Przeciętna wysokość długu publicznego dla krajów strefy euro to dzisiaj 88 proc. PKB. Nawet Niemcy, podawane jako przykład odpowiedzialnej polityki budżetowej, nie mogą się pochwalić niskim długiem publicznym – wskaźnik ten dla naszego zachodniego sąsiada wynosi 82 proc. PKB. Aby spłacać dług, potrzebny jest przede wszystkim wzrost gospodarczy, i jest to dzisiaj najważniejsze wyzwanie Europy. I tu znowu najczęściej przywoływane są Niemcy jako ilustracja skutecznego zwiększania wydajności produkcji i ekspansji eksportowej na nowe rynki. Udało się to zrobić dzięki czterem czynnikom: utrzymaniu w ryzach płac, liberalizacji kodeksu pracy, przeniesieniu znacznej części produkcji do naszej części Europy, a także dzięki taniej walucie, jaką jest dla Niemiec euro. O ile w 2002 r. niemiecka nadwyżka na rachunku obrotów bieżących wynosiła 2 proc. PKB, o tyle w roku 2011 już 5,7 proc. PKB. Niemcy w doskonały sposób wykorzystali możliwości, które dało rozszerzenie Unii Europejskiej i utworzenie wspólnego obszaru walutowego. Zupełnie inaczej wygląda to w krajach południa Europy. Tam już panuje recesja. Wzrost we Włoszech prognozowany jest na -2 proc., a w Hiszpanii nawet na -3 proc. Recesja we Włoszech to wynik braku konkurencyjności gospodarki oraz wprowadzanych reform oszczędnościowych, które w krótkiej perspektywie duszą wzrost. A bez wzrostu nie ma szans na ograniczenie nadmiernego zadłużenia tych państw. Nie ma więc co liczyć na zasadniczą poprawę zarówno w tym roku, jak i prawdopodbnie w 2013 r. To oznacza, że co najmniej przez najbliższy rok pozostaniemy w niepewności co do perspektyw wzrostu w strefie euro. Na tym tle kondycja Stanów Zjednoczonych wygląda wyjątkowo korzystnie.
O ile nie grozi nam załamanie podobne do tego z okresu upadku Lehman Brothers, to funkcjonowanie w stałej niepewności rodzi różne pomysły na to, jak problemy te rozwiązać szybciej niż poprzez czasochłonne i niepopularne reformy. Jedną z takich prostych recept jest podział strefy euro na kraje, które ją opuszczą, dzięki czemu szybko odzyskają konkurencyjność, i te, które pozostaną przy wspólnej walucie. Nie sądzę jednak, aby tego typu recepty ktokolwiek w Europie chciał zastosować. W ekonomii bowiem, w przeciwieństwie do fizyki, nie można przeprowadzić eksperymentu. W razie podziału strefy euro nastąpi głębokie załamanie handlu i produkcji. Długotrwałość tego procesu i jego skutków nie sposób przewidzieć. Doświadczenia z upadku Lehman Brothers na trwałe zniechęciły polityków do podejmowania tego typu radykalnych decyzji. Nie można oczywiście wykluczyć wariantu niekontrolowanego, ale dzisiaj, po udanej restrukturyzacji greckiego długu, ryzyko takiego scenariusza jest bardzo małe. Nie oznacza to oczywiście, że w przyszłości żaden kraj nigdy nie opuści wspólnej waluty. Niezbędne jest stworzenie mechanizmu, który pozwoli na spokojne i formalne porzucenie euro. Nie można bowiem zakładać, że w przyszłości nikt nigdy nie będzie chciał euro opuścić, a twórcy wspólnej waluty nie określili warunków wyjścia. Ale dokonywanie tego teraz, w okresie podwyższonej nerwowości, z ryzykiem wywołania presji rynkowej na inne kraje, aby podążyły tą samą drogą, byłoby skrajnie nieodpowiedzialne.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.