Autostrada po polsku

Autostrada po polsku

Dodano:   /  Zmieniono: 
Politycy obiecali, że na Euro 2012 będziemy mieli sieć szybkich dróg. Nie dotrzymali słowa. Nawet Warszawa nie będzie w Europie przed piłkarskim turniejem. Dzieli ją od niej 20 kilometrów niedokończonej autostrady A2.
Siedzimy w gabinecie Sławomira Nowaka. Właśnie został ministrem transportu. Trwa luźna rozmowa o kolejach, drogach i polityce. Nagle ze  ściany odrywa się mapa z wyrysowaną autostradą i z hukiem spada na  podłogę. Nowak zamiera na chwilę: – O rany, A2 się właśnie zwaliła –  mówi.

1.

Słowa były prorocze. Autostrada A2, a właściwie odcinek, który ma ją połączyć z Warszawą, jest dziś dla rządu sprawą prestiżu i honoru. Wszyscy pamiętają, że premier Donald Tusk obiecał: „połączymy główne areny mistrzostw Euro 2012 siecią szybkich dróg". A1 na Euro nie będzie. Co z A4? Też nie będzie. Ostatnia nadzieja w A2.

Tu wszystko blokuje zapuszczony, 20-kilometrowy odcinek C koło Żyradowa. Nowak ma go  szczerze dość, bo gdziekolwiek się pojawi, zawsze ktoś o niego pyta. A  on musi pić piwo nawarzone przez poprzedników. Unika jasnych deklaracji. Lubi używać słów: „wierzę, że się uda", „mam nadzieję, że będzie”. Niedawno w Sejmie mówił: „cały czas jest szansa na przejezdność”. Przysłuchiwali się temu siedzący na galerii przedsiębiorcy, którzy budowali autostradę, a dziś są na skraju bankructwa.

Dlaczego? Bo  wybrany przez państwo wykonawca przestał płacić faktury. Tego dnia, wieczorową porą Nowak znękany pytaniami przedstawiał w pastelowych barwach, co się dzieje na zagrożonej budowie: „Wszystkie obiekty inżynierskie są dzisiaj wykończone, odbywa się już zaciąganie masy bitumicznej". – To, co udało się już dokonać, szanowni państwo, to pełna mobilizacja wykonawców. Monitorujemy to, zachęcam również do odwiedzenia budowy, prace się toczą – przekonywał z mównicy. Skoro minister zachęcał do wyprawy, to pojechaliśmy.

2.

Wjechaliśmy tak po prostu. Nikt nie pytał, nikt nie zatrzymywał. Powiedziano nam, że firmy ochroniarskie nie dostały pieniędzy, więc się zwinęły. Przejechaliśmy cały 20-kilometrowy odcinek C. Trochę po  błotnistej drodze technicznej ciągnącej się wzdłuż budowy. Od czasu do  czasu udawało nam się śmignąć po autostradzie, co też na nikim nie  robiło wrażenia. W sumie trudno się dziwić, bo nie spotkaliśmy za dużo osób. No, może ze stu robotników. Statystycznie wypadałby jeden na 200 m, ale w piękny wiosenny dzień pracownicy woleli działać w grupkach. Jedni na wiadukcie, inni leniwie grzebali łopatami przy nasypie.

Więcej możesz przeczytać w 14/2012 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.