Erozja czasu

Dodano:   /  Zmieniono: 
Rozmowa z JANEM KRZYSZTOFEM KELUSEM
Bronisław Wildstein: - Ostatnią piosenkę nagrałeś czternaście lat temu. Od tego czasu unikałeś jakiegokolwiek rozgłosu. Odmawiałeś wywiadów. Nie zależało ci na życiu własnych piosenek. Skąd więc nowa płyta?
Jan Krzysztof Kelus: - Te piosenki były w ludzkich domach i głowach, ale ulegały erozji czasu. Kiedy bywałem w Warszawie, jacyś ludzie okazjonalnie przychodzili do mnie, żebym im coś dał. Szybko okazało się, że już nic nie mam. W tej sytuacji przyjaciele namówili mnie, bym jednak zrobił z moich starych piosenek płytę.
- Upłynęło już wystarczająco dużo czasu, byś mógł nabrać do swojej twórczości dystansu. Jak dziś oceniasz swoje utwory?

Jan Krzysztof Kelus, pieśniarz, poeta, tłumacz, działacz społeczno?polityczny, socjolog, bartnik, taternik, żeglarz. "Bard" (sam nie uznaje tego określenia) opozycji przedsierpniowej. Według wielu krytyków, jego piosenki dają najtrafniejszy i najbardziej syntetyczny obraz późnego PRL. Kelus po raz pierwszy aresztowany został za pisanie i kolportowanie ulotek w marcu 1968 r. Rok później uwięziono go i sądzono w "procesie taterników" za przemycanie wydawnictw "Kultury" do Polski. W 1976 r. zaangażował się w działania KOR, a więc pomoc represjonowanym robotnikom z Radomia. Od tego czasu jeździł po Polsce z koncertami, które odbywały się głównie w prywatnych mieszkaniach. Był represjonowany. Po ogłoszeniu stanu wojennego Kelusa internowano. Zaangażował się w tworzenie podziemnego radia, był również współtwórcą wydawnictwa CDN. Coraz więcej czasu zaczął spędzać na wsi, gdzie zajmował się głównie bartnictwem. Przestał tworzyć. "Piosenki skończyły mi się gdzieś tak w 84 roku" - wyznał. W latach 90. wyprowadził się na wieś na stałe. Tłumaczy literaturę angielskojęzyczną. Nie chce uczestniczyć w życiu publicznym. W 1996 r. Mariusz Kalinowski i Jerzy Zalewski nakręcili o nim film dokumentalny, ale Kelus odmówił występowania w nim przed kamerą. Film nie został dotychczas wyemitowany.


- Nie jestem jeszcze człowiekiem oświeconym, a więc moje chore ego ostrzega mnie, żebym nie narażał się na śmieszność. Taką obawę najlepiej oddał ktoś kiedyś w kabaretowym tekście na temat pięknej piosenki Cohena, na której się wychowywaliśmy: "Zuzanna, cała w piórach i kwiatach... Cóż wy, chłopcy, od niej chcecie po trzydziestu paru latach". Istnieje obawa, że recepcja będzie właśnie taka. Ale - jak kiedyś powiedziałem - jest czas odchodzenia i czas wspomnień. Być może ten czas właśnie przyszedł. Z jakiegoś dziwnego powodu młodzi ludzie zaczynają chodzić na "Rejs" Piwowskiego i mówić językiem tego filmu. Mój przyjaciel Jacek Kleyff po wieloletnim opędzaniu się od takich propozycji zgodził się sprzedać prawa do "Salonu niezależnych" i płyta wkrótce się ukaże... Widać - coś się jednak dzieje.
- Istnieje opinia, że twoje piosenki najwięcej powiedzą o klimacie późnego PRL nie znającemu tych czasów odbiorcy.
- Tę opinię słyszałem o piosenkach moich i Jacka Kleyffa. Nasza droga nie była tożsama. Jacek był młodszy, chodził do cenzury, miał możliwości śpiewania. Dla mnie niechodzenie do cenzury nie było żadnym heroicznym wyborem. Na skutek przemycania książek, które teraz są w programach szkolnych, drogę do estrady i normalnej kariery miałem zablokowaną. Być może mogłem zostać tekściarzem, lecz to mnie nie interesowało. Chciałem - tak jak potrafię - opowiadać o swoim świecie swoim głosem, jak robili to moi mistrzowie. Jacek chodził do cenzury, ale w jakiś nieprawdopodobny sposób potrafił zrobić tak, by tylko w minimalny sposób uszkodziła to, co miał wtedy do opowiedzenia. Wówczas po prostu nazywaliśmy rzeczy po imieniu. Każdy żyje w świecie zadanym. Tamten świat polegał na tym, że jeśli chciałeś zaistnieć artystycznie, chodziłeś do klientów od treści, ten zaś polega na tym, że chodzisz do klientów od pieniędzy, promocji i różnych innych rzeczy.
- To zabrzmiało, jakbyś sprowadzał do wspólnego mianownika świat komunizmu i ten obecny. Wtedy heblowało się treść, teraz hebluje się formę...
- Mówię tylko, że ludzie w sztuce i niesztuce działają w określonych realiach. Wtedy głównym wrogiem prawdy artystycznej był cenzor. Teraz głównym jej wrogiem jest pieniądz, komercja. To jest problem tych, którzy chcą dziś być wolnymi artystami. Mój problem był inny. Ja jestem zadowolony. Mnie się robocizna zwróciła. Bo nie miałem 21 postulatów, tylko trzy. Żeby nikt nie wtrącał się w to, co chcę powiedzieć, zaśpiewać albo napisać, żeby mieć paszport w szufladzie i żeby nie oglądać ludzi bitych, poniewieranych i nie robić w związku z tym rzeczy, jakich nie miałem najmniejszej ochoty robić, bo było piętnaście lepszych pomysłów na spędzenie życia niż awanturowanie się na przykład w obronie robotników z Radomia. Te postulaty się spełniły, a ja jestem umiarkowanie zadowolony. Mogę powiedzieć, że ciotka historia zrobiła mi rodzaj prezentu i był to dla mnie historyczny happy end. Natomiast gdybym - jak moi sąsiedzi - był emerytowanym robotnikiem pegeeru czy wielkiego zakładu przemysłowego, moje postulaty wyglądałyby inaczej i nie byłby to happy end.

Więcej możesz przeczytać w 47/1998 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.