteczna, ale nie sprawia, że w nocy z piątku na sobotę każdy obywatel staje się bogatszy o trzysta milionów. Raczej przeciwnie. Ofiarowując zwycięstwo za cenę "krwi, potu i łez" (prywatyzacji, ograniczania wzrostu płac i dyscyplinowania wydatków budżetowych), pobudza protesty skrzywdzonych: górników, hutników, pracowników zbrojeniówki czy rolników. Dodatkowo sprawę komplikuje brak wewnętrznej spójności AWS. Obok - stanowiących chyba większość - ludzi myślących o gospodarce w kategoriach realnych jest w niej sporo "romantyków ekonomicznych". Z zarzutu, że AWS nie realizuje swojego programu, uczynili podstawową broń w walce (na wszelkie krytyczne uwagi pod adresem swojego projektu prof. Biela odpowiada: "Przecież AWS zapisała w swoim programie powszechne uwłaszczenie"). Nie jest to zarzut błahy. W sytuacji sporego niezadowolenia tych grup społecznych, których nie potrafiono włączyć w tryby sprawnie funkcjonującej gospodarki rynkowej, nie jest trudno zdobyć polityczne poparcie, lansując tezę, że AWS zdradziła swój elektorat i oddając władzę ekonomiczną Unii Wolności, idącej na pasku Międzynarodowego Funduszu Walutowego, prowadzi z nią kraj do upadku. Rok po wyborach sytuacja kierownictwa Akcji Wyborczej Solidarność jest zatem nie do pozazdroszczenia. Nie dość, że tańcząc na linie, musi wykonywać turecki szpagat, opierając prawą nogę na twardym fundamencie realiów gospodarczych, gdy lewą nogę ciągnie w bok presja społeczna (rozbudzona demagogicznymi obietnicami), to jeszcze okazuje się, że owa lina zrobiona jest z solidnego drutu kolczastego. Przez rok w tej niewygodnej pozycji dało się wytrzymać dzięki podziałowi pracy: panowie Rybicki i Żak straszyli unię, premier Buzek łagodził konflikty, a przewodniczący Krzaklewski dwoił się w oczach. Przed południem prowadził demonstrację protestacyjną, a po południu podpisywał z demonstrantami kompromisowe porozumienie. Przez rok ta strategia wystarczała.


AWS przydałby się jakiś miejscowy Gorbaczow, który zaprowadziłby w tym ugrupowaniu nieco głasnosti

Także sytuację unii trudno określić jako komfortową. Po pierwsze, silniejszy partner dzieli się z nią owocami władzy w sposób podobny do tego, w jaki Rosja dzieliła się z ludową Polską łupami wojennymi. Po drugie, rola "czarnego luda", który ponosić ma odpowiedzialność za negatywne aspekty reform, nie najkorzystniej wpływa na popularność partii. Cóż jednak unia może zrobić? Niewiele. Dlatego co pewien czas robi awanturę. W praktyce makroekonomicznej nie istnieje nic takiego jak "czysta ekonomia". Zawsze przeradza się ona w ekonomię polityczną, w której istotne znaczenie odgrywają interesy finansowe i korzyści polityczne zarówno rządzących, jak i ubiegających się o władzę. Warto to sobie uświadomić, aby spokojnie rozważyć, co też takiego powiedział Leszek Balcerowicz i w jakim stopniu jego przestrogi są słuszne. Oceniając stan gospodarki odziedziczony po ekipie SLD-PSL, wicepremier zwrócił uwagę na kilka negatywnych zjawisk: nadmierną kreację "pustego" popytu, wywołanego niską dyscypliną finansów publicznych, nadmierny wzrost płac w przedsiębiorstwach państwowych, tolerowanie rosnącego zadłużenia tych przedsiębiorstw i jednostek budżetowych (szczególnie służby zdrowia). Wskazał na opóźnienie prywatyzacji i brak restrukturyzacji takich sektorów gospodarki, jak górnictwo, energetyka, telekomunikacja, ubezpieczenia, transport, przemysł zbrojeniowy; napiętnował wreszcie błędną politykę rolną, nie stymulującą wzrostu efektywności i nie poprawiającą dochodowości ludności wiejskiej. Na te odziedziczone zagrożenia nakłada się pogorszenie sytuacji zewnętrznej, związane z kolejnymi kryzysami finansowymi na świecie i ogólnym spadkiem koniunktury. Jest to czynnik niezależny, którego skutki może łagodzić odpowiednia polityka gospodarcza. Niestety - zdaniem Leszka Balcerowicza - prowadzona obecnie polityka jest niespójna i obok niewątpliwych osiągnięć (obniżka inflacji i redukcja nadmiernego popytu, stopniowa deregulacja cen energii oraz reformy: emerytalna i samorządowa) wykazuje wiele zaniedbań. Sprowadzają się one do utrwalenia wszystkich odziedziczonych problemów. Nie uporano się z narastającym zadłużeniem: kopalń, zbrojeniówki i PKP. Pomimo dwumiliardowej dotacji ich łączne zadłużenie wzrosło w 1998 r. z 17,7 mld zł do 20,8 mld zł. Nie poprawiła się dyscyplina budżetowa. Zaległości, jakie wobec budżetu i ZUS ma 21 największych publicznych dłużników, wzrosły o ponad połowę i wyniosły 4,5 mld zł (dodać tu można konieczność wyasygnowania z budżetu dodatkowo ponad 800 mln zł na pokrycie zasiłków chorobowych). Równocześnie zahamowany został program prywatyzacji energetyki (Górnośląskie Zakłady Energetyczne i Zespół Elektrowni Pątnów-Adamów-Konin), hutnictwa oraz przemysłów naftowego i cukrowniczego. Niepokój premiera budzi także sytuacja w służbie zdrowia, na którą składa się lawinowy wzrost "dzikiego" zadłużenia tej sfery (łącznie z zaległościami w refundacji leków sięgnęło ono 6 mld zł) oraz źle przygotowany i niekompetentnie wprowadzany system kas chorych. Na zakończenie listy zarzutów Balcerowicz oskarża koalicjanta o działania mogące jeszcze bardziej popsuć sytuację. Ma tu na myśli lansowanie projektów ustaw dotyczących powszechnego uwłaszczenia, Prokuratorii Generalnej i skrócenia czasu pracy, a także zablokowanie reformy podatkowej. W odróżnieniu od równie sławnego raportu prokuratora Starra raport Balcerowicza nie zawiera specjalnych rewelacji. Nie ma w nim przynajmniej niczego takiego, o czym od dawna nie pisałaby prasa i co nie byłoby znane specjalistom. Zarazem oczywiste jest, że po skomasowaniu w jednym zwięzłym tekście memorandum nieźle spełnia funkcję "czarnego scenariusza" i prognozy ostrzegawczej. W jakimś stopniu już tę funkcję spełniło. Opinia publiczna została poinformowana. Projekt profesora Bieli odesłano (oby na zawsze) do "dalszych analiz", minister Wutzow wystąpił w roli kozła ofiarnego. Oponenci Leszka Balcerowicza zwracają uwagę na - być może nieprzypadkową - koincydencję czasową między jego wystąpieniem na unijnej konferencji i końcową fazą negocjacji na temat obsady stanowisk w urzędach wojewódzkich oraz na nieuniknioną kolejną fazę negocjacji koalicyjnych. Marian Krzaklewski oświadczył, że negocjacje te powinny się toczyć w spokoju i dyskrecji. Jak zapewnił, on przynajmniej nie popełni błędu swego partnera i nie ujawni publicznie informacji zawartych w tajnym raporcie o stanie państwa. Mimo że nie podoba mi się porównywanie rządów PZPR i AWS, jednak po tej wypowiedzi Mariana Krzaklewskiego opadły mi ręce. Bo jeżeli to, co powiedział Leszek Balcerowicz, jest supertajne, to zastanawiam się, czy AWS nie przydałby się jakiś miejscowy Gorbaczow, który zaprowadziłby w tym ugrupowaniu nieco głasnosti.

Więcej możesz przeczytać w 5/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.