Tusku, musisz rozmawiać!

Tusku, musisz rozmawiać!

Dodano:   /  Zmieniono: 
Ludowcy się na premiera nie obrażą, a jeśli już, to na krótko. Gorzej, gdy na Donalda Tuska obrazi się społeczeństwo.
Tusku – musisz! Hasło z  kampanii 2007 r. nabrało nagle całkiem nowego znaczenia. Pięć lat temu dla szefa Platformy odsunięcie PiS było kwestią politycznego życia albo śmierci. Dziś Tusk walczy na zupełnie innym froncie, a za plecami ma nie tylko zacierającego ręce Kaczyńskiego, lecz także armię wrogów, których sam sobie przez lata hodował. Całkiem zresztą niepotrzebnie. Przez całą pierwszą kadencję premier nic nie musiał – a wszystko mógł. Dziś jest w  pułapce, w której już wszystko musi. Przede wszystkim pokazać, że  potrafi rządzić. Także wtedy, gdy to rządzenie nie polega na brylowaniu na europejskich salonach. Musi pokazać, że rządzi – nawet wtedy, kiedy to rządzenie wiąże się z wysłuchiwaniem, co o nim myślą pielęgniarki albo kibole. Musi wreszcie pokazać, że prócz trzymania na krótkiej smyczy własnej partii potrafi też rozmawiać – i ze swoim zapleczem, i z  innymi. Nie wysłuchiwać, co mówią, a potem robić swoje, tylko rozmawiać i przekonywać. I tu, jak się zdaje, premier ma spory kłopot.

Na razie chce go słuchać tylko Palikot. To może wystarczyć na osławiony już scenariusz skoku w bok. Czyli krótkiej zdrady PSL i szybkiego przyjęcia reformy emerytalnej dzięki głosom Ruchu Palikota. Majątek wspólny koalicyjnego małżeństwa jest tak ogromny, że żaden z partnerów specjalnie długo na drugiego obrażony nie będzie. Pofukają, jakie to  świństwo wyciął im małżonek, i będzie po sprawie. Na doczołganie się do  następnej reformy wystarczy. Tyle że Donalda Tuska coraz częściej nie  chcą już słuchać także zwykli ludzie. Widzą, jak ciężko im się żyje. Jak niskie są płace, jak galopuje drożyzna, jak szybuje cena benzyny. I na razie słyszą wyłącznie twardy głos: musicie pracować dłużej. Za tym głosem – bardziej brzmiącym jak rozkaz – nie idzie nic więcej. To tu leży istota problemu.

Tusku – musisz! Hasło z kampanii wraca. Premier musi ludziom powiedzieć, co w zamian. Obywatele muszą wiedzieć, co zyskają. Za 5, 10, 15 lat. Muszą wiedzieć, czy i dlaczego będzie im się opłacało wysilać i  cierpieć. Poświęceń w imię idei można było od ludzi wymagać po wojnie. Dziś straszenie, że jak tak dalej pójdzie, to czeka nas krach – nawet jeśli to prawda – nic nie da. Bo strach nigdy nie zmotywuje ludzi do  uznania reformy za ważną i potrzebną.

Brakuje wyliczeń. Rozmawiamy o  wirtualnych pieniądzach. Wszystko, co kasa państwa będzie za 25 lat wypłacała ludziom, ma dziś jedynie wartość papieru, na którym zapisze się te wyliczenia. Ale na miły Bóg! To nie znaczy, że nie mamy dostać wyliczeń, co, kogo i ile – na dzisiejsze pieniądze – będzie kosztować. Który wariant da nam większe świadczenia, który mniejsze – i za jaką cenę? Gdyby trzymać się rządowej logiki, musiałbym dziś uznać, że  najbardziej podoba mi się propozycja PSL. Jeśli pójdę na emeryturę wcześniej – czyli przed 67. rokiem życia – to według ludowców powinienem dostać więcej pieniędzy. A według Platformy mniej. To głosuję na PSL. Bo  dostanę 60 proc. pełnej emerytury, a nie 30. Hurra! Czy to oznacza, że  rozwiązanie PSL jest najlepsze? Jasne, że nie. Już teraz przebijam i  proponuje 85 proc. tej „quasi-pomostówki". A najlepiej 99,9 skoro nie  może być od razu 100. Absurd? No jasne! To są na razie wirtualne gry, z  których nic nie wynika. Karty na stół, panowie, a nie ględzenie trzeci miesiąc, że reforma jest niezbędna.

Jest jeszcze jeden problem. Przyjmijmy, że prawdziwa jest następująca scenka. Kancelaria premiera. Wtorek, tydzień temu. Rostowski do Pawlaka: Wiesz, ile to kosztuje? Pawlak: Sam sobie licz, ile to  kosztuje. Ty tu jesteś od liczenia kasy. Trzaska drzwiami i wychodzi. Scena druga. Rostowski: Co tam, chłopaki, przynosicie? Pawlak: 60 proc. pełnej kwoty, jeśli ktoś chce iść na emeryturę wcześniej. Rostowski: Nie  stać nas. Pawlak: Przecież wiesz, że stać. Rostowski: Jak jesteś taki mądry, to mi to udowodnij. W końcu to wasza propozycja!

Ostatnie minuty przed spektakularnym wyjściem ludowców wcale nie musiały tak wyglądać. Ale też bym się nie zdziwił, gdyby opowieści, że tak właśnie było, okazały się prawdą. Bo kryzys, który toczy koalicję, to  także kryzys zaufania. A może przede wszystkim.

KAMIL DURCZOK Dziennikarz, redaktor naczelny „Faktów" TVN

Więcej możesz przeczytać w 13/2012 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.