Pochwała myślącego próżniactwa

Pochwała myślącego próżniactwa

Dodano:   /  Zmieniono: 
Mówimy, piszemy i debatujemy nieustannie nad emeryturami, czyli nad tym, ile pracować, żeby potem żyć.
Praca znalazła się w centrum naszej uwagi, zupełnie jakby człowiek był do niej stworzony. Pochwałę pracy głosili najrozmaitsi myśliciele, od Karola Marksa poczynając. A przecież to jest tylko smutna konieczność pozostająca w całkowitej niezgodzie z ludzką naturą. Naturalnie mowa o pracy, jaka nie sprawia nieustannej przyjemności. To jest wyjątkowa sytuacja i marzenie wszystkich socjalistów, że człowiek wyzbędzie się alienacji i zacznie cieszyć się tym, co czyni, także dla dobra wspólnego. Praca, krótko mówiąc, jest –  nie obrażając małp – dla małp, a dla ludzi jest próżniactwo. O  próżniactwie kiedyś napisał sławną, ale dziś raczej źle ocenianą książkę Thorstein Veblen, opisując i krytykując „klasę próżniaczą".

Dzisiaj nie ma obawy, klasa próżniacza już nie istnieje, bo nawet ci, którzy bardzo dobrze zarabiają, pracują jak szaleni. Zresztą na swój sposób pracują wszyscy. Z pewnym współczuciem oglądam premiera, który musi w czasie ważniejszych debat siedzieć godzinami w Sejmie i nawet książki pod ławką nie może czytać, jak to czyniliśmy w szkole. To ciężka praca i nie wiem, czy wolałbym drzewo w lesie rąbać, czy siedzieć na  zebraniach. Mania pracy i wyścigu szczurów już tak się przyjęła, że jej nie unikniemy ani z niej nie zrezygnujemy. Jest to jednak fatalne w  demokracji, gdzie obywatele powinni znacznie więcej niż w jakimkolwiek innym ustroju myśleć. Nie da się jednak myśleć, jak się cały dzień pracuje. Dlatego za głęboko rozumnych uważam robotników budowlanych, którzy wznosili przyjacielowi dom. Kiedy przyszedł zobaczyć, co się dzieje tak około dziewiątej i zastał ich leżących na trawie, zapytani odrzekli: „nie robiem, bo się ujebiem". Święta prawda.

Myślenie jest zawsze potrzebne, ale skoro mamy ustrój, w którym sami decydujemy o swoim losie, to jest potrzebne tym bardziej. Politycy nie  mają ani sekundy na myślenie, nawet gdyby chcieli i umieli. Eksperci nie  są od myślenia, tylko od „wiedzenia", a to co innego. Więc czy w ogóle ktoś myśli? Tocqueville napisał na ten temat jedno zdanie, jakby mu się wymsknęło, którego nie znoszą ani liberałowie, ani Kościół, więc coś w  tym jest. Powiedział mianowicie, że myśleć o świecie poza religijnymi kategoriami mogą tylko ci, którzy mają dostatecznie dużo czasu, rozumu oraz pieniędzy. Święta prawda. Oczywiście były wyjątki w postaci biednych intelektualistów, ale rzadkie. Wielki socjalista Georges Sorel był inżynierem sanitarnym, ale po odrobieniu 25 lat w wieku 45 przeszedł na dobrą emeryturę (to były czasy!) i wtedy zaczął pisać, za to niemal bez przerwy przez kilka dobrych dekad. Wielki liberał Herbert Spencer miał dwadzieścia kilka lat, kiedy odziedziczył skromną sumę po wuju i  przez następne 60 lat nie tknął się żadnej pracy poza pisaniem, które miało ogromny wpływ nawet na współczesnych neoliberałów. Z kolei wielki konserwatysta lord Acton miał pieniądze z domu i najwspanialszą bibliotekę w Europie i stale pisał, i myślał.

Amerykańscy wybitni profesorowie tak dobrze zarabiają, że mogą myśleć i  pisać, a przy okazji uczyć. W Polsce stosunek do próżniaczego myślenia jest wyjątkowo negatywny, a zatem stosunek do samego myślenia jest identyczny. Bo też jak i kiedy ma myśleć uczony czy tylko nauczyciel, który nieustannie goni za tym, żeby dorobić. Dziwimy się, dlaczego w  Polsce jest tak mało innowacyjnych osiągnięć naukowych. Otóż dlatego, że  fizyk czy filozof musi mieć drugą posadę, żeby wyżywić rodzinę, i nie ma  czasu nie tylko myśleć, ale nawet czytać. Paradoksalnie, za komuny powstawały o wiele lepsze książki humanistyczne niż teraz, bo pensje były znośne, a kupić nie było co, więc był czas na myślenie.

Bez docenienia tego, że próżnowanie, myślące próżnowanie jest jedną z  niezbędnych funkcji społecznych, nigdy nie popchniemy świata. Oczywiście, jestem w tej mierze radykalnym elitarystą, bo prawo do  próżnowania powinno przysługiwać tylko tym, którzy potrafią myśleć, ale  skoro dawniej udawało się ich wyłonić, a dzisiaj też się udaje w  niektórych krajach, to dlaczego nie u nas? Cóż to za okropna mitomania z  tym idealizowaniem pracy! I nie chodzi tylko o prawo do próżniactwa dla  intelektualistów, bo najpierw musieliby pokazać, że są intelektualistami, a nie tylko akademickimi wyrobnikami. Chodzi o  szansę, o nagradzanie czy też, mówiąc wprost, posiadanie przez społeczeństwo „utrzymanków", którzy myślą, czasem długo myślą, i wcale nie muszą natychmiast dzielić się swoimi przemyśleniami, nie muszą ich opisać następnego dnia w gazecie lub wygłosić w telewizji, bo wtedy to  nie są przemyślenia, lecz banały lub bzdury. Dajmy więc sobie i ludziom wybranym nadzieję na to, że myślące próżniactwo to szansa na odnowienie demokracji. Nie bądźmy ani zazdrośni, ani zawistni, bo nie wszyscy chcemy i umiemy myśleć.

Więcej możesz przeczytać w 15/2012 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.