Wystarczy

Dodano:   /  Zmieniono: 
Do „cygańskiego lasu” idziemy z Jasiem Pichetą, poetą i trenerem piłkarskim, by popatrzeć, jak dzielnie walczy czwarta liga piłkarska. Mały stadion, kibiców garstka, która nie może, ale też nie chce zmienić się w pięść. Co za rozkosz oglądać mecz na żywo, bez chamstwa prymitywnych kibolskich plemion. Z bliska słuchać gęstwę nawoływań piłkarzy, soczystość przekleństw, trzask łamanych kości i jęki umierających.
Drużyna gości znowu nie przywiozła ani jednego kibica, dlatego klatka pusta. Prezes klubu mówi, że kosztowała go 20 tys. Aż do  czwartej ligi taka klatka to wymóg. Co za czasy! Kibiców gości zamyka się jak dzikie zwierzęta. Jakie w dzikości równe człowiekowi? Dowiaduję się, że do tej pory tylko trzy razy w niej zamykano, po dwóch i po trzech ludzi. Proponuję prezesowi, by trzymał tam tygrysa. Z mniej kłopotliwych można strusia, nie zagryzie, a ma takiego kopa, że połamie żebra, o czym marzy każdy prawdziwy kibic. Ze strusiem klub stałby się słynny w Polsce. Dzisiaj nie ma to jak reklama.

 Na balkonie honorowym, Jezus Maria, nawet tu ktoś mnie poznaje, pan poeta, jaki wstyd. A prezes ujął mnie sobą. Znany tu biznesmen, a delikatny i kulturalny, aż szkoda trochę, że nie na kulturę taki hojny. Wynik 6:4 dla gospodarzy – to jest coś! Były jednak dramaty i zmienne koleje losu. Jaś od początku lamentował: Koczur na boisko, czemu Koczur nie gra? I miał rację. Jak Koczur wszedł, to od razu wygrali.

Prezes wsadził w klub już wiele milionów, też w budowę pięknej sportowej szkoły, którą ze stadionu widać jak na dłoni. Chodzimy z nim po surowym jeszcze budynku, szkoła powinna być gotowa we wrześniu. Ale też są boiska ze sztuczną nawierzchnią, hale, hotel... Widać obok basen, już miejski, ale elegancki i nowy. To jest właśnie ta Polska w ruinie. Z  prezesem mówimy o tej „ruinie", czyli jak Polska szybko się rozwija, o  paranoi smoleńskiej, o monstrualnej bredni, która jednak może być groźna dla kraju. Potem przez chwilę z piłkarzami, już po prysznicu, paruje z  nich zmęczenie, kulturalni często studenci, to też nowe.

*

Przy deptaku restauracja w obszernych zabytkowych podziemiach. Właściciel, błyskotliwy i serdeczny, tuczy mnie bez litości, kelnerki fruwają wokół jak motyle. „Proszę doprowadzić pana Tomasza do toalety" komenderuje. Upupiony, ale nie do końca, mówię: „Ale dalej to ja już sam”. Potem opowiada, że przedsiębiorcy nie narzekają na trudności przedsię-brania w Polsce, nawet na złe prawo czy na biurokrację, nauczyli się z tym żyć... Narzekają na brak ludzi do pracy. To główny teraz problem. Brakuje ludzi kompetentnych, pracowitych i uczciwych. Jeśli ktoś chce mieć dobrych pracowników, musi sam ich wykształcić lub  dokształcić, tak słabe są nasze szkoły. Dlatego bezrobocie jest u nas faktem, ale dosyć skomplikowanym.

*

Szukam szkoły, gdzie mam wykład i warsztaty. Licealistki pokazują: ten budynek podobny do więzienia. Jestem oburzony, jak można tak potraktować zabytkową architekturę. A tam przez kilka godzin udaje mi się utrzymać uwagę uczniów. Mój zgubny wpływ na polską młodzież trwa. Coś okropnego. W jednej z sal uchylają się drzwi, z brzegu w ławce siedzi dorodne dziewczę z biustem, który uparcie chce wyjść z niewoli skąpego stanika, w krótkiej spódniczce, w gęstym obłoku perfum. Ksiądz krąży po klasie jakby wodzony na pokuszenie, ostrożny, by nie zbłądzić. Co za czasy!

*

Nasza zimna wojna domowa tnie rodziny tasakiem. Liczne są małżeństwa, gdzie o polityce ani mru-mru, co ratuje przed rozwodem. Sąsiadka z  pociągu do Warszawy mieszka na stałe w Berlinie, a teraz jedzie do  rodziców. Mówi, że u nich czyta „Wprost" pod kołdrą, by nie dostali zawału. Czy nie są już po zawale, u nas było ich kilka. Źle też by się czuli po tekście, który spadł mi z internetu, opis katastrofy „Titanica’’ z dowodami, że to był spisek. Wedle smoleńskiej recepty nie  ma wątpliwości, przypadkowe zderzenie z górą lodową nie było przypadkowe. W finale słyszane były dwa wybuchy. Wisława łapie się za głowę i pochyla się w sobie: „Czy my Polacy, nie  jesteśmy trochę wariaci?”

*

W piekle wojny naszej jak anioły spływają wiersze Szymborskiej, tytuł pośmiertnego tomu „Wystarczy". Słyszę i widzę, jak Wisława mówi: „w y s t a r c z y”, a podkreśla to gestem ręki, którą potem łapie się za czoło i podpiera je dłonią. Zawsze tak robiła. Jaka ulga te wiersze, one uspokajają niepokój dookolny, a ognie naszej wojny domowej wykrzywiają bezradne pyski. Mówię o tej poezji do kamery. Jakaś babcia „wpiskuje się” w me słowa wózeczkiem na zakupy, to też poezja. Przypominam sobie kolację u Wisławy, rozmowy czasami o polityce. Wisława łapie się za  głowę i pochyla się w sobie: „Czy my, Polacy, nie jesteśmy trochę wariaci?”. Autor jest poetą, prozaikiem, eseistą, reporterem i krytykiem literackim

Więcej możesz przeczytać w 18/2012 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.