Diament i popiół

Diament i popiół

Dodano:   /  Zmieniono: 
Oscar dla Andrzeja Wajdy jest spóźniony o ćwierćwiecze
Oscar za całokształt dorobku artystycznego zasłużenie wskazuje na Andrzeja Wajdę. Szkoda tylko, że Amerykańska Akademia Filmowa mniej była dla niego łaskawa w czasach, gdy jego filmy poruszały wyobraźnię milionów, a w Polsce miewały wpływ na decyzje polityczne podejmowane na najwyższym szczeblu. Suma najważniejszych dokonań reżysera zamyka się w latach 1958 ("Popiół i diament") - 1982 ("Danton"). Ostatnie dwudziestolecie, naznaczone załamywaniem się wzorca romantycznego, który reżyser przez wiele lat współtworzył, przyniosło wyraźne osłabienie kontaktu z publicznością i rozczarowanie krytyki.

Wajda nie wywoływał sporów, przyjęcie "Pierścionka z orłem w koronie" było bez porównania chłodniejsze niż jego pierwowzoru - "Popiołu i diamentu". Wajda wielokrotnie dawał wyraz swemu rozgoryczeniu, mówił nawet o rozstaniu z reżyserią. "Pan Tadeusz", którym w zeszłym roku odzyskał rodzimą widownię, jest w sensie filmowym tradycyjną robotą akademicką. Tymczasem Wajda w długim ćwierćwieczu swej świetności był twórcą niespokojnym, jątrzącym, dla władzy wyjątkowo dolegliwym. Oto dlaczego:
Kiedy zaledwie 28-letni Andrzej Wajda reżyserował "Pokolenie" (1955 r.), polskie kino tkwiło jeszcze w przedwojennej manierze. Tymczasem Wajda postawił na intuicję debiutantów: Tadeusz Łomnicki, Zbigniew Cybulski i Roman Polański zachowywali się przed kamerą jak chłopcy wzięci z ulicy - ich starsi koledzy na planie filmowym ciągle uprawiali aktorstwo teatralne. Poza tym na fali postępującej odwilży w filmie traktującym o lewicowym ruchu oporu czasów okupacji można już było sobie pozwolić na odstępstwa od scenariusza - reżyser przemontowywał film do samego końca. "Pewnej jesiennej nocy 1954 r. zostałem przywieziony do otoczonego drutem kolczastym i pilnie strzeżonego ośrodka w Konstancinie, gdzie film 'Pokolenie' obejrzało Biuro Polityczne. Krytyka ze strony 'towarzyszy z kierownictwa' była druzgocąca" - wspomina Wajda po latach. Film jednak wszedł na ekrany, tyle że w rok później i na skutek osobistej interwencji Wandy Wasilewskiej, wówczas prominentnej działaczki partyjnej. "Dzieło Wajdy nie przypominało żadnego filmu nakręconego dotąd w Polsce Ludowej. Całe kino polskie bierze od niego początki" - pisał Roman Polański. W "Pokoleniu" Wajda stworzył już czytelną wizytówkę własnej osobowości filmowej: romantyczne widzenie historii, upodobanie do przedstawiania sytuacji ostatecznych oraz skłonność do wybujałych i zmysłowych wizji plastycznych.
"Pokazywanie przez półtorej godziny ludzi w kanałach będzie nie do zniesienia" - takie zastrzeżenia wyrażali członkowie Komisji Ocen Filmów i Scenariuszy, zanim wreszcie skierowali do produkcji film "Kanał" (1957 r.). Krytyka po premierze dotyczyła jednak zupełnie innego aspektu dzieła. Widzowie oczekiwali, że pierwszy powojenny film, nakręcony w dodatku na fali popaździernikowej odwilży, nareszcie odda sprawiedliwość żołnierzom powstania warszawskiego - najpierw pokonanym przez Niemców, a potem gnębionym przez władze komunistyczne. Tymczasem powstańcy nie zostali pokazani w "fazie wzlotu" - na barykadach, lecz na etapie klęski i odwrotu: uciekają kanałami, brodząc po kolana w odchodach. W dodatku wydają się wcale nie zauważać własnego poniżenia - ciągle rozgrywają najważniejsze karty swego życia: walkę, miłość, śmierć. "To byli jak gdyby poeci, którzy nagle zostali zamieszani w prozaiczne sprawy - mówił Wajda. - Schodzą do kanału, ale ten brud w kanale nie chce się do nich przykleić". Od ostatecznego potępienia przez rodzimą widownię uchroniła film Srebrna Palma, nagroda specjalna jury na festiwalu w Cannes. "Ten film nie mógł ich usatysfakcjonować - przyznawał po latach reżyser. - Wylizali już rany, opłakali bliskich i teraz chcieli zobaczyć ich moralne i duchowe zwycięstwo, a nie śmierć w kanałach". Właśnie to napięcie - między wielką historią i prozą powszedniości - stworzyło polską szkołę filmową, formację, która nasze kino wprowadziła na ekrany świata.
Ciemnymi okularami leczy wzrok osłabiony w trakcie ucieczki kanałami bohater następnego filmu Wajdy. "Prawdziwa pasja tego filmu to pasja nie drobiazgowego odtwórcy historii, ale pasja moralizatora" - pisał Stanisław Grochowiak po premierze "Popiołu i diamentu" w 1958 r. Maciek Chełmicki, brawurowo zagrany przez Zbyszka Cybulskiego żołnierz AK, który pod wpływem miłości do dziewczyny zamierza wyjść z podziemia i znaleźć sobie miejsce w nowym ustroju, z dnia na dzień stał się idolem pokolenia. Utożsamiała się z nim generacja odsunięta przez władze od wpływu na historię kraju, nierzadko prześladowana i więziona. Młodsi widzieli w nim już zupełnie inną postać. Ciemne okulary, wojskowa w kroju kurtka, zwężane u dołu spodnie przywodziły na myśl raczej bikiniarza, słuchacza jazzu, który wychodził właśnie z podziemia. Na ekranie komponowało się to w dodatku z "bujną" symboliką. Maciek i Krystyna w zburzonym kościele, po obu stronach zwieszającego się z góry krucyfiksu, powtarzali w czasach powojennego zamętu scenę znaną z Kalwarii. Krew śmiertelnie postrzelonego Maćka przechodząca na biel suszących się prześcieradeł miała się komponować w polskie barwy narodowe, a śmietnisko, na którym konał, odczytywano jako "śmietnik historii". Władze partyjne zabroniły wprawdzie pokazywania filmu poza krajem, lecz Jerzy Lewiński, ówczesny prezes Urzędu Kinematografii, w tajemnicy wywiózł dzieło Wajdy na pokaz pozakonkursowy podczas festiwalu w Wenecji w roku 1959, co kosztowało go utratę stanowiska. To jednak otworzyło przed filmem ekrany świata. Linia popieranej przez władze kinematografii była zupełnie inna. W 1960 r. na ekrany wszedł film "Krzyżacy" Aleksandra Forda, od początku skazany na sukces frekwencyjny. Takie proste rozumienie historii i nieskomplikowanych bohaterów wywodzących się z ludu władza pragnęła widzieć na ekranie w czasach, gdy Wajda, Kawalerowicz i Munk rozważali zawiłe powiązania jednostki i historii. "Dawno już nie czytało się tylu jednomyślnych ocen utrzymanych w tak niezwykle podniosłym tonie" - sumował reakcje prasy znany krytyk Bolesław Michałek. "Niestety, cała nasza praca została przekreślona przez taki film jak 'Krzyżacy'" - replikował Andrzej Wajda w imieniu reżyserów szkoły polskiej.
Tymczasem gorset gomułkowskiej cenzury zaczynał się niepokojąco zaciskać, a jednocześnie do głosu dochodziło nowe pokolenie, dla którego dylematy wojny były odległe i niezbyt interesujące. Wajda podejmuje temat współczesny. "Lubię ładne wygodne buty, dobre skarpetki, papierosy, chyba amerykańskie najlepsze... Lubię leżeć, nawet sam. - A jazz? - Nie mam słuchu. Boks lubię. - A nie lubisz? - Kaca, szerokich spodni, przymusu, kolejki w sklepie..." Taki dialog prowadzą Pelagia i Bazyli, bohaterowie "Niewinnych czarodziejów" (1960 r.). "Młodzieży wydaje się, że warunki bytowe (mieszkanie, skuter) dadzą im maksymalne zadowolenie i szczęście. Film był próbą pokazania, że takie ideały nie mogą mieć racji bytu" - tłumaczył reżyser. Pokazanie na ekranie w szerokiej ekspozycji młodzieży, której ideałem jest mała stabilizacja zostało jednak źle odebrane. Film wywołał ostre reakcje zarówno władz partyjnych, jak i kościelnych, które w liście do reżysera stwierdziły, że "wydaje się on zupełnie nieodpowiedni dla młodzieży". Samemu reżyserowi film również się nie spodobał, ale zależało mu na nawiązaniu kontaktu z pokoleniem wychowanym na jazzie i rock and rollu, mającym zupełnie inne aspiracje niż ich rodzice. W 1969 r. powstaje "Polowanie na muchy" na podstawie scenariusza modnego wówczas prozaika Janusza Głowackiego. Małgorzata Braunek z nienaturalnym uśmiechem i w zbyt dużych okularach kreuje okrutną modliszkę czyhającą na życiowego nieudacznika zabłąkanego w warszawskie sfery artystyczne. Najbardziej udane sceny filmu to epizody z udziałem Daniela Olbrychskiego, który w następnej dekadzie stanie się ulubionym aktorem Wajdy.
Brak sukcesów w prezentowanej tematyce współczesnej Wajda próbuje powetować sobie ekranizacją wielkiej literatury. W 1965 r. na ekrany wchodzą "Popioły", z miejsca wywołując burzę polemiczną, w której zabierają głos niemal wszyscy liczący się publicyści i szerokie grono intelektualistów. Pytanie postawione przez film miało charakter zastępczy - reżyser pytał o skuteczność czynu zbrojnego, o cenę pokoju, co bezpośrednio odnosiło się do sytuacji ówczesnej Polski. "Dał Wajda wizję historii i uwikłanych w nią losów ludzkich, jak pierwowzór gorącą, gorzką, tragiczną, trudną, jak pierwowzór nie do przyjęcia dla brązowników" - pisał Wiktor Woroszylski. Głosy krytyki pochodziły z kręgów związanych z Mieczysławem Moczarem, który na fali histerii antysemickiej i nacjonalistycznej zamierzał doprowadzić do odsunięcia Gomułki od władzy. Pułkownik Zbigniew Załuski zaliczał Wajdę do grona "szyderców", zyskujących tanią popularność przez oczernianie narodowej tradycji. Nie były to bynajmniej czcze pogróżki. Po marcu 1968 nasiliły się ataki na "nikłe walory ideowe" polskich filmów i "niezdrową atmosferę w środowisku filmowym". Wkrótce odwołano kierowników artystycznych i literackich wszystkich zespołów filmowych. Reżyserzy zostali zmuszani do publicznej samokrytyki - poddali się jej m.in. Wanda Jakubowska i Czesław Petelski. "Reżyser Aleksander Ford odrzucił kierowaną pod jego adresem krytykę" i został wyrzucony z partii.
Tymczasem Wajda, odsuwając na bok tematykę związaną z polityką, pod wpływem wstrząsu wywołanego tragiczną śmiercią Zbyszka Cybulskiego kręci "Wszystko na sprzedaż" (1969 r.), utrzymane w poetyce "Osiem i pół" Federico Felliniego. "Andrzej Wajda dokonał rzeczy wielkiej: zainscenizował w kinie swój własny ludzki dramat" - pisał Krzysztof Mętrak. Ów dramat to los artysty, który sprzedaje publiczności samego siebie. Dziesięć lat po "Popiołach" Wajda podejmuje się kolejnej superprodukcji - ekranizuje "Ziemię obiecaną" (1975 r.) Władysława Reymonta. W pozostałościach XIX-wiecznej przemysłowej Łodzi pracowały dwie ekipy realizatorskie i trzech operatorów jednocześnie. To pomagało oddać nerwowy rytm życia miasta, w którym wilczy kapitalizm pokazywał swoje najbardziej drapieżne oblicze, nędza mieszała się z bogactwem, a pieniądz i namiętności rządziły bez reszty ludzkimi poczynaniami. Film pokazywał kapitalizm tak, jak chcieli go wówczas widzieć ideolodzy marksizmu - od strony najczarniejszej. Widz lat 70. nie miał jednak kontaktu z mechanizmami wolnego rynku i na ekranie podziwiał przede wszystkim koncertowe kreacje Daniela Olbrychskiego, Wojciecha Pszoniaka i Andrzeja Seweryna. "Ziemia obiecana" powinna była mieć powtórną premierę na początku lat 90., kiedy rodzimy kapitalizm okazał się repliką tego sprzed stulecia.
Zgodę na sfilmowanie "Człowieka z marmuru" (1976 r.) na podstawie scenariusza Aleksandra Ścibora-Rylskiego otrzymał Wajda dopiero po 13 latach. Historia byłego przodownika pracy rozczarowującego się coraz mocniej do systemu, który - także dosłownie - wznosił, była szykanowana już na etapie produkcji. Reżyser musiał się też zgodzić na kilka cięć cenzury. Już w chwili premiery film stał się legendą. Przed kasami kin ustawiały się tasiemcowe kolejki, a wielu chętnych czekało na kupno biletu całą noc. Spontanicznie powstały społeczne listy oczekujących i komitety kolejkowe. Cenzura blokowała wszystkie pozytywne recenzje - prasa partyjna pisała o filmie w tonie: "ostatecznie nikt nas nie uczył, jak budować socjalizm, nie sposób było więc uniknąć błędów i wypaczeń". Film Wajdy nie koncentrował się bynajmniej na losach Mateusza Birkuta w latach 50., lecz pokazywał ich kontynuację w czasach gierkowskich, które na ekranie również wypadały kompromitująco, jako okres rozpanoszonego cynizmu i korupcji politycznej. Szczególną wyrazistość film zawdzięczał Krystynie Jandzie, wówczas po raz pierwszy na ekranie, która zaprezentowała swoistą "nerwicową" interpretację postaci dziennikarki telewizyjnej nie wytrzymującej presji obłudnej "propagandy sukcesu". Publiczność sekundowała reżyserowi także ze względów pozaartystycznych - "Człowiek z marmuru" był sposobem upomnienia się o elementarny szacunek władzy dla społeczeństwa. W powszechnym odczuciu "Człowiek z marmuru" był jednym z tych filmów, które przygotowały grunt dla "rewolucji 'Solidarności'", i Andrzej Wajda tuż po podpisaniu porozumień gdańskich na spotkaniu ze stoczniowcami obiecał nakręcić ciąg dalszy. W ciągu kilku miesięcy powstał "Człowiek z żelaza" (1981 r.), opowiadający na kanwie losów byłej już dziennikarki Agnieszki skróconą historię dojrzewania sierpniowego wybuchu. Film był dziełem pasji politycznej i gorączki wolnościowej, jaka ogarnęła Polskę roku 1980 - na ekranie w epizodach pokazali się nawet Anna Walentynowicz i Lech Wałęsa. Dzieło - nagrodzone Złotą Palmą w Cannes, a następnie nominowane do Oscara - miało jednak wiele znamion pośpiechu. Wypominano mu też schemat fabularny - młody robotnik rozczarowuje się do systemu, by przejrzawszy na oczy, zasilić kadry opozycji - co stanowiło historię socrealistyczną á rebours, podobną na przykład do "Celulozy" Jerzego Kawalerowicza. Aby pogłębić wizerunek rewolucji, sięgnął więc Wajda po "Dantona" (1982 r.) według dramatu Stanisławy Przybyszewskiej. Tu problem wolności został już silniej wycieniowany. Gerard Depardieu tak mocno uczłowieczył Dantona, że polscy widzowie widzieli w nim metaforę Lecha Wałęsy, rodzimego trybuna ludowego. Natomiast kostyczny Robespierre (Wojciech Pszoniak) wydawał się uosobieniem tępego doktrynerstwa, które w historycznej konfrontacji musi przegrać, ale za nic nie chce oddać swoich pozycji. "Danton" był przenikliwym filmem o dylematach wolności, on też powinien mieć powtórną premierę na początku lat 90. - w czasach, kiedy te dylematy zaczęły widzów Wajdy osobiście dotyczyć.
Spóźniony Oscar dla Wajdy może być więc traktowany jako symboliczna próba wyrównania rachunków Akademii Filmowej z polską kinematografią. Aż siedem doskonałych polskich obrazów uzyskało nominacje w kategorii "najlepszy film obcojęzyczny" i przegrało w wysoce nobilitującej konkurencji. Na przykład: w 1964 r. "Nóż w wodzie" Romana Polańskiego pokonało "Osiem i pół" Federico Felliniego. "Faraon" Jerzego Kawalerowicza w 1967 r. przepadł w konfrontacji z "Kobietą i mężczyzną" Claude?a Lelouche?a. Sam Wajda trzy razy był blisko Oscara: w 1976 r. jego "Ziemia obiecana" przegrała w konfrontacji z "Dersu Uzałą" Akiry Kurosawy, od "Panien z Wilka" w 1979 r. lepszy okazał się "Blaszany bębenek" Volkera Schloendorfa, a "Człowiek z żelaza" w 1982 r. uległ "Mefiście" Istvana Sabo. Tak skromny bilans oscarowy powoduje, że pozostajemy ciągle nie tylko za czołówką zachodniej Europy, ale także za Czechami i Węgrami. Późne dostrzeżenie Wajdy nie jest jednak wypadkiem odosobnionym. Honorowego Oscara Harold Lloyd otrzymał dopiero w 1952 r., Greta Garbo w 1955 r., a Mary Pickford w 1976 r. - każde z nich swoje największe osiągnięcia dawno miało już za sobą. O Charlim Chaplinie akademia przypomniała sobie dopiero w 1972 r. - słynny komik odbierał statuetkę w przeddzień swoich osiemdziesiątych trzecich urodzin.

Więcej możesz przeczytać w 5/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.