Wojna w demokracji

Dodano:   /  Zmieniono: 
Coraz częściej słyszymy okrzyki zapowiadające wojnę czy do niej wzywające – lub też takie, które wojnę mogą sprowokować, jak „zdrada!” czy „hańba!”. Jak sobie z tym poradzić?
Minimalistyczne określenie celu demokracji to unikanie za wszelką cenę najgorszej z wojen, czyli wojny domowej. Demokracja ma wiele innych sensów, ale ten jest podstawowy. Za  wszelką cenę oznacza, że także za cenę sankcji czy działań, które same demokratycznymi nie są. Czasem, by bronić demokracji, trzeba sięgać po  niedemokratyczne metody, a najważniejszym przykładem pozytywnym była wojna secesyjna w USA, najważniejszym zaś negatywnym – legalne dopuszczenie Hitlera do władzy.

Kiedy demokracja jest zagrożona wojną domową? Nie ma na to jednej odpowiedzi, bo każda sytuacja jest inna. Ale za Carlem Schmittem możemy powiedzieć, że wtedy, kiedy demokracja, jako nasza ulubiona forma egzystencji, jest narażona na szwank. To my  decydujemy o tym, co jest naszą formą egzystencji, i my decydujemy arbitralnie, kiedy cokolwiek tej formie egzystencji śmiertelnie zagraża. A ponieważ nie możemy tego czynić w formie zbiorowej, bo jest nas „milion", to w państwie powinna być instytucja – najczęściej człowiek, czyli prezydent – która ma uprawnienia do podjęcia decyzji będącej jedyną niedemokratyczną decyzją, jaką można podjąć w demokracji. Innymi słowy demokracji zawsze bronimy z zewnątrz, wojny domowej unikamy przez działania mające charakter niedemokratycznego przymusu. Ostatni przykład takiej sytuacji: decyzja Charles’a de Gaulle’a o zakończeniu wojny w  Algierii. Przecież to wywołało niemal wojnę domową, ale de Gaulle decyzję tę podjął, żeby uniknąć przeniesienia na kontynent toczącej się już wojny domowej.

Jak i czy to się sprawdzi w Polsce, czy  niedemokratyczna decyzja będzie potrzebna, nie wiemy, ale doświadczenie uczy, że wahać się nazbyt długo nie wolno.

Nie wolno także z innych powodów. Po pierwsze, retoryka wojenna przypada na okres wychodzenia zachodnich demokracji z kryzysu. Wychodzenie to jest powolne i będzie trwało długo oraz nie obędzie się bez kosztów, protestów i  niesprawiedliwości, ale proces już się – na szczęście – rozpoczął. Zasadniczym jego elementem jest budowanie wszelkiego rodzaju wspólnot lub ich odbudowywanie. Na poziomie lokalnym i na poziomie państwowym. Mamy więc do czynienia z  ideami deliberacyjnymi, kooperatywistycznymi i innymi, które polegają na  tym, że ludzie z pomocą państwa lub bez jego pomocy, a nawet wbrew niemu, sami się organizują, żeby przywrócić sprawiedliwość i elementarne przyzwoite warunki życia. W takim okresie, czyli w czasach, kiedy na  wagę złota jest każda forma współpracy, zachęcanie do sporu wewnętrznego, a tym bardziej retoryka wojenna są już nie tylko szkodliwe, ale także niszczą ludzki wysiłek i radykalnie zmniejszają szanse na  wydobycie się z trudnej sytuacji, która przecież także dotknęła Polskę. I nie ma tu znaczenia, czy istniejący rząd jest dobry oraz skuteczny. Ważne jest, czy nie przeszkadza ludziom samym wydobyć się z kłopotu. Zachęcanie do walki wewnętrznej, wykraczającej poza ramy demokratycznej wspólnoty, jest w takim przypadku nie tylko zbrodnią, ale także głupotą nie do darowania.

Po drugie, w Polsce jest wiele spraw, które wymagają niemal natychmiastowej ingerencji, i to nie tylko władzy politycznej, lecz także społeczeństwa. Wymienię kilka najważniejszych: walący się system edukacji, i to na wszystkich poziomach, narastające dramatycznie formy niesprawiedliwości społecznej czy indywidualizm posunięty do granic, jakie uniemożliwiają wprowadzanie nawet najbardziej elementarnych form współpracy, współczucia, współmyślenia.

Z powodów, o które nie mam pretensji, media zajmują się potencjalną, werbalną tylko czy ewentualnie faktyczną wojną, a nie wymienionym problemami. Media są mediami i muszą się zajmować tym, co medialne, a o ile lepiej brzmi i wygląda wojna od na przykład edukacji. W ten sposób prawdziwa problematyka, z którą ten i poprzednie rządy marnie sobie radzą, jest pomijana także przez oszalałą opozycję, na której ustach „hańba", a nie „nauka” czy  „przyjaźń”. Opozycja wprawdzie ułatwia sytuację rządzącym, ale jeszcze głębiej dewastuje kraj. Kiedyś mówiono o opozycji konstruktywnej. Brzmi to  marnie, ale w demokracji dopuszczalna jest tylko opozycja konstruktywna, która chce lepszej demokracji, niż to potrafi czynić aktualny rząd. Wszelka inna opozycja jest w demokracji wykluczona, a co najmniej szkodliwa.

Wróćmy jednak do wojny. To nie są żarty. Pada czasem pytanie, za co bylibyśmy skłonni oddać życie. Otóż całkowicie serio odpowiadam, że po doświadczeniach komuny i wspaniałym okresie po 1989 r. gotów jestem oddać życie za demokrację i powinniśmy być wszyscy do tego gotowi, chociaż – daj Boże – okazja nie nadejdzie. Autor jest filozofem i historykiem idei, profesorem Uniwersytetu Warszawskiego, założycielem i wieloletnim redaktorem naczelnym „Res Publiki"

Więcej możesz przeczytać w 17/2012 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.