Panie ministrze Arłukowicz!

Panie ministrze Arłukowicz!

Dodano:   /  Zmieniono: 
Rak próbuje nas zabić na wiele sposobów. Najpierw w śmiertelnej ciszy lokuje się gdzieś w naszym ciele, nim się o tym dowiemy. Potem buduje swoje zabójcze guzy, odbierając prawo do życia zdrowej tkance. Jeszcze później, by go przepędzić, lekarze aplikują truciznę, która jednak musi zabijać na tyle wolno, by komórki nowotworowe padły, ale pacjent – dla którego chemia to też trucizna – zdążył umknąć przed śmiercią. Rak walczy z nami, także podkopując psychikę i zabierając siły oraz nadzieję – dwa niezbędne do zwycięstwa składniki. Tylko w sojuszu z nimi można wygrać tę wojnę.
Ostatnie dni to ciąg obrazów ludzi, którym ktoś tę  nadzieję zabrał. W przychodniach i szpitalach w całej Polsce nagle okazało się, że brakuje amunicji do walki z nowotworami. Kłopoty zaczęły się, kiedy jedna z firm wycofała się z rynku. Ludzie usłyszeli, że na kolejny wlew przyjdzie im czekać. Nie wiadomo, jak długo.

Pierwsze, co w takiej chwili dopada, to obezwładniający strach. Walka z  rakiem to wyścig z czasem, a tu ktoś mówi: „Stop! Poczekajmy, aż dotrze chemia. Na razie nie mamy czym leczyć". W całkowicie naturalnym odruchu wobec takiego ciosu oczy pacjentów kierują się na tych, którzy za opiekę medyczną – zgodnie z konstytucją – biorą odpowiedzialność. Czyli na ministra i rząd. Ale urzędniczą reakcję na te wydarzenia bez cienia przesady trzeba nazwać największym skandalem służby zdrowia ostatnich lat. I nie o brak leków chodzi.

Przez gorzkie wspomnienia doświadczeń własnej wojny z rakiem słuchałem tego, co miał do  powiedzenia chorym wiceminister zdrowia Jakub Szulc. Pan Szulc pół tygodnia poświęcił na przekonywanie samego siebie, że niczego nie  zaniedbał i że w każdym segregatorku oraz we wszystkich szufladkach i  szafkach kryją się odpowiednie kwitki, które uratują mu głowę, gdyby się okazało, że z chemioterapią i lekami jednak coś spaprał. Cały ten show przed kamerami w najmniejszym stopniu nie obchodził – rzecz jasna –  zrozpaczonych pacjentów, którzy właśnie dowiadywali się od swoich lekarzy, że nie ma dla nich leków. Podobnego spektaklu biurokratycznej bezduszności nie widziałem od dawna. Pan Szulc urósł w 24 godziny do  symbolu biurokraty, który połowę aktywności przeznacza na uzasadnienie potrzeby swojego istnienia.

Trzeba nie lada determinacji, by po kolejnych godzinach spędzonych po  chemii w toalecie, na wymiotach i po kolejnych dniach przeleżanych bez siły na szpitalnym łóżku pod sączącą się z bezlitosną regularnością kroplówką – znaleźć jeszcze motywację do  dalszej walki. Jedni szukają jej w rodzinie, inni miesiącami mają przed oczyma wizje tego, co zrobią, kiedy lekarz powie im wreszcie: „Koniec batalii, możesz iść do domu". Ale wszyscy w tę wojnę z rakiem wkładają maksimum wysiłku, bo tylko tak można to świństwo zwyciężyć. Wszystkim im  system zafundował dodatkowe „atrakcje”. Być może dlatego, że ktoś tam przesadził i za ostro negocjował ceny. Albo kto inny w firmie farmaceutycznej uznał, że miliardy dolarów zysku to za mało i trzeba z  naszych kieszeni wycisnąć jeszcze trochę. Albo też jakiś lekarz doszedł do wniosku, że można dorobić na boku i w oficjalnym miejscu pracy powiedzieć, że czegoś brakuje, ale po cichu dodać, że w prywatnym gabinecie da się na to coś zaradzić. Nie wiem, jak było. I nic mnie to  nie obchodzi, tak samo jak chorych. Bo chorzy czekali na działanie. Na  konkretne kroki. Na powiedzenie – panujemy nad sytuacją. Niczego takiego przez tydzień się nie doczekali. Usłyszeli za to, że  winny jest kto inny, że minister robił, co do niego należało, i że w tej sprawie i minister, i jego zastępca są dręczeni przez media. A już zwłaszcza jedno medium i jednego dziennikarza, bezczelnie zajmującego się szukaniem ludzi, którym śmierć zajrzała w oczy. A przecież tylu innym nie zagląda. Tylu leczymy. Tak świetnie dajemy sobie radę w  setkach innych przypadków. To po co pozwalać jednej pani wygłosić minutowy apel do ministra, by pozwolił jej żyć! Przecież na  ministerialne reakcje redaktor tyle czasu nie przeznacza. Manipulator…

Panie ministrze Arłukowicz!

Kiedy obejmował pan swój urząd, pewnie uczył się go pan jak każdy kolejny minister. Bo to wielka struktura, tysiące ludzi i miliony problemów. Ale pańskim wielkim atutem była prawdziwa, ludzka, lekarska, a nie polityczna wrażliwość. Dziś widać, że była.

Więcej możesz przeczytać w 17/2012 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.